28.10.10
Łiiii! Nadeszła wiekopomna chwila, kiedy wreszcie mogę napisać, że JUTRO KONCERT DEEP PURPLE!
29.10.10
Nigdy nie umiałam odpowiedzieć na pytanie jaki był mój najpiękniejszy dzień w życiu. Nie wiem czy po prostu go nie było, czy ja go nie rozpoznałam. Teraz swobodnie mogę powiedzieć: Najpiękniejszym dniem mojego życia był 28 października 2010 roku, kiedy Deep Purple zagrali w Rzeszowie. Nie znam słów, które opiszą to wydarzenie. To było niesamowite, cudowne, genialne, niepowtarzalne, niezwykłe i takie nierealne (to ciągle za mało słów, żeby oddać chociaż w połowie magię tego koncertu). Stacjonowałam pod sceną i kiedy po pierwszym supportującym zespole zgasły światła, ogarnęło mnie uczucie, jakiego nigdy wcześniej nie doświadczyłam. Nie umiem go opisać. To było coś niesamowitego. Myślałam, że będzie jeszcze jeden support a w ciemności zauważyłam, że to Steve i Roger. To była taka cudowna radość, miałam ochotę popłakać się z czystego szczęścia. Nie mogłam uwierzyć, że to Deep Purple - zespół, który uwielbiam od dawna, gra właśnie tu i teraz. Oni są w świetnej formie! Na następnych polskich koncertach zauważcie, że Don Airey robi miny jakby to on wydawał dźwięki tych klawiszy, a Steve przez cały koncert ma przepiękny uśmiech na twarzy i robi śmieszne miny. (To jasne, że dużo patrzą na swoich fanów. Jak udało mi się złapać z nim kontakt wzrokowy zrobiłam do niego śmieszną minę, on do mnie, ja do niego i później śmiał się ze mnie a ja z niego. Uwielbiam go!) Na koniec rzucali wszystkim, co mieli pod ręką, na taką fajną pamiątkę. Ale ja, mając koordynację ruchową jak młody hipopotam, nie miałam co liczyć na kostkę czy ręcznik, że o pałkach perkusyjnych już nie wspomnę. Ale tu nie chodzi o rzeczy. Później nasz maluch się rozkraczył i dobrzy ludzie pomagali nam przywrócić go do życia. To był wielki dzień. Jestem taka szczęśliwa. To był mój pierwszy taki poważny koncert i bardzo się cieszę, że byli to właśnie Purple. Niech im Bóg błogosławi.
PS. Musiałam te dwa posty tak podzielić, bo złączyły mi się w jeden.