« Odpowiedź #3713 dnia: Stycznia 21, 2016, 12:59:26 pm »
0
@mafioso - Ja tam raczej polecam. Fajne greatest hits. Zaliczyłem Briana Maya na żywo, to się liczy
. a to napisałem po wrocławskim koncercie Queen w '12 roku w swojej relacji:
(...)
Nauczony przykrymi doświadczeniami z wielu dużych imprez, w których miałem okazję brać udział nie byłbym zaskoczony długim oczekiwaniem na gwiazdę wieczoru, niezwykle miło więc zrobiło mi się gdy Brian May i spółka wyszli na scenę o godzinie, która to również widniała na plakatach. Niby jest to mało istotna sprawa, a jednak świadczy o tym, że pomimo tego, iż projekt Queen + Adam Lambert zagrał wcześniej razem raptem dwa pełne koncerty, to jednak jest to ekipa złożona z profesjonalistów w swojej dziedzinie. Już od pierwszych chwil koncertu można było być pewnym, że ten wrocławski będzie naszpikowany nawiązaniami do chlubnej przeszłości zespołu. Zaczęło się od skojarzeń z okładką kultowego dziś albumu „Live Killers”, skończyło zaś na Mercurym śpiewającym na telebimach. Motywem przewodnim koncertu były wspomnienia – nawet na chwilę Adam nie przebił się ze swoim solowym repertuarem. Ciekawe czy była to decyzja podyktowana obawą przed reakcją publiczności. Warto w tym miejscu przypomnieć, że Paul Rodgers podczas swoich kilku tras z zespołem, nie stronił od wykonywania szlagierów spod swojego pióra. Lambert z pewnością może pochwalić się mniejszym port folio muzycznym niż wokalista Bad Company, lecz nie powinno stanowić to o braku jego wkładu repertuarowego w obecny projekt muzyczny. Nie chce być chyba zapamiętany jedynie jako osoba dzierżąca w dłoni mikrofon. Nazwisko na plakacie wszakże zobowiązuje.
Queen rozpoczął wędrówkę po swojej dyskografii od skróconych wersji „Seven Seas of Rhye”, „Keep Yourself Alive” i szybszej „We Will Rock You”. Prawie dwugodzinny koncert oprócz tych oczywistych przebojów zawierał również kilka perełek mniej znanych dla zwyczajnych zjadaczy chleba. „Dragon Attack”, wpleciony pomiędzy popisy solowe członków zespołu, dał Lambertowi szansę pojawienia się na scenie w bordowej, puchatej kurtce i była to jedyna tak znacząca zmiana na grzbiecie wokalisty podczas całego koncertu. Lambert zaprezentował się mocno z punktu widzenia, a raczej słyszenia, melomana. Ani razu nie było słychać fałszów z jego strony, lecz niezaprzeczalnym dla mnie faktem jest to, że Adam ma mniej charakterystyczny głos niż Freddie, ale również i Paul Rodgers. W tych wielu wykonaniach z lat 2004-wzwyż słychać było, że Queen z twarzą Rodgersa jest czymś zupełnie innym niż to co pamiętamy z dzieciństwa i młodości. Inna barwa głosu od razu stawiała widoczną granicę pomiędzy okresami w życiu muzyków Queen. Z Adamem brzmią bardziej… klasycznie, przez to właśnie, że jego barwa i styl śpiewania to wynik również starej fascynacji tym zespołem (o czym świadczą jego występy w programie „American Idol”).
Na scenie oprócz dwóch czołowych przedstawicieli zespołu Queen, mieliśmy okazję zobaczyć także ich stałego, nieoficjalnego, piątego członka zespołu: Spike Edneya, klawiszowca zespołu od czasów ich świetności w połowie lat 80tych. Na instrumentach perkusyjnych zasiadł zaś Rufus Taylor, syn Rogera, który notorycznie zastępował ojca za jego zestawem, gdy ten wychodził na pierwszy plan. A co ciekawe, działo się to kilkukrotnie. Roger zaśpiewał część repertuaru, w tym „A Kind of Magic” i „These Are The Days of Our Lives”. Po nim mikrofon dostał Brian May, co spowodowało sytuację, że przez kilka utworów na scenie nie było widać w ogóle Lamberta. Kiedy już w końcu udało mu się dostać w światło reflektorów, to poświecił trochę swoim, wspomnianym już, bordowym „misiem” podczas „Dragon Attack” i znowu uciekł na backstage, by większość instrumentalistów mogła się pochwalić swoimi umiejętnościami. Co ciekawe, pomimo upływu lat zarówno Roger (tym razem w duecie z synem) jak i Brian dalej potrafią przyciągnąć uwagę do swoich popisów. Mój przyjaciel, obecny na koncercie dzięki zrządzeniu losu a nie miłości do muzyki zespołu, właśnie te parę minut Rogera i Rufusa wspominał z wypiekami na twarzy, jako najciekawszy fragment koncertu. W tym momencie warto także nawiązać do formy muzyków. Nie dało się nie zauważyć, że Panowie mają swoje lata na karku. W grze Briana było to widać najbardziej. Pomimo, że dalej jest on niesamowicie charakterystycznym gitarzystą, były momenty, które grał na żywo wolniej, lub inaczej niż w przeszłości, przez co można było odnieść wrażenie, że stara się coś ukryć. Trudno się mu dziwić – Panowie zbliżają się do 70tki, więc nie zdziwiłbym się gdyby już nie potrafili wydobywać ze swoich gitar dziesięciu dźwięków na sekundę, lub tracić podczas koncertu parę kilo poprzez walenie w bębny.
Przy akompaniamencie hitów, znanych już każdemu, panowie dobrnęli do końca występu. Co do czasu trwania całości ich przedstawienia – można się czepiać, że krótko, bo w końcu niecałe dwie godziny – ważne jednak, że treściwie. Każdy z muzyków miał podczas koncertu swoje pięć minut. Nawet Spike, który na bisie na grzbiecie dzierżył koszulkę Śląska Wrocław, został dzięki temu zapamiętany, choć myślę, że głównie przez kibiców. Adam dał za to popis w „Another One Bites the Dust”. Przy tym kawałku było widać, że wokalne zabawy z publicznością i kawałki w których mógł trochę wyjść z konwencji karaoke, nadają mu wiatru w żagle. Z tego miejsca mogę jedynie życzyć mu, aby z biegiem czasu wszystkie kawałki Queena przynosiły mu taką radość na scenie.
Ciekawy jestem, czy projekt Queen + Adam gdzieś jeszcze podąży. Trochę to wszystko dziwnie wyszło: Panowie zagrali razem kilka koncertów i wrócili do swoich zajęć. Adam już w lipcu kontynuował swoją solową trasę. Nawet jeśli był to jednorazowy wybryk, to i tak cieszę się, że Polska była jednym z tych niewielu miejsc na świecie, gdzie można było zobaczyć ten zestaw muzyków i utworów. I pewnie był to dla mnie pierwszy i ostatni raz, by móc zobaczyć Briana Maya i Rogera Taylora na scenie. Panowie zrobili już w życiu swoje i zrobili to wyjątkowo dobrze.
(...)
Zapisane
...jeśli powyższy komentarz wydaje Ci się zbyt poważny, to zmień zdanie.
GNR
Warszawa 15.07.06, Praga 27.09.10, Rybnik 11.07.12, Gdańsk 20.06.17
Slash
13.02.13, 12.02.19, 16.04.24