Daj spokój, nawet nic mi nie mów... Ja do teraz to przeżywam jak nienormalna. Nawet zdarzył się cud i moja mama mnie wysłuchała wczoraj jak o tym mówiłam prawie ze łzami wściekłości w oczach (a to już u mnie wysoki poziom wściekłości ;p), bo wyglądałam na szczerze oburzoną i przejętą sytuacją, że postanowiła na serio wysłuchać. Dla mnie Mick jest jak swego rodzaju "bóg". Strasznie go cenię jako muzyka, ale przede wszystkim za jego siłę i pasję. Ilu w jego sytuacji by się poddało? Cenię go i będę szanować wiecznie za każdą minutę, jaką spędza na scenie, mimo bólu, tylko po to, żeby poświęcić się pasji i grać dla fanów, którzy chcą posłuchać dobrej muzyki. Podziwiam go za to co robi i za to kim jest. Od kilku lat autentycznie drżę o niego i modlę się, żeby móc go zobaczyć na żywo i nie wiem jak, ale jakoś podziękować. Wczoraj na serio miałam mord w oczach, gdy zobaczyłam tego idiotę na scenie. Przecież on go mógł zabić! To nie jest byle jaka choroba! -,-