Przecudowny i przepiękny koncert. Paul McCartney jest po prostu najlepszy i kropka. Jestem 50 lat młodszy od tego faceta, a nie mam pewnie nawet w połowie takiej kondycji jak on. Wszyscy jego młodsi i to dużo młodsi koledzy z estrady mogą wciąż od niego się dużo uczyć.
W secie przekrój całej twórczości Paula, od The Quarrymen po jego solową twórczość włącznie z utworami ze świetnej nowej płyty Egypt Station (Fuh You po prostu uwielbiam!). Dla mnie najbardziej wzruszającym momentem był Here Today z dedykacją dla Johna (ciary, gdy Paul wyśpiewuje w połowie utworu "I love you"). Nie mniej wzruszająca było też Something z dedykacją dla George'a, zwłaszcza gdy na wielkim ekranie przewijały się zdjęcia Harrisona. A Live And Let Die z tymi wszystkimi fajerwerkami, ogniami, iskrami i strzałami jak z armat to chyba kulminacja koncertu. Bardzo mocny moment i nie pozostawia wątpliwości do kogo należy ten kawałek
Oprawa, choć nie jakaś wyszukana, to i tak na wysokim poziomie. Trzy wielkie ekrany, na których pojawiały się fragmenty wideoklipów, archiwalnych nagrań Beatlesów, zdjęcia Wielkiej Czwórki, zdjęcia Paula i jego bliskich. W kontekście granych utworów robiło to bardzo ładny efekt. Zwłaszcza podczas utworów Beatlesów, gdy pojawiały się zdjęcia chłopaków, można było odnieść wrażenie, że wszyscy stoją na scenie i grają.
Forma Sir Paula znakomita! Może dla niektórych to tandeta, ale szacun dla niego, że chciał nauczyć się paru zdań po polsku. Mówienie w naszym ojczystym języku wyszło mu równie dobrze co Jaggerowi
Ponadto jak zwykle, od Paula biła skromność. Po każdym utworze ukłon, objęcie wzrokiem widowni i ciche "thank you". Ponadto opowiedział kilka ciekawych anegdotek. Choć część powtarza jak na przykład to, że niegdyś w ZSRR usłyszał, że ruscy oficerowie uczyli się angielskiego z piosenek Beatlesów
Reasumując tę moją chaotyczną i tl;dr wypowiedź, jeśli nadarzy Wam się jeszcze okazja by wziąć udział w koncercie McCartney'a - nie zastanawiajcie się dwa razy. Jego show jest warte każdej złotówki.