Przypatruję się tej dyskusji i nie widzę dyskusji, bo dyskusja oznacza poszanowanie dla argumentów i sposobu myślenia, odczuwania drugiego człowieka. Tutaj tego nie ma.
Wiara nie potrzebuje dowodów, koniec, kropka. Tak samo wiara w istnienie Boga, Allaha, czy Latającego Potwora Spaghetti, jak też wiara w ich nieistnienie.
Nie musimy też wszystkiego rozumieć, choć oczywiście warto próbować.
Tyle, że tym, którzy wierzą żadne argumenty nie są potrzebne, a wobec tych, którzy nie wierzą żadne argumenty nie są możliwe.
Bo jak, drogi owsiku, wytłumaczysz komuś ważny dla Ciebie fenomen the Beatles, jeśli słucha zupełnie innej muzyki, a wszystko, co jest starsze niż tydzień w muzyce go nudzi? Ktoś powie - ok, chcę, żebyś mnie przekonał do The Beatles, ale jednocześnie będzie miał słuchawki na uszach, w których będzie grała jego muzyka, więc Twoje słowa, nawet te najgłośniejsze, nie będą miały sensu. Podobnie wygląda dyskusja w tym temacie, ale może i na całym NTS-ie.
Ty wierzysz, że Boga nie ma, wierzysz, że nie ma dobrych księży, wierzysz, że cały Kościół, czyli wspólnota wiernych, do której należy także Twoja żona - to zło wcielone. To jest Twoja wiara, tak? Wolę zapytać, bo z tego, co piszesz tak by to wyglądało, ale wolę doprecyzować.
Każdy ma prawo do wiary bądź niewiary. Problem zaczyna się, gdy w imię swoich, oczywiście jedynie słusznych, poglądów zaczynamy kpić z poglądów innej osoby. Możemy się różnić, pięknie różnić. Możemy ze sobą rozmawiać, ale niech będzie w tym szacunek, niech będzie ciekawość tego, czemu ktoś czuje, robi, myśli inaczej niż my. W sytuacji, gdy mówimy jasno - wiem,Bóg to bajka - nie zostawiamy żadnego pola do dyskusji z człowiekiem wierzącym. A skoro nie ma pola do dyskusji, to jak ma ona wyglądać? I w zasadzie po co ma być? Ty przecież już wszystko wiesz. Wiesz, że wiara to bujda na resorach, używana po to, by manipulować ludźmi, wiesz, że wierzący, poświęcający czas Bogu, Kościołowi, błądzą, że się mylą, uważasz to za głupie. Wiesz to i nikt i nic nie przekona Cię, że jest inaczej. A skoro tak, to po co dyskutować? A jednak zawzięcie próbujesz? Po co? Po to tylko, żeby wykazać ludziom wierzącym, że się mylą? Nie wykażesz. Tak samo, jak nikt nie wykaże Tobie, że się mylisz. Wszystko okaże się "w swoim czasie".
Chciałbym, żebyśmy się dobrze zrozumieli.
Wcale nie uważam, że ateista nie może być wspaniałym człowiekiem, a katolik zwykłym ch...., bo się z tym spotkałem. Ale to nie znaczy, że każdy ateista jest wspaniały, każdy chrześcijanin ch.. itd. Samo to, że wierzymy nie oznacza, że jesteśmy dobrymi ludźmi, tak samo to, że nie wierzymy nie robi z nas seryjnych morderców. Czarno-biała wizja rzeczywistości istnieje tylko w bajkach. Ludzie to tylko ludzie. I aż ludzie. Od nas zależy, jacy jesteśmy, jacy będziemy.
Moja wiara... ktoś niedawno zapytał mnie, czy jestem wierzący. Odpowiedź nie była prosta, ale szczera.
Wierzę, bo zbyt wiele zdarzyło się w moim życiu, bym mógł sobie pozwolić na luksus niewiary. Zbyt wiele było... różnych wydarzeń, bym zwątpił. Nie będę ich wymieniał, bo często są to głęboko osobiste wydarzenia, wiele z nich nazwałbyś przypadkami, skoro nie dopuszczasz innej możliwości. Różnimy się tym, że ja dopuszczam. Dopuszczam możliwość Interwencji.
I ok, jeśli poczujesz się z tym lepiej, możesz mnie teraz wyśmiać, nie będzie to ani pierwszy, ani ostatni raz. Mogą też do Ciebie dołączyć inni ludzie, którzy będą ze mnie kpić, spoko, jestem przyzwyczajony. Wolę jak zrobicie to głośno, niż po kątach. Nadstawię nawet drugi policzek.
Wierzę, że są w Kościele ludzie dobrzy, ba, wierzę, że jest ich całkiem sporo, ale często są zakrzyczani, bądź nie potrzebują być "na świeczniku" i w efekcie słyszysz głównie o molestowaniu, oszustwach itd.
Widzisz to, bo dobro nie jest medialne. Dobro siedzi cicho, gdy zło się panoszy. " Do zwycięstwa zła wystarczy, by dobrzy ludzie nic nie robili." Nie twierdzę, że na świecie nie ma zła, nie twierdzę, że znam sens cierpienia, które dotyka, w taki czy inny sposób, wszystkich ludzi. Nie twierdzę, że znam wszystkie odpowiedzi, ba, nawet nie twierdzę, nie mogę twierdzić, że jestem dobrym chrześcijaninem, czy po prostu dobrym człowiekiem. Nie, najczęściej jestem po prostu wredną, zgorzkniałą, cyniczną mendą, ale próbuję być dobry. Dzień po dniu, godzina po godzinie. Nie zawsze wychodzi, wiadomo. Ale próbuję, bo wierzę, że ma to sens. Bo wierzę, że poza tym, co jest tutaj i teraz jest coś więcej. Wierzę, dopuszczam taką możliwość. Wierzę i chcę być gotowy, kiedykolwiek przyjdzie mój czas...
A to, czy poświęcę w ciągu dnia Bogu, w któremu wierzę czas, w którym mógłbym obejrzeć jakiś kiepski odcinek serialu, to już wyłącznie moja decyzja. Nie sądzisz?