Na dworze leje. Ja chory. To napisałem recenzję nowego albumu.
Ta okładka to jedna z najbrzydszych rzeczy, jakie kiedykolwiek wrzuciłem na forum. Jeśli nie najbrzydsza. I już za to The Darkness ma minusa. Na szczęście to jedyny poważny minus, który tyczy się Pinewood Smile. Jak już porzucicie swoje poczucie gustu w głębokich zakamarkach dolnej części swoich pleców to możecie z zamkniętymi oczami posłuchać piątego albumu czterech angielskich dżentelmenów pod warunkiem że klasykę rocka w klimacie późnych lat 70tych wciągacie na śniadanie.
To też kolejny album, na jakim zagrał nowy bębniarz. Jakież to musiało być wspaniałe dla Justina, Dana i Eddiego, że ich trzecim już pałkarzem został człowiek, który na co dzień obcował z legendą i bezdyskusyjną inspiracją istnienia całego tego cyrku jakim jest The Darkness. Ich perkusista wyssał ten rockowo-operowy klimat z potem ojca… ekhm…. powiedzmy że Taylor Senior to znana osobowość, która przez wiele lat oglądała na koncertach plecy Freddiego Merkurego. Sam Roger Taylor też jest legendą, więc jeśli syn takiego gościa chce z nimi grać, to trzeba brać i dziękować za tą przychylność losu. Czy Rufus Taylor miał jakikolwiek wpływ na to, jak brzmi Pinewood Smile w porównaniu do poprzednich dokonań grupy? Szczerze wątpię, bo to dalej ten sam wesoły, mocno osadzony w klasyce rock n’ rollowy zespół, który w 2000 roku przypomniał całemu światu, za co kochał i dalej kocha Queen.
Pinewood Smile na tle poprzednich płyt wyróżnia się szybszym tempem, zadziorniejszymi i bardziej złożonymi kompozycjami. Wizytówką płyty są kawałki ze zmiennym klimatem, które przy pierwszym przesłuchaniu mogą wywoływać mieszane uczucia. Wręcz można odnieść wrażenie, że to wielki Misz-masz pomysłów, riffów, zagrywek, refrenów, z którego na chybił trafił wyciągano poszczególne elementy a potem dopasowywano do elementów układanki. Zwykle takie zabiegi nie są zbyt udanymi, choć niektórzy pracują w ten sposób od wielu lat, jak choćby Metallica. Różnica jednak jest, bo The Darkness nigdy nie chcieli pisać długich utworów naszpikowanych riffami a ich domeną są proste kompozycje. Jeśli jednak już trafia się na Pinewood Smile jakiś kawałek, który od pierwszych do ostatnich dźwięków brzmi, jakby został napisany za jednym posiedzeniem, to od razu chwyta za gardło. Tak też jest ze spokojną balladą Seagulls (gdzie urzeka piękną gitara solowa), której podtytuł Losing My Virginity zdziera z niej całą otoczkę romantyzmu. Singlowe All the Pretty Girls oraz Solid Gold to już typowe, ograne już przez dziesiątki lat kawałki, które jednak najlepiej prezentują styl The Darkness. To zawsze będzie zespół rockowy. I dobrze. Ja tam ich za to uwielbiam.