Każdy znany mi prosty, szary człowiek (być może z tą różnicą, że jest ukierunkowany gatunkowo - słucha Jazz, Blues, Rock, Metal - wszystko we wszystkich odmianach i wyjątkowo szanuje gitarzystów i muzyków, którzy wpłynęli na postać Rock&Rolla, nie wiem jak jest w Twoim przypadku)
W moim przypadku jest tak, że jeśli bardzo się wkręcę w dany zespół to staram się zdobyć o nim jak najwięcej informacji, ale jeżeli nie słyszę różnicy między gitarą Slasha a Ashby to chyba nie jest jakaś wielka zbrodnia, no nie?
Podejrzewam, że różnica w whiskey i whisky polega na tym samym co różnica między coca colą a pepsi. W tym też ludzie nie czują różnicy. I przyczyna nie leży w ignorancji czy braku zainteresowania tematem, a może w braku wprawnego ucha czy słuchu absolutnego
to umiejętności fizyczne, na które człowiek bez nich nic nie poradzi. To tak jakby mój przyjaciel inżynier posadził mnie obok siebie i uparcie tłumaczył co wyczynia w swoich projektach. Nie ogarnę tego. Dla mnie samo słyszenie basu w piosence to już duży sukces, a uwierz, że nie zawsze tak było, zwróciłam na niego uwagę dopiero kiedy zaczęłam uczyć się na nim grać.
I brak takich umiejętności, (czy też w niektórych wypadkach brak skupienia nad tym) nie wynika z ignorancji czy niewprawnego przeżywania muzyki, bo każdy przeżywa ją na swój sposób. Po prostu wiem, że nie każdy potrafi usłyszeć dziesięć gitar w utworze, (choć akurat na "ChD" da się wyłowić więcej niż jedną
).
Kiedyś usłyszałam, w kontekście rozmowy o nowym Queenie, że jeśli człowiek słuchający muzyki, nie wiem kim jest Brian May to nie ma o muzyce pojęcia i nie wie jak ją przeżywać. Ale co da komuś znajomość nazwiska gitarzysty? Przecież fakt, że poznam nazwisko Briana Maya nie wpłynie nagle na mój odbiór muzyki. W dalszym ciągu będę uwielbiać "Bohemian Rhapsody" czy "Too much love will kill you" z taką samą intensywnością jak do tej pory. To dopiero wokal może mnie zniechęcić, bo przyzwyczajona do jednego głosu, nie lubię kiedy to się zmienia. Nie ukrywam, że dla mnie wokal zawsze był najważniejszy, może właśnie dlatego, że w nim najłatwiej usłyszeć różnicę, (może robię błąd). Po prostu próbuję zwrócić uwagę na to, że nie każdy potrafi słysząc dany kawałek rozróżnić czy gra Slash czy anonimowy gitarzysta z garażowego zespołu, bo chwyty i riffy w danej piosence są zawsze takie same. Nie uważam się przez to za ignorantkę i osobę, która nie potrafi przeżywać muzyki. Bo ja jeśli będę tego chcieć dowiem się, że SCOM na tym koncercie zagrał Slash, na innym Ashba, a na festynie jakiś Wiesław Nowak z Koziej Wólki, choć może to zły przykład, bo akurat muzyka Gunsów jest mi tak bliska, że pewnie wyłowiłabym różnicę, więc może zostańmy przy tym Queenie - jeśli solo z "Bohemian..." zagra gdzieś May, a gdzieś indziej owy pan Nowak to prawdopodobnie nie zrobi mi to żadnej różnicy. I to wcale nie przez wzgląd na brak szacunku do gitarzystów. No jaśniej tego nie wytłumaczę.
Sami pisaliście, że w Rybniku co krok jakaś dziunia z głową w komórce, czy inny ewenement skandujący "Slash, Slash, Slash". Pisaliście, że miejscami brakowało tej fanowskiej synergii - taka jest niestety kolej rzeczy, bo Guns N' Roses to jest niesamowita legenda i potężna marka, która ściąga na koncerty wszystkich ludzi, nie tylko fanów. Ale są też jednak małe koncerty, które mają to do siebie, że ludzie z góry wiedzą po co idą i czego doświadczą, taki koncert to nie jest show, a występ rockbandu, który nacisk kładzie wyłącznie na muzykę.
Z jednej strony się z Tobą zgodzę. Rzeczywiście mniejsze koncerty przyciągają mniej przypadkowych ludzi. Mimo wszystko element przypadkowy w Rybniku był nie do uniknięcia. Byli pewnie ludzie, którzy dali się namówić zagunsowanemu znajomemu, bo nie miał z kim jechać, byli ludzie z Rybnika, bo coś się wreszcie w mieście dzieje i trzeba zobaczyć, byli ludzie, którzy pewnie nie mieli pojęcia, że najpopularniejszy skład GN'R nie gra już razem. Jasne, że tak, ale na małym koncercie może się zdarzyć to samo. Może wpaść jakiś chłopak ze swoją dziewczyną, która do tej pory Slasha znała tylko z paska adresu internetowego w formie "/". Może ktoś przyprowadzić swojego znajomego z tej samej prozaicznej przyczyny, bo nie miał z kim iść itd. Jasne, że na wielkim koncercie o to łatwiej, ale to akurat moim zdaniem żaden zarzut do zespołu, bo to nie oni selekcjonują komu sprzeda się bilet. A gdyby ktoś na to wpadł to antyfani nowego składu mieliby kolejną szpileczkę do wbicia, bo "primadonna Axl R. wymyślił, że będzie wpuszczał na koncert tylko fanów, którzy znają minimum pięć piosenek zespołu i wiedzą, że Slash już nie gra. Gdyby Axl Slasha nie wyrzucił do niczego takiego by nie doszło."
Efekty, o których mówisz może są na potrzeby innowacji, ale nie ulepsza się czegoś, co już było idealne i w pierwotnej formie zdobyło serca słuchaczy.
Dlaczego nie? Spotkałam się z opiniami, że "ChD" jest złe, bo jest inne od starych albumów. Spotkałam się też z opiniami, że płyty mojego drugiego ulubionego zespołu są złe, bo każda jedna brzmi tak samo. Więc, do cholery, jak powinna brzmieć płyta, żeby była dobra? Ma być taka sama jak stare czy jednak inna? Nikomu nie dogodzisz, a artysta, który nie jest tylko marionetką w rękach producentów, a świadomie wykonuje swój zawód będzie tworzył płyty takie, jak on uzna za dobre, a nie takie jakie spodobają się wszystkim lub komercyjnym rozgłośniom radiowym.