komentarze best-sellerowych autorow wziete z FB:
R.Mroza
Czy mamy w Polsce patorynek książki?
Kiedy ponad dekadę temu podpisywałem umowę na Kasację, pojęcia nie miałem, że książka sprzeda się w 500 tysiącach egzemplarzy. Kiedy zawierałem kolejne umowy, przez myśl mi nie przeszło, że przyjdzie moment, w którym nakład wszystkich moich książek przekroczy 11 milionów egzemplarzy.
Byłem kompletnie nieświadomy kształtu zarówno mojej wydawniczej przyszłości, jak i ówczesnej teraźniejszości. Nie było w Polsce bowiem miejsca, gdzie mógłbym sprawdzić, ile wynoszą stawki, jak mają zależeć od liczby sprzedanych egzemplarzy, jakie postanowienia powinny znaleźć się w umowie, na jakich zasadach (i czy w ogóle) dzielić wynagrodzenie za sprzedaż praw do ekranizacji, ile powinno ono wynosić, jaki nakład to dużo, jaki mało, czy mam prawo renegocjować umowy, co z wydaniami zagranicznymi, czy procent powinien być obliczany od ceny okładkowej, zbytu, netto, brutto, co z audiobookami, ebookami i zasadniczo ze wszystkim, co dzieje się poza stronami książki, którą napisałem. Dochrapałem się już wówczas stopnia doktora nauk prawnych – co pomogło w rozumieniu przepisów normatywnych, ale nie umów wydawniczych.
Jeden z pierwszych wydawców zaproponował mi 5% ceny okładkowej, na co zapewne niesiony euforią upragnionego wydania powieści chętnie byłbym przystał. Pech jednak chciał, że pracownicy owej oficyny, niczym orły administracji amerykańskiej, omyłkowo dodali mnie do wewnętrznego wątku mailowego. Tam moim oczom ukazała się wiadomość od osoby zawiadującej wydawnictwem, skierowana do tej, która ze mną rozmawiała. Treść tej wiadomości brzmiała: „moglibyśmy dać mu 10%, ale zaproponuj 5%, zgodzi się na 6%”.
Co się od tamtej pory zmieniło? Pesymista powiedziałby, że nic. A optymista? Optymista to tylko źle poinformowany pesymista.
Mimo dwunastu lat egzystowania w urynkowionym słowie pisanym, wciąż mam dylemat, kiedy osoba wchodząca do tego świata pyta mnie, czy taka a taka stawka jest uczciwa. Nawet w tak rudymentarnej sprawie waham się, zastanawiam, niepewny, czy 15% dla debiutanta było w porządku dekadę temu, a tym bardziej, czy jest w porządku teraz – tudzież ile to realnie znaczy, jeśli wydawca proponuje procent od ceny zbytu. I jak to w istocie sprawdzić.
Polski rynek książki cierpi na chroniczną nieprzejrzystość, trwałe zamglenie i ustawiczne „może”. Bo może powinno być tak, może inaczej. Może mamy prawo negocjować, może nie. Może da się weryfikować pewne rzeczy, może nie. Może istnieje sposób, by dzielić się postanowieniami umów z innymi autorami, może nie. Nikt nie wie. Dopóki sam nie sprawdzi – a i wtedy niekoniecznie znajdzie wszystkie odpowiedzi.
Tymi, które udało mi się odnaleźć, chętnie się podzielę:
1. W kryminale zazwyczaj obowiązują stawki oparte na cenie zbytu – i być może należałoby to wreszcie zmienić, uzależniając je od ceny okładkowej. Dziesięć lat temu 18% było w moim odczuciu absolutnym minimum przyzwoitości. Wydaje się, że przy wzroście znaczenia polskich autorów w tym segmencie rynku, można walczyć o więcej.
2. Stawki muszą być progresywne – im więcej sprzedanych egzemplarzy, tym wyższy procent. I to nie o jeden czy dwa punkty, ale kilkanaście, jeśli mówimy o dużych różnicach w nakładzie.
3. Stawki ebooków i audiobooków powinny być wyższe. Nie warto tego odpuszczać, bo z każdym rokiem ich udział w ogólnej sprzedaży znacznie rośnie.
4. Prawa zależne (do ekranizacji, tłumaczeń, adaptacji teatralnej etc.) muszą zawsze w całości pozostać przy autorze.
5. Formą prawną umowy wydawniczej może być tylko udzielenie licencji na czas określony (5 lat).
6. Dobry wydawca chętnie pokrywa koszty transportu na spotkania autorskie i zakwaterowanie, niedobry powinien mieć to zapisane w umowie.
7. Za prawa do ekranizacji należy wymagać odpowiednio wysokiej zapłaty – jeśli producent interesuje się książką i wierzy, że stacja wyłoży kilka lub kilkanaście milionów na produkcję, autor powinien mieć z tego realną korzyść, a nie symboliczne Bóg zapłać.
8. Prawo pierwszeństwa musi być skonstruowane tak, by nikt nie mógł go nadużywać – jest bowiem właśnie prawem, a nie gwarancją czy obowiązkiem. Każdy autor ma prawo pójść z kolejną książką do innego wydawcy.
9. Jeśli nie udało nam się zabezpieczyć swoich praw przy podpisywaniu umowy, a wyniki sprzedażowe są lepsze niż przewidywane, mamy do dyspozycji klauzulę bestsellerową – pojawiła się w polskim i unijnym porządku prawnym właśnie ze względu na takie sytuacje.
10. Ananas nie powinien leżeć nawet w pobliżu pizzy. W serniku nie mogą znaleźć się rodzynki, bo stanie się on wówczas rodzynnikiem.
Po więcej rad – skądinąd cenniejszych – zapraszam do Szczepana Twardocha, który parę dni temu zebrał je w poście na Facebooku, lub na stronę Unii Literackiej, gdzie można znaleźć wszystko, co najważniejsze. Także modelowe umowy wydawnicze.
A skoro już o Unii Literackiej mowa, to gorąco zachęcam do wstąpienia w jej szeregi wszystkich, którzy parają się słowem pisanym. Polski rynek książki cierpi na szereg poważnych ubytków, które można załatać tylko normatywnie, tylko razem. Każdy czas jest dobry, by zacząć się jednoczyć – a ten bodaj najlepszy. Jeśli nie dla nas, to dla tych, którzy po nas przyjdą.
PS Przez ostatnich 12 lat dane mi było współpracować z różnymi wydawcami i zbierać rozmaite doświadczenia. Są na rynku podmioty, których dawno być nie powinno – są też jednak oficyny, które pokazują, że niektóre dziury powstałe w wyniku systemowych braków da się wypełnić zwykłą ludzką przyzwoitością i dobrą wolą. Obaj moi wydawcy, Filia oraz Czwarta Strona, przez lata udowadniali mi, że potrafią to robić – choćby poprzez to, że sami proponowali wyższe stawki w toku naszej współpracy, oddawali mi prawo do decydowania we wszystkich istotnych sprawach dotyczących książek oraz niejednokrotnie robili dużo więcej, niżby to wynikało z ich zobowiązań umownych, także poprzez stałe zatrudnianie zewnętrznej firmy audytorskiej. Stosowanie odpowiedzialności zbiorowej zawsze wypacza rzeczywistość i krzywdzi tych, którzy zdrożnych metod nie tylko nie stosowali, ale swoimi praktykami budowali ich antytezę. Jest w Polsce mnóstwo dobrych wydawców, dbających o autorów, dzielących sprawiedliwie zyski i zapewniających godne warunki do spokojnej pracy. Wszak wszystkim obiektom tej wydawniczej konstelacji chodzi o to samo – byśmy zajmowali się tym, po co się w niej znaleźliśmy. Pisaniem.
J.Zulczyka
Zadziwia mnie hejt i postawa skierowana w stronę Joanny Kuciel-Fydryszak i tego, że chce ona dochodzić w sądzie sprawiedliwego wyrównania swoich rozliczeń za sprzedaż książki "Chłopki". Nie zadziwia mnie postawa internetowego vox populi. Tego p1erdolenia "mogła wiedzieć co podpisywała/podpisuje" nasłuchałem się już przy Sapkowskim, szkoda je komentować. Tak, bo Ty jedna z drugim wiecie co podpisujecie w bankach, gdy dają wam kredyt we frankach, wiecie co podpisujecie przy każdym kliknięciu akceptuj w sieci, zawsze wiecie co podpisujecie. Szkoda komentować.
Zadziwia mnie natomiast reakcja branży i środowiska, oczywiście jedno Wam trzeba przyznać na plus, nie możecie już bardziej mnie rozczarować. Wiecie, jakie procenty dostają autorzy. Wiecie, jakie mogła mieć Kuciel-Fydryszak jako autorka znikąd, przy książce której nikt nie skalował w najśmielszych snach na pół miliona sprzedanych egzemplarzy. Wiecie, doskonale, ile mniej więcej mogła zarobić. Powiem coś, specjalnie tak, abyście się jeszcze bardziej wk1rwili z tej Waszej zawiści - uczciwym zarobkiem przy umowie wydawniczej, przy sprzedaży 500 tys egzemplarzy, jest moim zdaniem 5 milionów złotych. 10 złotych brutto dla autora z okładki. Tak jest uczciwie, gdy wydaje cię wydawca. Wy o tym wiecie. Ja o tym wiem. Gadacie i chrząkacie. Ale gdy przychodzi co do czego, gdy trzeba bronić autorki, nagle zaczyna się relatywizacja, sranie w kaszkiet. No nie, hmmm, nie znamy danych, no nie, nie wiemy jak było, nie wypowiadamy się. Inna autorka pisze "a ja to miałam same dobre doświadczenia". Nie wiecie jak było? Naprawdę nie wiecie? Nie rozumiecie, co ma na myśli wydawca Kuciel gdy pisze "my tylko realizujemy zapisy umowy"? Macie dobre doświadczenia? Serio? Ja mam lepsze. Jestem zawodowym pisarzem od 18 lat. Wydaję książki beletrystyczne w dużym wydawnictwie, w którym jestem traktowany bardzo, bardzo dobrze - z szacunkiem, wolnością i bardzo dobrym procentem. Jestem współwłaścicielem mniejszego wydawnictwa, w którym niedługo wydam napisaną razem z Julkiem książkę niebeletrystyczną. Traktujemy w nich autorów bardzo, bardzo dobrze. Dlaczego tak jest? Mam wspaniałą agentkę, znam swoją wartość, umiem liczyć swój hajs. Nigdy nie podpisałbym umowy, którą kładą na stole większości z Was. Musiałoby mnie zdrowo pojebać. Trudno, nie każdy musi być zaopiekowany i przytomny jak ja. To nie są cechy warunkujące bycie dobrym pisarzem.
Wstyd mi za Was, w momencie gdy można zabrać głos w imieniu autorki, w imieniu jej interesu, chowacie głowę w piasek, boicie się, bo boicie się o własne interesy.
Mam nadzieję, liczę, marzę aby Kuciel wzięła co się jej należy. I aby to był dopiero początek lawiny.