My tak na szybko wpadamy... o 8 mamy transport z Wro. Potem do znajomej a potem do centrum. A w niedziele już o 11:30 spadamy do domu... Wy się gdzieś tam pod klub umawiacie czy co?
UPDATE POKONCERTOWY:Minął ten (bardzo) szybki weekend. W sumie jakieś 12 godzin spędziłem w polskim busie, w dziwnej pozycji, która wywoływała u mnie jedynie bóle wszystkich kończyn a i nie było to niczym miłym siedzieć w jednym miejscu na trasie Wro-Waw. Dodam do tego pytanie z mojej strony: czy ktoś z Was kiedykolwiek używał toalety w owym busie? Ja zrezygnowałem, kiedy po pięciominutowym obijaniu sobie głowy o poddasze nie zdołałem dojść do podstawowej informacji: gdzie jest spłuczka? Pieprzone przejazdy
NON STOP...
Nie miałem zbyt wiele czasu na cokolwiek w tej całej Wawie. Moją Anię do podróży ze mną zachęciła też możliwość odwiedzenia koleżanki. Spędziłem więc kilka godzin w okolicach dwóch kobiet i trzech psiaków, z czego ten najmniejszy niedawno jeszcze był po uszy w piz... tzn... jakieś 8 tygodni wcześniej. Pozostałością z młodości jest dla nas to, że w każdym większym mieście znajdzie się ktoś kto może nas przenocować .
Pod teatrem Palladium byliśmy chwilę przed otwarciem całej tej imprezy więc już zdecydowaliśmy się chwilę przymarznąć i poczekać. Potem trzeba było odstać swoje (wspaniały organizator konkursu w którym wygrałem wejściówkę, nie powiadomił nikogo, że przybędę i nie przywitał mnie żaden komitet powitalny). W końcu wpuścili mnie chyba na zasadzie "A idź już se...". Palladium... myślałem, że będzie większe. Teatr jest maciupki, a przez to po raz pierwszy od bardzo dawna stwierdziłem, że nie będę się pchał na przód. A co – stary już jestem, ostatnio nawet zastanawiałem się co musiałoby się stać, żeby w końcu zmądrzał i poszedł na trybuny. Ale w sumie… dawno już nie byłem na tak małym koncercie, który w moim odczuciu powinien być olbrzymim show. Stojąc dobre kilka metrów od sceny czułem się, jakbym był prawie przed sceną. To jest już zwichrowanie od ciągłego chodzenia na wielkie koncerty pod chmurką.
Support był beznadziejny. Banda podstarzałych rockmanów z jakąś Panią w średnim wieku, co to się wiła jak na szczotce od sprzątania pozostałości po rozlanym mleku. Po jaką cholerę tam było 3 gitarzystów to ja nie rozumiem. Żaden z nich nie dostał swoich 5 minut na odegranie solówki Różowej Pantery czy Bondowskich motywów, więc miałem wrażenie, że frontman grupy musi po prostu wyżywić część swoich angielskich znajomków. A, że grał wcześniej przed takim jednym kudłatym, to pewnie ktoś tam z Was ich zna. Chciałbym więc usystematyzować waszą wiedzę o
Ginger Wildheart. Oni ssą. I dodatkowo byli za głośno. Nic nie było słychać. Tak – jestem już stary.
Ale nie dla psa gingerowa kiełbasa, bo ja tam byłem w innym celu.
The Darkness znałem od dawna. Bardzo smutno mi się zrobiło jak się rozpadli w 2006 roku, a jakież było moje zdziwienie jak dowiedziałem się gdzieś w zeszłym roku, że znowu grają razem. Powiem szczerze, że myślałem chwilę, czy nie wybrać się na Woodstocka – tylko dla nich. Niestety żona na mnie krzywo spojrzała i przeszedł mi głupi pomysł. Koncertu tegorocznego to już całkowicie nie chciałem przegapić… i bym przegapił! Jakoś tak się nie składało do tego koncertu – planujemy inne rzeczy i nie pasowało mi po prostu wydawać kasy na „pojechanie-zobaczenie-powrócenie”. Bogu dzięki że jeden bilet wpadł mi w ręce. To przelało szale – Teściowa została poinformowana, że nas nie uraczy na sobotnim obiadku.
Aż strach pomyśleć, że mogłem stracić możliwość zobaczenia
CZEGOŚ TAKIEGO! Po 20 minutach koncertu stwierdziłem, że jest świetnie. Po godzinie byłem wykończony jak na moim pierwszym koncercie Lady Pank za gówniarza. Po niespełna 2 godzinach doszedłem do daleko idących wniosków:
to był najlepszy koncert na jakim byłem :] The Darkness nie grają muzyki trudnej. Oj – absolutnie. Nawet tak beznadziejny gitarzysta jak ja jest w stanie zagrać co nie co ich repertuaru. Ale te kawałki płyną i niosą. Wszyscy, którzy tego dnia byli w Palladium – nie byli tam przypadkowo. Wszyscy wiedzieli jak się dobrze bawić. Każdy wyszedł zadowolony. Justin, pomimo że jest od jakiegoś czasu trzeźwy, jest wulkanem energii. Zespół jest zaś tak zajebiście wystylizowany, że samo patrzenie na nich jest doznaniem. Ja naprawdę miałem miejscami wrażenie, że się przeniosłem do końcówki lat 70tych. Darłem pyska i skakałem jak cholerny ping pong. Dawno mnie tak nie niosło. Druga sprawa, że dawno nie byłem na koncercie, na którym mogłem oddychać pełnią płuc.
Odniosłem wrażenie, że koncert sam w sobie słabo się sprzedał. Jednak Ci, którzy tam byli – wiedzieli jak wprawić zespół w zachwyt. Wiem, że często zdarza się na koncertach, że frontman chwali publikę na prawo i lewo. Chwilę przed Justinem, pan Ginger też nas chwalił jako świetną publiczność, a ja patrzyłem na niego krzywo z założonym rękami. Tutaj jednak mogę w pełni odpowiedzialnie stwierdzić, że zespół był zachwycony przyjęciem. Hawkins stwierdził, że jesteśmy niesamowicie bo tańczymy i śpiewamy. On to chyba za dużo ostatnio musiał grać dla germanów i pepików
Przez cały koncert było kilka idealnych sytuacji koncertowo-wzmacniających-zajebistość: np. przedstawianie członków zespołu, stawanie na rękach na podeście perkusyjnym czy też najbardziej niesamowity pochód Justina na barkach ochroniarza przez publiczność z jednoczesnym odgrywaniem solówki w finałowym numerze. Znowu to powtórzę: czułem się jak gówniarz kiedy Hawkins najpierw oblizał ręcznik a potem rzucił go w publikę. Mogę z pełnią świadomością tego co robić powiedzieć: złapałem fragmencik tego śmierdzącego ręcznika!
Potem zaś udało mi się wypatrzyć kostkę! (jak się okazało dzień później tandetnej jakości - napis The Darkness zszedł po pół godzinie grania na Les Paulu
)
Po godzinie i 5 minutach zespół zszedł ze sceny, a ja czułem się jakbym się miał zaraz przewrócić z wyczerpania. Naprawdę byłem wykończony. A wiem co to znaczy być wykończony – kiedyś przebiegłem na raz 42 km. No dobra – aż tak wycieńczony nie byłem… Cały koncert trwał jakoś 1 h i 45 minut. Czyli encore dostaliśmy bardzo wypasiony!
Od soboty mogę powiedzieć, że jeszcze bardziej ich lubię. Zastanawiałem się nawet czy nie stwierdzić, że jestem ich fanem. Eeee…. Nie – do tego jeszcze daleko. Ale chłopakom mogę przyrzec jedno: jak następnym razem będą w PL to obowiązkowo będę. I na pewno tym razem kupię sobie ich koszulkę!
The Darkness na żywo – polecam!
Marek ŚniochPS.
Słyszałem przez telefon Wagona! Tak, wiem że nie wyszło nam ze spotkaniem, ale za późno dotarliśmy pod kluba. Till next time. I drogi Wagonie – masz tak miły głos, że widzę Cię w telefonie zaufania. To oczywiście komplement. Tak przy okazji jednak zaznaczę: jestem hetero