Dawno nic tu nie było więc jako osoba, która była dwa razy na koncertach Panów z Dublina coś napiszę.
W tym roku U2 wpisuje się w trend użytkowników barów mlecznych i funduje nam odgrzewany kotlet. Widocznie Panowie stwierdzili, że po średnio przyjętej płycie-darmoszce Songs of Innocence i trasie po halach w USA i Europie chcą trochę dorobić. Jako, że akurat wypadło 30 lecie Joshua Tree... idealnie! Trasa znowu omija szerokim łukiem wszystko co jest poza starym kontynentem i Ameryką Północną. Czyżby U2 czuli się jak zespół skierowany jedynie na te dwa największe rynki?
Zawsze jestem ciekawy nowych wizualizacji i tego jak jest zaprogramowana trasa tego zespołu, więc z ciekawością przyglądałem się planom i pierwszym koncertom, które wystartowały za oceanem z miesiąc temu. Panowie oprócz całego Joshua Tree grają też kilka swoich największych przebojów i jeden niewydany jeszcze kawałek z nowej płyty. Niestety - całość mieści się w 1h50min. Wizualizacje i design show też niestety nie powala. Joshua Tree jest grana cała na scenie głównej a początek i koniec koncertu odbywa się w zasadzie bez efektów pośrodku tłumu na scenie dodatkowej. Osobiście - nienawidzę takiego rozwiązania. I chodzi mi nie o wyjście do fanów, które uważam za świetny pomysł na zbliżenie do ludzi, który powinien być obowiązkowy przy koncertach stadionowych. Usunięcie jednak całego zaplecza efektów wizualnych jest niestety słaba. To nie koncert garażowego zespołu a U2, czyli zespół który swoją karierę zrobił na upiększaniu swoich dźwięków piękną otoczką. Jak na scenie zostają trzy instrumenty i Bono - całość wypada niestety słabo. Już trasa U2 360 była dla mnie słaba właśnie ze względu na zubożenie występów i efektów. Ale ważne, że dzięki postawieniu pająka na środku areny można było do obiektu wsadzić o kilka procent więcej ludków, a co za tym idzie - profit był jeszcze wyższy.
U2 doceniam za wkład w muzykę pop-rockową, jednak nigdy fanem nie byłem. Na następny ich koncert w PL się nie wybieram.