No właśnie mi się też wydaje, że to nie jest kwestia braku sentymentu, tylko bardziej coś na kształt szacunku do Cobaina. Albo wspomnień. Dużo przykładów by tu można podać. Są artyści, którzy znajdą sobie nowego wokalistę/gitarzystę/kogokolwiek i cisną dalej. Są też tacy, którzy zamykają ten rozdział swojego życia, kończą działalność zespołu i żyją dalej, ale inaczej. Może gdyby nie śmierć Cobaina, to FF by nigdy nie powstało i wtedy Dave grałby dalej kawałki Nirvany. Poza tym abstrahując od wymogu zastąpienia Kurta na wokalu, FF to zupełnie inny zespół i też ciężko wymagać od całego bandu, żeby rzępolili hity Nirvany. Albo co gorsza zmieniali je pod siebie.