Artykuł z 12 listopada 2024 Czterdzieści lat i dwa miesiące – tyle minęło od czasu, gdy Duff McKagan po raz pierwszy zawitał w Los Angeles. Kultywował wówczas pasję do punk rocka i liczył na to, że zawojuje świat.
Miasto, w którym kilka miesięcy wcześniej zakończyły się letnie igrzyska, zaczęło już tracić swój olimpijski polor. Duff pamięta ówczesne Hollywood jako siedlisko przestępców i narkomanów. Okolicę patrolowały wtedy helikoptery, między gangami toczyły się wojny, a kokaina święciła triumfy. Pewnego dnia w drodze do pracy McKagan został nawet napadnięty.
„Czułem się jak na Dzikim Zachodzie”, wspomina. „W złym znaczeniu tego słowa”.
Po kilku tygodniach spania w samochodzie Duff wprowadził się do Amor building przy Orchid Street i rozpoczął muzyczną podróż, która zrobiła z niego i z jego kumpli z Guns N’ Roses jeden z najbardziej rozpoznawalnych zespołów wszech czasów. Ich debiutancka płyta, „Appetite for Destruction” z 1987 roku, jest nierozerwalnie związana z Los Angeles. A basista twierdzi, że piosenki, które się na nią złożyły, wyrosły z rzeczywistości Hollywood lat osiemdziesiątych.
„Utwory z
Appetite to prawdziwe historie”, zapewnia Duff. „Takie wówczas było Hollywood, tak wyglądało Los Angeles. Miasto było wtedy wydane na łup przestępców”.
McKagan kilka razy zmienił lokum. W pewnym momencie zamieszkał nawet przy El Rey Theater, gdzie, nawiasem mówiąc, kilka dni temu zagrał koncert promujący „Lighthouse”… i gdzie w 2019 roku nagrał „Tenderness” w wersji
live.
Od 1994 roku Duff regularnie podróżuje pomiędzy rodzinnym Seattle a miejscem, gdzie uformował się jego zespół. Jego córki chodziły w Los Angeles do szkół.
„Wciąż łączy mnie z L.A. wspaniała więź. Identyfikuję się z Hollywood, bo zasłużyłem na to. Spędziłem tam tyle czasu, że niemal zrosłem się z tym miejscem. Los Angeles sporo dla mnie zrobiło”.
Od ośmiu lat, czyli od kiedy ponownie został członkiem Guns N’ Roses, Duff umiejętnie łączy grę w zespole z karierą solową. Teraz z błyskiem w oczach wypowiada się o niedawnej trasie po Europie, promującej płytę „Lighthouse”.
Producentem tego wydanego w 2023 roku albumu jest Martin Feveyear, który pracował już z Duffem przy dwóch płytach Loaded. McKagan szacuje, że napisał oraz nagrał blisko 60 utworów (z czego większość w czasie pandemii) i zagrał na niemal wszystkich instrumentach. Na „Lighthouse” gościnnie wystąpili m. in. długoletni przyjaciel Duffa, Jerry Cantrell z Alice in Chains, a także Iggy Pop i Slash.
Po spędzeniu lwiej części ostatnich siedmiu lat w trasie McKagan postanowił poświęcić pierwsze miesiące roku 2024 na złapanie oddechu. Żartuje, że świętował wydanie płyty w pokoju hotelowym w Boise. Odpoczywał na Hawajach i w swoim domu w Waszyngtonie, ale ani na chwilę nie zarzucił tworzenia. Potem zjawił się w studiu swojego przyjaciela, Stone’a Gossarda, w Seattle (jego własne studio w tymże mieście ucierpiało wskutek pożaru w sąsiednim budynku) i tam nagrał 15 nowych piosenek.
„Powiedziałem sobie, że (te piosenki) wreszcie muszą przestać być akustycznymi demówkami. Dość długo już nimi były”, mówi ze śmiechem.
Dobra passa twórcza trwa u Duffa od 2015 roku. Muzyk zawsze ma pod ręką gitarę akustyczną i pisze nowe utwory. Melodie i teksty same do niego przychodzą; nie bez powodu twierdzi, że ostatnia dekada jest najbardziej płodnym twórczo okresem w jego życiu.
Na potrzeby trasy McKagan zwerbował grupę nowych muzyków.
„Granie z tymi ludźmi to zaszczyt. Mam solidny zespół, złożony ze świetnych ludzi”.
Większość z nich pochodzi z Seattle.
„Wiedziałem, że będzie wspaniale, odkąd zaczęliśmy wspólne próby. Dlaczego? Bo przychodziłem na próbę, słyszałem, jak oni grają, i myślałem:
Żebym tylko tego nie sp***przył. To jedna z tych sytuacji, które jako muzykowi dają mi wiele satysfakcji”.
Kilka demówek przeniosło się z komputera bezpośrednio na scenę. Na próbach dźwięku przed koncertami w Europie Duff przedstawiał zespołowi swoje pomysły, a zespół tworzył brzmienie, które wbijało go w fotel.
Zdjęcie zrobione za kulisami koncertu w Warszawie
Teraz, kiedy trasa dobiega końca, McKagan planuje znów poświęcić się nagrywaniu.
„A poza tym”, mówi, „kroi się nowy materiał Gunsów, co też bardzo mnie cieszy”.
„Jestem w swoim życiu na takim etapie, kiedy wszystko mi się układa. Zawsze powtarzam w swoich piosenkach, że wszystko będzie dobrze. I naprawdę w to wierzę. Nie wiem, co dokładnie znaczy owo «wszystko», ale chyba chodzi o nadzieję, dobroć, serdeczność… O bycie równym gościem, a nie gnojkiem”.
Źródło