No dobra, mam chwilę czasu w końcu to czas coś skrobnąć o tym co się działo w połowie zeszłego tygodnia, bo warto o tym pisać. Tak jak pewnie większość z Was wie, nie jestem fanem Bon Jovi, bilet na koncert wygrałem i pojechałem tam bo bratowa z bratem potrzebowali przewodnika po dużym evencie. Ale po środzie mogę śmiało powiedzieć, że dobrze zrobiłem, że w ogóle chciało mi się starać o ten bilet.
Z Wrocka wyjechaliśmy jakoś przed 9 co oznaczało, że już miałem obawy, czy da się jeszcze gdzieś dostać w okolicy barierek dla biedaków, czyli tych za 190 zł. No sorry, ale uważam, że ten zespół zajebiście maksuje ceny biletów, a do tego warto również zauważyć, że golden circle stanowiło pół obszaru boiska! Ja raczej nie gustuję w takich odległościach, ale przy takiej konstrukcji sceny można także śmiało powiedzieć, że miejsca dla geriavitów mają również swoją noc. Ludzie podniecają się pająkiem, które U2 woziło po świecie a na mnie zawsze o wiele większe wrażenie robią takie dziwne, powykręcane sceny. U2 z 360 Tour było nastawione jedynie na kasę – więcej ludzi – więcej wpływów. Cadillac zaś mógł się podobać lub nie. Wiochą trochę z tego zalatywało – brakowało jeszcze tylko piosenek country i szczyt kiczu zostałby przekroczony. Oprawę koncertu oceniam jednak bardzo wysoko. Ktoś się tam postarał, żeby przy tych kawałkach, które są słabsze móc sobie przynajmniej na coś popatrzeć.
Eee… ale miałem najpierw napisać o tym jak dojechaliśmy
No więc przybyliśmy pod stadion jakoś o 15:30 i już na początku daliśmy dupy bo zamiast do bramy nr 8, gdzie była garstka ludzi, poszliśmy do oddalonej o kilometr bramy nr 10. Nie to, że nie patrzyłem na znaki! Ja ich po prostu nie widziałem! Na szczęście ma się swoich agentów, w tłumie i już za chwilę Pompon doniósł uprzejmie, że warto się wrócić. Stadion – rzeczywiście ładny. I znowu mi źle, że jestem z miasta, w którym zbudowali najbrzydszą arenę pod Euro. A Gdańsk – pikny! Te lekko zielonkawe krzesełka - urodziwe a żółć otaczająca całość – bardzo ładna. Ale na pewno nie będę się teraz spuszczał, że „o jaki cudowny stadion”. To tylko masa żelastwa i betonu uformowana w duże jajo. Zdziwiło mnie, że trawa nie została pokryta czymkolwiek, więc oczywiste było, że nikt na tej murawie już nie pogra w gałę. Kolejki do browara spore – bratowa stała jakoś 40 min
Jak już się tak ustawiliśmy na szerokiego pod barierkami i dowiedziałem się, że Pompon cfaniakuje prawie pod sceną, to skupiłem się ocenie ludności przybyłej na arenę. Rozstrzał wiekowy był ewidentnie skromniejszy niż w przypadku ubiegłorocznego Queena we Wrocławiu, a koncerty te są w moim odczuciu bardzo porównywalne. W obu przypadkach ceny w goldenie były spore – na Q było tam jednak o wiele mnie osób i nie był on taki duży. Owszem – widziałem osoby w wieku 50+ ale raczej w większości biegali tam podstarzali 30 latkowie, którzy maturę zdawali w okresie „Keep The Faith”. Ciekawostką niech będzie to, że w goldenie wypatrzono ze dwie/trzy laski w ciąży i kilku gówniarzy w wieku 10 lat. Tutaj też rodzi się pytanie: czy ja będę zabierał swoje dziecko na koncerty takim wieku? Jeśli mój berbeć będzie słuchał takiej muzy w takim wieku – to oczywiście, że tak! Tam, gdzie żonka nie będzie chciała się wybrać – tam zabiorę młodego!
Z mojej miejscówki pod barierkami nie omieszkała skorzystać
Canis z ekipą, która pojawiła się później na płycie. Pozdrawiam przy tej okazji te miłe Panie oraz miłego Wagona, którego w końcu udało się zobaczyć na żywo co nie było dla mnie traumą, wiec go już zaprosiłem do znajomych na facebooku
Canis za to wmontowała się w barierkę obok mnie i tak w zasadzie spędziliśmy cały koncert.
Ira zagrała dokładnie to samo co w zeszłym roku przed
Queenem. Nie interesuje mnie już Ira. Ostatnich płyt nie da się słuchać a i na żywo nic nowego się nie pojawia więc mam ich gdzieś. Panowie pograli, ponarzekali, że organizator kazał im skrócić występ i powykreślał piosenki z set listy i uciekli.
Po raz kolejny to powiem: miło jest dostać to za co się zapłaciło o czasie. Bon Jovi zaczęli grać równo o 20:00 w myśl zasady „nasz klient - nasz fan - nasz Pan”. Koncert trwał ponad dwie i pół godziny, przy czym główny set zakończył się po 1h i 45 minutach. Hmm… mało? Na pewno nie tyle samo co w innych miastach podczas tej trasy. Ale nie ma co narzekać. Dostaliśmy gratis w postaci akustycznego
„Never Say Goodbye”. Czy mieli to zagrać? A bo ja wiem… jak na moje oko to nie. I teraz uwaga: będę narzekał. Wszystko było ładnie-pięknie jak chłopaki grali stare hity. Nuda i smutek zaczynał się w momencie odgrywania kawałków wyprodukowanych po 2000 roku, no może poza sztandarowym
„It’s My Life”, które niestety dziś bardziej mi się kojarzy z czołówką
„Bitwy na głosy” aniżeli rockiem z New Jersey. Na
„Because We Can” ostentacyjnie położyłem się na barierkach. Mam nadzieję, że Jon to zobaczył i zrozumiał, że to kupiasty utwór.
„Lost Highway” zaleciało stęchłą rybą, pozostałe dwa kawałki z nowego albumu zresztą też. No sorry, ale to jest przepaść kompozytorska, pomiędzy tym co działo się w latach 90tych a tym teraz. Jedynym nowszym utworem, który do mnie przemówił było
„Who say you can’t go Home”. Nie wiem czemu, wpadło w ucho. Ale clue wieczoru był chyba mój ulubiony kawałek BJ:
„Keep the faith”. Świetna, energetyczna i długa wersja, wzbogacona o solówki Dawida i Phila oraz dziwaczny taniec Jona
Ten cały drugi gitarzysta Bobby też coś próbował, ale chłopak niech sobie jednak siedzi z tyłu, bo umiejętności to ma niewiele… Ale ogółem: cud, miód na moje uszy!
Warto wspomnieć o akcji fanowskiej: flaga była duża, ładna i bezproblemowo wyciągnięta. Fani BJ to jednak cwaniaki! Druga akcja z rozświetleniem płyty czerwonymi pałeczkami, jakoś nie za bardzo wyszła. To badziewie było za małe a do tego mojemu zdolnemu bratu wylało się na ręce. I pewnie śmierdzi do dziś. Ktoś tam jeszcze strzelał confetti podczas „tej piosenki o kapitanie i księżniczce z marsa”, ale to wyczaiłem tylko dlatego, że wiedziałem, że się do tego szykują.
Sam
Jon był przez cały wieczór godnym gospodarzem wieczoru. Miał kontakt z publiką, coś tam sobie zagadywał i reagował na potrzeby tych którzy najwięcej zapłacili (oczywiście mówię o Diamond Circle i akcji z oświadczynami). Nawet posłuchał rad polskiego stylisty i na bisie założył barwy biało-czerwone. Głos to jednak już nie ten sam, słychać że chłopak się zestarzał, ale tylko wytrawny znawca muzyki (w tej roli ja) potrafi to zauważyć. Jon faktycznie sprawia wrażenie, jakby niektóre dźwięku śpiewało mu się z olbrzymim trudem. Ktoś tam gdzieś kiedyś mówił/pisał, że facet miał faktycznie problemy z głosem w przeszłości – sam nie wiem, więc się nie wypowiadał i nie będę szerzył fermentu, bo mi się nie chce przeszukiwać wujka Google w poszukiwaniu tych niesprawdzonych informacji. Ogółem postawę lidera oceniam jednak bardzo wysoko. Gratulację! Na ślub swojego dzieciaka Was Jonie zaproszę i będziesz mi wodzirejem
…a więc… widziało się już parę koncertów w życiu. Na ten akurat od razu nie miałem ochoty jechać i nawet o tym nie myślałem. Wyszło jak wyszło. Gdybym miał jeszcze raz wygrać bilet to z pewnością jeszcze raz bym go wygrał. Wyśmienite show, świetna scena i wizualizacje, super lider. Na minus zaliczyć można na pewno nieobecność
Richiego. Jego zastępstwo, sprawny grajdołek o ksywie z boiska „Phill X” odgrywał partie Sambory, ale o jakimkolwiek efekcie „WOW” nie może być tutaj mowy. Szkoda. Może kiedyś. Na YouTubie jak zobaczyłem Richiego live podczas
„Keep The Faith” to stwierdziłem, że gdyby był w Gdańsku to bym chyba szczękę z podłogi zbierał. A tak byłem tylko zachwycony
Żałujcie Ci, którzy nie byliście. Show jest show i pod tym względem rozumiem już dlaczego Bon Jovi zarabia tyle kasy na swoich koncertach. Po prostu dobrze podchodzą do swojej roboty!
Tyle o koncercie. Czas coś rzec do ludzi z którymi miałem okazję się zobaczyć w Gdańsku. Otóż głównie widziałem się ze swoim bratem i bratową, ale oni nie czytają tego forum więc nie będę im dziękował, bo to nie spowoduje ogólnego poruszenia moją relacją
Uważam więc, że nadrobiłem zaległości z
Canis i możemy w przyszłym roku spokojnie wystartować w tej całej Eurowizji. Ale zaznaczam, że śpiewać możemy jedynie piosenki country i o kowbojach. To nam po prostu idzie. A komu się nie podobało – to mnie to nie interesuje. Mam nadzieje, drogi
Wagonie, że nie masz złej opinii o naszych wokalizach, bo chcąc nie chcąc, byłeś naszym pierwszym jurorem
Z
Tomkiem to się pewnie zobaczymy na Nickelbacku, jeśli do tego czasu nie będę miał co innego do roboty
Pomponie – dzięki, że zorganizowałeś flagę… ej zaraz PRZECIEŻ TO NIE BYŁES TY!!! Szok, niedowierzanie… Polecam Ci pójść z tym do urzędu patentowego i do sądu
więcej zdjęć macie do obejrzenia w linku poniżej:
https://picasaweb.google.com/102567245440924685797/BonJovi?authuser=0&authkey=Gv1sRgCP3J0e60-dTV8wE&feat=directlinkDo zobaczenia next time!