to ja może „trochę” obszerniej, bo nie potrafię przemilczeć „organizacji” PRZED koncertem. Dobrze, że nie jest to mój ulubiony zespół, dla którego bym kolejkowała kilkanaście godzin, bo bym kogoś zabiła ;p Nawet Wam sekcje porobię, żebyście nie musieli czytać tego, co Was nie interesuje!
Wejście, organizacja:Zacznę od tego, że ze względu na to, że się w Pradze trochę „skontuzjowałam”, to miałam wątpliwości, czy w ogóle pchać się w tłum, zwłaszcza, że skakanie/bieganie jest dla mnie ostatnio średnio możliwe. No i biorąc pod uwagę show jakie robi AC/DC to w sumie z tyłu lepiej oglądać, bo widać całą scenę ;p Pod stadion przyszłam ze znajomą ok. 13, grzecznie ustawiłyśmy się na końcu kolejki pod bramą nr 3. Ponad godzinę później jakiś facet z megafonem oznajmił, że jak ktoś nie ma numerka na bilecie, to ma iść pod bramę i go wziąć bo inaczej nie wejdzie. Nie wiem skąd im się to wzięło, nigdzie nie było, żadnej informacji o tym, ale w ten oto sposób, nie tylko my, ale także osoby, które czasem czekały od rana, często dopiero tuż przed wejściem dowiadywali się, że nie mają numerka i teraz dostaną np. numer 1000. Paranoja. Numerki mają rację bytu przy koncertach klubowych – dla pierwszych 20-40 osób, które kolejkują od rana. Ewentualnie na dużych obiektach gdy np. pierwsze 100 osób jest wpuszczane na lepsze miejsca tuż pod sceną (np. Green Day na Emirates Stadium 2013). Ale nie ma sensu numerowanie WSZYSTKICH. I to jeszcze bez jakiejkolwiek informacji (poza facetem w kamizelce z megafonem, który raz na 1,5h o tym informował). Nienawidzę sformułowań w stylu „na zachodzie jest lepiej”, ale jednak musze przyznać – w Polsce ludzie nie są przyzwyczajeni do numerowania, więc wprowadzanie tego, zwłaszcza przy tak dużej imprezie, od razu jest skazane na porażkę. Plusem było to, że mogłyśmy się przenieść spod płotu w słońcu, do cienia, bliżej bramy, bo skoro mieli wpuszczać numerami, to po co się męczyć. Nikt nie potrafił odpowiedzieć jak to sobie wyobrażają, cały czas twierdzili, że to nie jest trudny system i że wyjdzie bez problemu, bo nikt z wyższym numerem nie wejdzie dopóki ten z niższym nie wejdzie. No ja nie wiem co oni biorą, że mają tak optymistyczne myśli, ale może niech zmniejszą dawkę. Potem pojawiło się hasło, że o 15 mają rozdawać opaski na Inner Barrier. Oczywiście 15 wybiła – zero informacji. Ale za to tłum zaczął masowo upychać się w kolejkę. Razem z koleżanką stanęłyśmy tak trochę z boku na końcu kolejki z barierkami (w sensie wiecie o co chodzi, ten początek kolejki zawsze jest odgrodzony barierkami ;p) – z każdą kolejną minutą pojawiało się coraz więcej wkurzonych osób, które kolejkowały kupę godzin, ale o numerkach nic nie wiedziały i np. para obok mnie dostała numery 989 i 990, a byli od 10, podczas, gdy np. ja przychodząc o 13 i biorąc numerek po 14 miałam 298. Pan z megafonem znów wkroczył do akcji informując, że wejście będzie 15 minut wcześniej. Pojawili się ludzie wymieniający bilety na opaski – super, kolejny chaos i ścisk, tłum zaczął się wzajemnie tratować, bo nikt nie pomyślał, że rozdawanie opasek w taki sposób nie wyjdzie. Ale w ten oto sposób znalazłam się dość blisko w kolejce. Dobra, ok. Poszło info, że numerki jednak nie mają znaczenia, tylko normalna kolejka – w tym momencie poleciały wiązanki ze strony osób, które były od rana, miały niskie numery, w okolicach 5-10 i wyszły z kolejki (bo skoro wpuszczają numerami, to nie musieli stać), a teraz już nie byli w stanie się przepchać na początek. Frustracja w pełni zrozumiała. Ok, zaczęli wpuszczać – i tu znów objawił się idiotyzm tej sytuacji. Gdyby nie mieszali, ludzie ustawiali się normalnie w kolejce, to wiadomo – ścisk by był, ludzie się pchają, ale jest to bardziej „kontrolowane”. Niestety tak nie zrobili i tym oto sposobem rozjuszony tłum, zwłaszcza ten z przodu, po prostu szedł „taranem” na bramę. Jednym zdaniem – LN dało dupy, bo może by i to miało sens, gdyby było dobrze przeprowadzone, a tak zrobili więcej zamieszania, niż gdyby była standardowa kolejka...
Miejsce:Spokojnie przeszłam przez kołowroty, ludzie wokół biegli, ale ja szłam względnie normalnym tempem (ok, czasem kawałek „podbiegłam” 3-5 króków, ale 99% trasy przeszłam). Wchodzę na Inner Barrier, a tam... miejsce pod barierkami na wprost wybiegu. No idealnie, bo pomijając wszystkie inne aspekty – barierki mogę się chwycić, mogę się oprzeć i mogę przeżyć z moimi rozwalonymi kolanami i biodrami ;p Chwilę później zadzwonił Śpiochu i okazało się, że razem z ekipą stoją pod tymi samymi barierkami, ale bardziej w prawo, gdzie się z chęcią przeniosłam, bo przecież z ekipą zawsze raźniej
Przyznam szczerze, że przed koncertem miałam mieszane uczucia co do zamknięcia dachu stadionu, bo naczytałam się opinii, że na niektórych imprezach jak nie włączą klimy na full, to jest duszno w 3 dupy, ale burza i ulewa która przeszła nad stadionem tuż po tym jak nas wpuścili uświadomiła mi, że jednak lepiej, że to zrobili
Mimo, że początkowo to jak sam sobie nie namachałeś, to klimy nie czułeś, tak później już było całkiem przyzwoicie
Vintage Trouble, AC/DC:Support (Vintage Trouble) – istnieje małe prawdopodobieństwo, że wpadłabym na to, że taki zespół może supportować AC/DC, ale ogólnie to całkiem miło minął czas, człowiek się mógł trochę poruszać
dobrze wiedzieć, że istnieją, bo czasem fajnie posłuchać czegoś w tym stylu
AC/DC – no nie powiem, dziadki dają radę. Fajnie widzieć, że „ludzie w tym wieku” nadal są w stanie dać czadu, a nie tylko odstać swoje i zgarnąć kasę. Setlista nie była jakimś zaskoczeniem, takie greatest hits. Trochę boli mnie brak „The Jack”, ale najważniejsze, że mogłam sobie poszaleć przy „you shook me all night long”, „whole lotta rosie” czy „highway to hell”, reszta naprawdę była mi dość obojętna jeśli chodzi o setlistę. Z naszych miejscówek było fajnie widać całość scenografii, całą scenę, wszystkie bajery, które tworzą „show” – robią wrażenie i naprawdę super zobaczyć to na żywo. Jeśli chodzi o dźwięk to narzekać nie mogę. Owszem, czasem było słabiej słychać wokal w czasie zwrotek, ale nie wiem czy to kwestia stadionu czy zbieg okoliczności, w każdym razie było to ciszej, ale nie niewyraźnie czy z pogłosem. Generalnie tak jak na większości koncertów – czasem są utwory, gdzie coś inaczej jest „podkręcone” i coś słabiej słychać. Nie przeszkadzało to w odbiorze, sama melodia, gitary, bas itp. były zawsze czysto. Za to wyobrażam sobie jak to mogło brzmieć na trybunach, bo czasem było słychać jak taki dziwny pogłos się niesie do góry
Wybuchy z tych armat na koniec trochę zabiły mój słuch :v Ale dzisiaj już jest lepiej ;p Jeśli chodzi o tłum, to chyba znów nasza miejscówka okazała się najlepsza, ponieważ źle nie było. Do tego, nie ukrywajmy – jeśli masz „swoich” ludzi wokół, to też jest inaczej. Owszem, jestem poobijana, mam siniaki na ręce od odpychania się od barierki, żeby nie zostać w nią wgnieciona, ale to prawie że nic w porównaniu z takim standardowym ściskiem pod sceną. Nikt na mnie nie leżał przez pół koncertu, nie ciągnął za włosy, ani nie traktował jako podpórki. Czasem szły fale, czasem byłam zgnieciona między jedną a drugą ręką osób, które stały za mną, ale trzymały się barierki, ale mówiąc szczerze bardziej się przejęłam tym, żeby im łokci w drugą stronę nie wygiąć, jak tłum mnie pchał na bok, niż tym czy jest ścisk ;p Do tego kolega Arkadiusz, który stał większość koncertu za mną też starał się „amortyzować” nacisk tłumu, żeby na mnie nie wpaść trzymając się i odpychając od barierki. Dzięki temu, moje żebra żyją. Sam fakt, że szło się ruszać, szaleć, „tańczyć” przy barierkach mówi sam za siebie
W pewnym momencie moje kontuzje zaczęły o sobie dawać znać, ale na szczęście miałam na tyle „dużo” miejsca, że mogłam się ustawić pod trochę innym kątem (mało tego – powiem Wam, że nawet chyba się trochę „podleczyłam”, bo już nie kuleję!
). Jedyne co może nie tyle mi przeszkadzało, co po prostu było dziwne, to to, że AC/DC nie robi ładnych przejść z 1 piosenki na drugą. Nie jestem przyzwyczajona do takich przerw między wszystkimi utworami, zwłaszcza, że były dość „długie”. Mały detal, ale musze się do czegoś doczepić
Atmosfera bardzo fajna. Super było widzieć całe tłumy skaczące i klaszczące w rytm przez cały koncert, a nie tak jak często bywa – pod barierkami skaczą, a im dalej tym gorzej. Do tego pełno świecących różków, zwłaszcza na trybunach robiło wrażenie. Ogólnie – cieszę się, że mogłam ich zobaczyć, posłuchać, zobaczyć to show, spotkać się z ludźmi, zobaczyć znajome twarze, poszaleć przy kilku utworach. Nie jest to zespół, do którego podchodzę w jakiś super emocjonalny sposób, więc obyło się bez pisków i wyznawania miłości muzykom z mojej strony, ale to nie znaczy, że bawiłam się gorzej
no i na koniec jeszcze - Dziękuję „Śpiochowej ekipie” za towarzystwo i podwózkę po koncercie! Nie wiem o której bym trafiła do znajomej, gdybym musiała polegać jedynie na komunikacji miejskiej