Pierwszy i ostatni koncert KISS w Polsce to istna petarda. To nie było show. To był spektakl. Ta teatralność i lekka kiczowatość do nich pasuje. Kontakt z publiką świetny, chociaż Paul trochę za dużo się rozgadywał. Dawno nie widziałem tak kosmicznej sceny, która miała tyle zastosowań. Definitywnie zespół zaserwował najlepsze otwarcie koncertu w dźwiękach Detroit Rock City, gdzie opadała wielka czarna kurtyna z logo, a oni zjeżdżali na podwyższeniach. Najlepszy moment wieczoru to opus magnum Stanley'a, czyli Love Gun zagrane na mniejszej scenie w środku płyty, gdzie gitarzysta przejechał na publiką. Uwielbiam rozszerzoną koncertową wersję tego utworu. Rozbita gitara (aczkolwiek sztuczna), plucie krwią, mnóstwo pirotechniki i laserów - rockowy spektakl na najwyższym poziomie!