Autor Wątek: Slash: Chęć grania ocaliła mi życie.  (Przeczytany 5510 razy)

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Offline Borusse

  • Knockin On Heavens Door
  • ****
  • Wiadomości: 489
  • Płeć: Mężczyzna
  • Fluent in over 6 million ways of kicking your ass.
  • Respect: +167
Slash: Chęć grania ocaliła mi życie.
« dnia: Sierpnia 19, 2018, 03:31:19 pm »
+6

Gene Kirkland

Wielkie dzięki dla @naileajordan za pomoc przy tłumaczeniu tego wywiadu :)



       Niesamowity widok można zobaczyć, patrząc przez okno wiejskiej rezydencji w Anglii, będącej teraz hotelem, w którym aktualnie spędza czas Slash, siedzący w odwróconej kaszkietówce i mówiący o swoim nowym albumie, „Living The Dream”. On i reszta Guns N’ Roses przyjechali do tej zielonej posiadłości z powodu jutrzejszego występu na festiwalu Download, ale Slash w ciągu tego półtoragodzinnego wywiadu nie mówił zbyt wiele na temat ich niezwykle udanego reunionu. Nie chce on opowiadać w szczegółach, jak jemu i Axlowi udało się naprawić ich relację po dwudziestu latach odseparowania, a kiedy wspominam o niespodziewanej punktualności zespołu, ucina temat. „Cholera, mam już serdecznie dosyć rozmawiania na ten temat”, mówi, ale nie kończy rozmowy.


       Jak udało ci się zrobić album z Konspiratorami pomimo trasy Gunsów?

       Zacząłem wstępną pracę nad materiałem nad nową płytę przed wyruszeniem na ostatnią solową trasę. W którymś momencie zaczęliśmy z Axlem rozmawiać przez telefon, następnie spotkaliśmy się i zaczęliśmy rozmawiać o Coachelli. Nasza relacja była już naprawiona, więc chcieliśmy to zrobić dla całej zabawy z tego płynącej. To rozwinęło się w całą pieprzoną trasę, która wciąż trwa, w związku z czym solowy materiał został odłożony na boczny tor. Podczas ostatniej dłuższej przerwy w koncertowaniu spotkaliśmy się ponownie z Mylesem i chłopakami, wróciliśmy do tego materiału, wybraliśmy kawałki nad którymi nadal chcieliśmy pracować i stworzyliśmy trochę nowych rzeczy. Następnie zebraliśmy to razem, ogarnęliśmy umowy i resztę całego tego gówna. I cóż, we wrześniu jedziemy w trasę, a w listopadzie wracamy z Gunsami, w styczniu znowu z Konspiratorami… Tak działamy.

       Jakie to uczucie, pisać masywne rockowe riffy w gatunku będącym tak bardzo poza dzisiejszym mainstreamem?

       Trzeba szukać tego, co cię kręci, bo nikt inny nie wydaje rzeczy, które kręciły mnie chociaż trochę tak, jak kiedyś. To sprawia, że musisz pracować bardzo ciężko — musisz w pewnym sensie skopać sobie samemu tyłek, by zrobić coś dobrego.

       Twoja pierwsza solowa płyta była znakiem śmierci oryginalnych Guns N’ Roses. Czy za wydawaniem nowego albumu w tym momencie stoi jakakolwiek wiadomość?

       Nie. Po prostu zaczęliśmy tworzyć ten materiał, w pewnym momencie odłożyłem go na boczny tor, więc teraz kończę to, co zaczęliśmy. To znaczy chcę, aby to, co robimy z Konspiratorami było na zewnątrz tego, co dzieje się w Guns N’ Roses.

       Chodzi ci o upewnienie się, że nigdy nie masz wolne?

       To znaczy, przez większość czasu tak. Poza tym tworzę też horrory. To trochę szalone, ale o wiele lepiej dla mnie jest być zajętym cały czas robiąc to wszystko, niż po prostu siedzieć i nic nie robić [śmiech].

       Dawniej trzeźwość była najbardziej zagrożona, gdy siedziałeś i nic nie robiłeś — udało ci się wyjść poza to?

       Tak, od kiedy to rzuciłem, nie mam z tym problemów. Mam dużo szczęścia, że doszedłem do punktu, w którym jestem ponad tym i, tak jak mówię, nie miałem z tym żadnego problemu od tamtego czasu. Nie miałem pragnienia wrócić do tego.

       Jesteś trzeźwy od 2006?

       Tak, więc nieźle mi idzie. Wszyscy narkomani i alkoholicy muszą pamiętać, że nałóg wciąż jest obecny. I cóż, wydaje mi się, że jestem w słabej formie, gdy nie mam tego wszystkiego do roboty.

       Myślałeś, że Coachella mogła być dla reunionu GN’R tym?

       Oryginalnie mieliśmy zagrać tylko te kilka koncertów. Stęskniłem się za byciem razem na scenie z Axlem i Duffem, stęskniłem się za tą mieszanką. To dało nam kopa i zaostrzyło apetyt na więcej.

       Więc jesteś w Guns N’ Roses czy po prostu grasz z Guns N’ Roses?

       Och, to jest ciekawe pytanie. Od momentu gdy zaczęliśmy grać razem, gdy wyruszyliśmy w tę podróż, widzę siebie jako członka Guns N’ Roses, nie jako kogoś, kto został zatrudniony, by grać ich piosenki Guns N’ Roses.

       Więc technicznie, z punktu widzenia prawa, jesteście znowu zespołem?

       Jestem w zespole — to nie wynika w tym momencie z kontraktu. Więc patrz na to jak chcesz.

       Naprawdę cieszę się, widząc ciebie grającego utwory z „Chinese Democracy”. Jakie to jest dla ciebie?

       Um, to znaczy, granie ich to kupa zabawy. Nie ma w tym nic dziwnego, to nie jest tak, że gram coś spoza mojej strefy komfortu. Bardzo staram się by to, co gram pozostawało wciąż w klimacie płyty, ale podchodzę do nich we własny sposób.


Axl i Slash w Madrycie, 4 czerwca zeszłego roku. Victor Lerena/EPA/REX Shutterstock

       To, że ciągle dodajecie nowe kawałki do setlisty sugeruje, że jest to aktywna współpraca.

       Pracujemy razem naprawdę ciężko i robimy to od czasu, gdy zaczęliśmy grać razem. Wkładamy w to sporo serca, nie jesteśmy po prostu gośćmi zespołu.

       Axl powiedział że jest możliwość waszej trójki tworzącej razem nowy materiał. Zgadzasz się z tym?

       Myślę, że najlepiej na to patrzeć w ten sposób: jeśli coś się stanie, to się stanie.

       Dokładnie powiedział, że grał wam piosenki oraz, że możecie się na nich znaleźć.

       Tak, wiesz co? Nie zamierzam podpalać tego lontu.

       Możesz wyjaśnić, jak to wszystko się stało? Jakie były pierwsze twoje rozmowy z Axlem?

       Wiem, że każdy chce mnie o to spytać, ale w świecie Guns N’ Roses odkryłem, że… wolałbym nawet nie poruszać tego tematu. W tym momencie, jakby, Guns N’ Roses , i to wszystko, co wymaga bycia powiedzianym. Nie chcę wchodzić w to, w jaki sposób… bo to zawsze jest rozumiane na opak. A powierzchowne, nieistotne kwestie, których ludzie zawsze chcą się dowiedzieć i tak zawsze wychodzą na jaw; ciężko jest wydostać się z tego po całych latach bycia w zespole, który zawsze miał tę medialną otoczkę. Więc cóż, po prostu unikam tego tematu.

       W sensie… oczywistym jest, że nie chcesz powiedzieć czegoś, co zepchnęłoby to wszystko z właściwego kursu…

       Nie martwię się spieprzeniem tego, po prostu nie wydaje mi się, żeby były jakieś informacje na ten temat, które byłyby na tyle ważne, że wymagałyby wyjawiania. Cała zabawa płynie z grania, nie z rozmawiania z gazetami… i to jest świetne! Gdybym miał się zakładać, zdecydowanie obstawiałbym przeciwko temu, co się dzieje… Axl i ja grający razem oraz w pewnym sensie rozpracowujący różnice między nami i idący do przodu, to był rodzaj szoku… i to było naprawdę cudowne doświadczenie, daje mi to dużo radości i każdy sobie świetnie radzi. I fani są zajebiści. To błogosławieństwo, że wszystko idzie w ten sposób, szczególnie ludzie, z którymi gramy, biorąc pod uwagę te wszystkie zmiany składów i to wszystko — przez tak długo. Więc to świetnie surfować na tej fali.

       Wasz stary przyjaciel, Marc Canter zasugerował, że pewien związek pomiędzy twoim ostatnim rozwodem i zdolnością do pogodzenia się z Axlem.

       Nie, żadna z tych rzeczy nie ma związku z tą drugą. Przynajmniej z mojej strony.

       Zawsze to był rodzaj wyzwania, znaleźć kogoś, z kim mógłbyś grać i kto nie byłby Izzym. Jak układa się współpraca z Richardem Fortusem?

       Richard jest niesamowicie wrażliwy muzycznie. Jest bardzo rockandrollowym gitarzystą, ale technicznie jest niesamowity. Jest mocno zakorzeniony w tym rodzaju rockowego grania, które wpłynęło na nas wszystkich. To wszystko sprawia, że bardzo łatwo jest z nim współpracować. Nie ma kaprysów, nie udaje, że tak się wyrażę. W ten sposób to działa.

       Richard powinien grać to, co dopełnia ciebie, czyż nie? Czy nie jest to trochę ciężkie?

       Nigdy nie myśleliśmy za bardzo na ten temat. Po prostu to robimy i jeśli to działa, to działa, a jeśli nie, to nie. To jest kluczowe.

       Jak się gra z Frankiem Ferrerem? Nie brzmi ani jak Steven Adler, ani jak Matt Sorum, gra to na swój sposób. Co myślisz o muzycznej atmosferze w tym rejonie?

       Nie, nie gra jak żaden z nich, ale robi to dłużej, niż ja byłem kiedykolwiek w zespole [śmiech]! Więc tak, potrafi to robić.

       Frank gra stare utwory szybciej. Czy to było coś, na co ty i Duff nalegaliście?

       Myślę, że to wynikło z początkowej energii, bo teraz trochę się to uspokaja. Czułem, że w tym, co robiliśmy, była cała masa energii, wiesz, od Coachelli przez pierwszą trasę po Stanach, tam wszystko było grane trochę szybciej, trochę szalenie. Myślę, że to był efekt wspólnej energii płynącej z tego, gdzie byliśmy w tamtym momencie. To nie było celowe, to tempo. Chyba, że było — próbuję sobie przypomnieć. Myślę, że mogło być kilka piosenek, bo wiesz, lubię grać rzeczy szybciej.

       Wydaje mi się, że może Matt Sorum zawsze wiedział, że miał nie uczestniczyć w reunionie, że mógł być tego pewnym.

       Nigdy nie rozmawiałem z Mattem na ten temat. Widziałem się z nim, ale nie rozmawialiśmy o tym.

       Co możesz powiedzieć o sytuacji Izzy’ego w związku z tą trasą?

       Uch, nie chcę wchodzić w ten temat. Przemyślałem to, co powiedział na ten temat. Nie czytałem wszystkiego, ale z tego, co widziałem, sedno sprawy wyszło na jaw i myślę, że dobrze sobie z tym poradzono.

       W przeszłości starałeś się, żeby Izzy zaangażował się w wiele różnych rzeczy.

       To znaczy, była taka kwestia, sporo zanim Velvet Revolver zaczęło się na dobre Izzy był zainteresowany dołączeniem do nas. Szukaliśmy wtedy wokalisty, a on nie był zainteresowany zespołem z frontmanem. My z kolei byliśmy zdecydowani na przyjęcie wokalisty. Wiesz, to nie była duża kwestia, nie było żadnego rozczarowania, żalu ani nic w tym stylu, przynajmniej z mojej strony.

       Czy aktualne koncerty to jedyne, jakie grałeś z Gunsami na trzeźwo?

       Od ’86 do ’94 zdecydowanie nie było ani dnia, ani koncertu, gdy byłbym trzeźwy. Jest jedna ciekawa rzecz, rozmawiałem o tym z Axlem, że nie było na scenie momentów przypominających mi o przeszłości. Gram w dużej mierze z tymi samymi ludźmi, utwory w większości również są te same, a mimo to całość wydaje się być dla mnie nowym doświadczeniem. Myślę, że to dobrze świadczy o stanie, w jakim kiedyś znajdował się mój umysł.

       Czy to oznacza, że części twoich wspomnień nie ma?

       Mam jasne wspomnienia pewnych rzeczy, a zaraz mam już nie takie jasne wspomnienia pewnych rzeczy [śmiech].

       Dawniej udawało ci się grać naprawdę dobrze gdy byłeś wstawiony.

       Byłem wysoko funkcjonalnym alkoholikiem. Chodzi mi o to, że gdy byłem w trasie, to zawsze piłem. Wolałem się napić niż wpaść w nałóg heroinowy, bo gdyby rzeczy poszły nie tak, jak powinny, nie byłbym w stanie zrobić czegokolwiek. Więc alkohol był jedynym, z czym musiałem sobie radzić. Jest on sam w sobie zmorą, ale cóż… mi to pasowało [śmiech].


Guns N’ Roses w Stardust Ballroom w L.A., 1985. Jack Lue/Getty Images

       Duff również dawniej pił.

       Tak, piliśmy bez przerwy, więc ciągle byliśmy pijani. Zabawnie jest spojrzeć na to, co działo się kiedyś. Jak powiedziałem, nie żałuję przeszłości, co się stało, to się nie odstanie, coś w tym stylu. Cóż, z pewnymi rzeczami z pewnością można było sobie poradzić lepiej, ale wydaje mi się, że w kluczowych, decydujących o teraźniejszości momentach uzależnienie nie zmieniało aż tak wiele. Ale nie jestem kimś, kto zamierza rozpamiętywać przeszłość.

       Było całe mnóstwo rzeczy, z którymi trzeba było sobie radzić. Z jednej strony ktoś mógłby powiedzieć „czemu musieli się rozpaść?”. Z drugiej strony to niesamowite spojrzeć na wszystko, co udało się wam osiągnąć pomimo wszystkiego. W sensie, możesz na to patrzeć na dwa sposoby.

       Dokładnie, byliśmy poddani ogromnemu napięciu.

       W swojej autobiografii Duff pisze, że razem z Axlem odrzucili muzykę, którą stworzyłeś, a która ostatecznie znalazła się na pierwszym albumie Slash’s Snakepit, „It’s Five O’Clock Somewhere”. Czy z perspektywy czasu wydaje ci się, że mieli wtedy rację?

       Hmm… To znaczy, nie jestem do końca pewnie co się wtedy działo. To był po prostu materiał, który napisałem i nawet do końca nie pamiętam, żebym im to pokazywał jako nowe utwory Guns N’ Roses.

       W swojej książce mówisz, że pokazywałeś.

       To znaczy wiem, że było kilka riffów, ale ostatecznie ich nie wykorzystano, więc pomyślałem „OK, w porządku, po prostu to zrobię”. I to właśnie mniej więcej się stało. Nikt nie był szczególnie chętny, by zrobić coś z tymi piosenkami, więc reszta płyty to po prostu nowy materiał, który napisałem i tak to wyszło.

       Eric Dover, wokalista projektu był naprawdę utalentowany.

       Eric był świetny, kocham też [basistę] Mike’a Ineza, to był naprawdę fajny mały oddział. Ale potem był taki moment, gdy wyruszyliśmy w trasę, a Eric nie czuł się za dobrze. To gitarzysta i naprawdę potrafi śpiewać, ale nie czuł się zbyt dobrze jako frontman. I w pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że był on poza swoją strefą komfortu, musząc być liderem na scenie. Więc tak to wyglądało.

       W nowym, specjalnym wydaniu „Appetite for Destruction” nie ma „One in a Million”, dość tajemniczo, bo jest tam reszta utworów z „Lies”. Co mógłbyś powiedzieć na ten temat?

       Wspólnie zdecydowaliśmy, że ta piosenka po prostu nie powinna się tam znaleźć. Ta decyzja nie zajęła nam zbyt dużo czasu i byliśmy zgodni, jeśli o nią chodzi.

       Twoja mama była Afroamerykanką, a twój tata jest Anglikiem. Żartowałeś, że „dziwnie być muzykiem rockowym, który jest czarny i jest Brytyjczykiem, ponieważ mnóstwa brytyjskich muzyków rockowych chce być czarna”. W każdym razie – co dla ciebie oznacza twoje pochodzenie?

       Sam fakt tego, że mój kolor skóry odróżnia mnie od reszty nie jest ważną częścią mojej osoby. Przechodziłem przez całą masę tego jako dziecko – w szkole jesteś szufladkowany i stajesz się bardziej świadomy swojego pochodzenia. Kiedy zacząłem robić to, co mnie kręci, w szczególności grać na gitarze, to przestało być istotne. Nigdy nie przykładałem dużej wagi do potrzeby wyróżniania się tak czy inaczej.

       Więc nie czujesz się czarnym?

       Tak, to próbuję powiedzieć. To było zawsze niejasne w szkolnych kwestionariuszach [śmiech]. Wiesz, „inny”.

       Masz jakąś opinię na temat, powiedzmy, Black Lives Matter?

       Myślę, że rasizm, całościowo, jest po prostu brzydki i smutny. Wiem, co czarni czują, bo dobrze pamiętam całe mnóstwo tego z dzieciństwa. Również z tego jak zostałem wychowany – w mojej rodzinie obecny był pewien strach przed uprzedzeniami rasowymi. Gdy patrzę na to, przez co wciąż przechodzą różni ludzie, to smutne, że wciąż musimy sobie radzić z tym gównem. Szczególnie teraz trwa brzydki okres. Mam nadzieję, że niedługo się to skończy.

       Jakie masz odczucia względem tego, że gitara staje się coraz mniej ważna w muzyce? Od jakiegoś czasu nie pojawił się żaden wielki gitarzysta.

       Tak, w dużej mierze gitara nie jest już postrzegana jako istotny instrument w porównaniu do kiedyś, i to zaczęło się wcześniej. Myślę, że już na początku Nowej Fali, w ’78-’79, ludzie chcieli się pozbyć gitary, pozbyć Led Zeppelin. Gdy byłem dzieckiem, moja mama miała chłopaka, który był wpatrzony w Elvisa Costello, Devo i kogokolwiek, kto nie był Led Zeppelin. Punk Rock był w całości oparty na gitarach, ale nie na solówkach. A z Nową Falą, latami osiemdziesiątymi i MTV, gitara stawała się coraz mniej istotna.
       W tym momencie jest ktoś taki jak Jack White, który zdecydowanie pozostawił gitarę z przodu i w tym, co tworzy wciąż jest ona ważna – dlatego, że ma nowe pomysły, jego utwory są dobre i kierunek, w którym idzie jest czymś, co ludzie uwielbiają. Wtedy gitara nagle działa świetnie. A więc to naprawdę zależy od tego, gdzie artysta trzyma gitarę. Jeśli piosenki są naprawdę dobre, zespół dynamiczny czy po prostu jego muzyka wyróżnia się, a gitara jest częścią tego wszystkiego, ludzie się z tym utożsamiają. Ale nie wydaje mi się, że kogokolwiek po prostu kręci jeszcze gitara.

       Ciebie kręci

       W sensie, uwielbiam gitarę. Ona jest tym, co mnie kręci. Czymś, co robię, robię od długiego czasu i czymś, czym nigdy nie przestałem się interesować. W każdym razie i tak nie jestem częścią współczesnego mainstremu. Robię swoje we własnym kącie, tak działam teraz. Ale myślę, że jest zdecydowanie nadal apetyt na rock’n’rolla. On po prostu musi być dostarczony przez ludzi w autentyczny i szczery sposób, z duchem rock’n’rolla. I wiem, że to brzmi jak frazes, ale jest potrzebne odpowiednie nastawienie. Nie potrzeba koniecznie Marshalli i je**nia wszystkiego, aby mieć odpowiednie nastawienie. Chodzi mi o rodzaj mentalności „odpi***olcie się”, która dzisiaj, w czasach Instagrama i całej reszty tego gówna, gdy każdy szuka zainteresowania sobą… To bardzo dziwne czasy.

       Żadni dobrze się zapowiadający muzycy nie mogą żyć tak, jak żyli Guns N’ Roses zanim podpisali kontrakt, bo skończyło by się to tak, że relacjonowaliby to przez media społecznościowe.

       Tak, dokładnie. To znaczy, wydawałoby się, że robisz to na pokaz, czy cokolwiek.

       Fenomen Grety Van Fleet jest interesujący – otwierają wasze koncerty.

       Bardzo mnie cieszy, że mogę to zobaczyć. Wolałbym, żeby nie brzmieli tak podobnie do Led Zeppelin, ale wciąż bardzo cieszy mnie sama idea czwórki dzieciaków stojących na scenie i po prostu kopiących tyłki wszystkim używając tylko kilku wzmacniaczy i zestawu perkusyjnego, w przeciwieństwie do całego tego gówna, wiesz, to bardzo zdrowie i myślę, że inspirujące. To zdecydowanie pomaga całemu mnóstwu dzieciaków robiących to samo, o których nikt nie słyszał… daje im nadzieję, że są w stanie dokądś dojść.

       Wydaje się, że naprawdę cieszy cię współpraca z Mylesem Kennedym. Co takiego w nim jest?

       Nagrałem solową płytę ze wszystkimi tymi wokalistami, a jednym z ludzi, którzy śpiewali na płycie był Myles Kennedy. Nigdy wcześniej się z nim nie spotkałem, po prostu słyszałem o nim. Wydaje mi się, że Zeppelini polecieli do niego by sprawdzić, czy chce coś z nimi robić, czy coś w tym stylu. Więc pomyślałem „ten gość musi być całkiem niezły”. Ale nie byłem za bardzo zaznajomiony z nim. Okazało się, że gdy byłem w Velvet Revolver, Matt Sorum zasugerował mu, by przyszedł na przesłuchanie, zanim jeszcze zaczęliśmy pracować ze Scottem. Ale Myles nigdy się nie pojawił. Stchórzył czy coś takiego w ostatniej chwili i nic z tego nie wyszło.


Slash i Myles Kennedy na koncercie Konspiratorów w Budapeszcie, w listopadzie 2015

       W każdym razie zadzwoniłem do Mylesa, cała płyta była już w dużej mierze nagrana, ale miałem dwie piosenki, do których nie mogłem znaleźć odpowiedniego wokalisty. Pomyślałem, że zadzwonię do tego Mylesa. Powiedziałem mu, że nagrywam tę płytę i spytałem, czy nie byłby zainteresowany w usłyszeniu jej fragmentu. Powiedział „okej”, więc wysłałem mu go. Kilka dni później, tydzień później „Starlight” wróciła z powrotem, włączyłem ją i powiedziałem „to jest zajebiste”. Poszedłem do Erica Valentine’a, producenta i spytałem „to tylko ja, czy to naprawdę jest zaj**iste?”. A on odpowiedział „nie, to naprawdę jest dobre”.  Myles ma ten rodzaj spokojnego, wyluzowanego podejścia do innych. A artystycznie bardzo szybko się zsynchronizowaliśmy.

       Twoja mama umawiała się z Davidem Bowiem, a wy nawiązaliście relację, gdy byłeś dorosły. Udało ci się z nim pożegnać?

       Nie. Rok czy coś takiego przed jego śmiercią próbowałem namówić go na udział w horrorze, nad którym pracowałem [śmiech]. I to był ostatni raz, gdy z nim rozmawiałem. On był naprawdę zaj**istym człowiekiem. To ktoś, kogo rzeczywiście można podziwiać. Był ikoną, która w pełni zasługiwała na to miano.

       Mieliście ciężko ze Scottem, jak zareagowałeś wobec tego na jego śmierć?

       Byłem oszołomiony całym tym szalonym okresem i jego śmierć mnie zszokowała. Ale tak, Velvet Revolver nie było zbyt fajne. Nie mam nic dobrego do powiedzenia na temat bycia w tym zespole poza faktem, że napisaliśmy sporo świetnej muzyki.

       W swojej autobiografii Duff pisze o tym, jak próbował pogodzić fakt jak młody był, gdy zaczęły się w jego życiu te wszystkie szalone przygody z doświadczeniem wychowywania dzieci. Jak wyglądało to u ciebie?

       O tak, to była dziwna podróż. Pierwsze, co przychodzi mi na myśl, to to, że… Nie staram się być ojcem. Jestem nim.  Chodzi mi o to, że nie pragnąłem zostać rodzicem, zostać ojcem dopóki nie nadszedł czas i bum, byłem nim. Wychowywanie dzieci jest niezwykle ważne i w ogóle, ale nie przygotowywałem się szczególnie do tego. I gdy moje dzieci były bardzo małe, wydałem autobiografię, a jedną z rzeczy, którą słyszałem na jej temat, gdy ją promowałem było „Co zamierzasz zrobić, gdy twoje dzieci to przeczytają?”. Bo najwyraźniej ludzie uznali, że może to być trudne.

       Moją reakcją było „Och, one nie będą tego czytać”, ponieważ pamiętałem dzieci jako mające w dupie to, co robili kiedyś ich rodzice. Cóż, mój najstarszy syn gra na perkusji. Ostatnio przeczytał moją książkę i nie mógł się powstrzymać przed mówieniem „Ale powiedziałeś, że…”. I mógłbym odpowiedzieć „Nie rób tego co ja robiłem, rób to, co mówię!” Ale nie chcę być tym gościem, nie chcę być tym ojcem. To byłby sposób odnoszenia się do dzieci, jaki same mogłyby po mnie przejąć. Dlatego mówię im „Cóż, tak, ale wiecie, niekoniecznie chcielibyście robić to. Część tego, co robiłem była naprawdę głupia, a ja chciałbym, żebyście rozróżniali fajnie i mądre od fajnego i głupiego. Rozumiesz, czułbym się hipokrytą mówiąc co możecie, a czego nie możecie robić”.

       Czy daje ci to odmienny wgląd w to, co dawniej działo się z tobą?

       To były zupełnie różne od dzisiejszych czasy. Urodziłem się w bardzo liberalnych i otwartych latach sześćdziesiątych. Gdy przeniosłem się do L.A., moja mama robiła w modzie, a mój tata zajmował się sztuką, muzyką i tym podobnymi rzeczami. W konsekwencji mój styl życia był bardzo swobodny. Mój tata, który był bardzo oczytany, czytał masę tych psychologicznych książek o wychowywaniu dzieci; wtedy był to Dr Spock. Wtedy trend był taki, by traktować dzieci jak dorosłych i pozwolić im robić to, co chcą. Więc właśnie tak mnie wychowano – moim rodzicom bardzo na mnie zależało, ale ufali mi na tyle, by pozwolić mi podejmować własne decyzje w bardzo młodym wieku. I w pewnym momencie, zanim zacząłem robić wszystkie te bardzo złe rzeczy, gdy miałem jakoś 13, 14 lat, moi rodzice rozwieli się, a w konsekwencji zostałem sam i musiałem sobie radzić. Nie mieli pojęcia, do czego byłem zdolny. Najmniejszego. Kilkukrotnie byłem za to aresztowany i wtedy się dowiadywali. Ale w pozostałych przypadkach nie wiedzieli, co robiłem. Dzisiaj nie pozwolisz dziecku odejść na j**any metr od ciebie nie wiedząc, co zamierzają robić – także styl życia w tej kwestii zmienił się diametralnie.

       Rozwód twoich rodziców był czymś bardzo poważnym dla ciebie – czy wpłynął on w jakiś sposób na twój niedawny rozwód?

       Byłem młodszy niż moje dzieci. Ile miałem lat? Wydaje mi się, że około ośmiu. Pamiętam tylko, że było to bardzo traumatyczne. Nie było też żadnego systemu wsparcia. Moja mama pracowała, tata był za granicą, więc mieszkałem z babcią. Z tego powodu zdecydowanie bardziej starałem się być w kontakcie z moimi dziećmi, być dostępny gdy moja była żona i ja rozwiedliśmy się. Po prostu starałem się być wtedy z moimi dziećmi.

       Czy wciąż masz defibrylator w klatce piersiowej?

       Ciągle tu jest, nigdy nie został wyjęty. Bateria rozładowała się dawno temu, ale moje serce zaczęło pracować jak należy. Można by go wyjąć, ale trzeba by wtedy odczepić kable przymocowane do mojego serca, co jest bardziej ryzykowne, niż po prostu zostawienie go.

       Masz szczęście być żywym i cieszyć się dobrym zdrowiem biorąc pod uwagę to, czemu poddałeś swoje ciało.

       Chęć grania na gitarze mnie ocaliła, bo gdy otwierałem koncerty na trasie AC/DC, po raz pierwszy poważnie zachorowałem i musiałem zrezygnować. To był pierwszy raz, gdy musiałem zrezygnować z czegoś takiego, więc byłem kur**sko sfrustrowany. I gdy lekarz powiedział „Cóż, zostało ci jakieś sześć tygodni”, poddano mnie fizykoterapii i lekom. A lekarz, który włożył mi ten defibrylator, powiedział „OK, po prostu spróbuj nie zbaczać przez pewien czas z cienkiej linii”. I byłem tak zmotywowany, żeby ogarnąć te koncerty, że uratowało mnie to i wróciłem do formy. W 2005 i 2006 byłem w moim najgorszym, najniższym punkcie w życiu i powiedziałem sobie, że to jest beznadziejne. Nie odtworzę tamtej chwały, to się po prostu nie stanie.

       Innymi słowy, dawniej to była niezła zabawa, ale tak fajne nie będzie to już nigdy.

       O to chodzi. Gdy to wszystko się stało, nie próbowałem uciec od wspomnień zniszczonej przeszłości ani nic w tym stylu. Nie czułem, że mam coś do ukrycia ani nic w tym rodzaju. To wszystko stało się dla czystego uczucia zabawy i po prostu przerodziło się w coś, o czym ktoś mi kiedyś powiedział – „Gdy pijesz od czasu wstania z łóżka do chwili przed pójściem spać, to nigdy nie będziesz miał kaca”. A później, gdy zaczynasz brać też inne rzeczy, staje się to czymś, od czego stajesz się fizycznie i psychicznie uzależniony, znajdujesz się w punkcie, do którego na początku nie chciałeś dotrzeć, a nagle w nim jesteś. Ale to nie dlatego, że byłem nieszczęśliwy, nie z powodu demonów przeszłości, przed którymi próbowałem uciec.

       Jak udało ci się pozostać żywym i trzeźwym, podczas gdy tak wielu ludzi po prostu spada w otchłań?

       Zdarza mi się myśleć na ten temat. Bardzo długi czas byłem na chorej samobójczej misji i po prostu miałem to gdzieś. Przez cały czas i w każdym aspekcie testowałem granice i przekraczałem je, a przy tym nie rozmyślałem co robię. Było wystarczająco wiele wypadków by mnie przestraszyć, ale mnie to zupełnie nie obchodziło. Aż w końcu, w pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że nic nie jestem już w stanie zrobić. Doszedłem do punktu, że nałogi stały się tak masywnym ciężarem, a ja byłem tak rozbity, że gdy miałem wystarczająco szczęścia by to zaakceptować, to wszystko pomogło mi z tego wyjść [śmiech]. To dlatego, że naprawdę nie ma czegokolwiek, co można by z tego wynieść. I jeśli uda ci się nie umrzeć z powodu przedawkowania czy czegoś w tym stylu, ciągle bierzesz, kończysz w szpitalu, wychodzisz z niego i znowu zaczynasz brać. Przestawiasz się na podejście „Jeśli udaje mi się od tego nie umrzeć, to równie dobrze mogę wycisnąć z tego tyle, ile dam radę”.



       Źródło: https://www.rollingstone.com/music/music-features/slash-speaks-inside-the-guns-n-roses-reunion-and-his-new-album-710144/
       Newsa podesłał @Hubik
« Ostatnia zmiana: Sierpnia 19, 2018, 08:40:56 pm wysłana przez klaudia28 »

Offline Zqyx

  • Madagascar
  • ************
  • Wiadomości: 34675
  • Płeć: Mężczyzna
  • "But nobody pulled the trigger. They just..."
  • Respect: +3434
    • Bumblefoot fans Poland - mój fanowski profil Rona
Odp: Slash: Chęć grania ocaliła mi życie.
« Odpowiedź #1 dnia: Sierpnia 20, 2018, 08:23:16 pm »
0
Dziękuję za tłumaczenie :) Slash baaardzo ostrożny w temacie GN'R. Nie dziwię się w sumie.
Podaruj mi 1,5% podatku :) Dziękuję!
KRS: 0000186434
Cel szczegółowy: 569/W

"Hey, you caught me in a coma and I don't think I wanna
Ever come back to this world again"

Offline Ivellios

  • Atittude
  • ******
  • Wiadomości: 1898
  • Płeć: Mężczyzna
  • Paranormalium.PL
  • Respect: +388
    • Paranormalium - Portal Zjawisk Paranormalnych
Odp: Slash: Chęć grania ocaliła mi życie.
« Odpowiedź #2 dnia: Sierpnia 20, 2018, 09:31:30 pm »
+1
Cytuj
Axl powiedział że jest możliwość waszej trójki tworzącej razem nowy materiał. Zgadzasz się z tym?

Myślę, że najlepiej na to patrzeć w ten sposób: jeśli coś się stanie, to się stanie.

Dokładnie powiedział, że grał wam piosenki oraz, że możecie się na nich znaleźć.

Tak, wiesz co? Nie zamierzam podpalać tego lontu.

Krótko mówiąc: nie róbcie sobie nadziei na nowy materiał spod szyldu GnR.

Offline Grzon

  • Garden Of Eden
  • ********
  • Wiadomości: 3787
  • Płeć: Mężczyzna
  • Respect: +970
Odp: Slash: Chęć grania ocaliła mi życie.
« Odpowiedź #3 dnia: Sierpnia 20, 2018, 10:31:59 pm »
0
Mimo paru wiadomych oczywistości bardzo fajny wywiad. Dzięki wielkie :)

 

Slash na "pikniku" rockowym

Zaczęty przez Zqyx

Odpowiedzi: 1
Wyświetleń: 5697
Ostatnia wiadomość Października 13, 2009, 03:47:12 pm
wysłana przez Meximax