Mam wrażenie, że oglądałem inny film niż większość recenzentów. Ok, do warstwy technicznej i audiowizualnej nie ma co się czepić, ale przy filmie o tym budżecie jakiekolwiek wpadki na tym poziomie oznaczałyby sabotaż albo totalną pomyłkę. Film jest ładny, piękny wręcz ale po jednokrotnym obejrzeniu nie miałem opadu szczęki a już na pewno nie stwierdzę, że walka rebeliantów nad tą dżunglą pod koniec filmu jest najlepszą potyczką w historii serii. Ludzie... jakiś mały rebeliancki samolocik staranował imperialnego niszczyciela. Ej... serio? ja wiem, że to bajka, ale nawet w bajkach jakieś zasady muszą być. Już nie wspomnę, że jak Darth Vader wyszedł w przestrzeń kosmiczną to mu peleryna powiewała
Druga sprawa, że w wersji kinowej brakowało kilku scen, np. tej gdzie przed Jyn pojawia się TIE-Fighter. Niby nic, ale jednak mnie to nic rozdrażniło.
To wszystko jedna pierdółki... Owszem.
Czego mi wiec brakowało w Łotrze, że z kina wyszedłem z kwaśną miną?
Spodziewałem się, że Łotr będzie machał do mnie okiem, że po cichu będzie przemycał ciekawe wątki poboczne, że połączy swoją historię z czymś, o czym jeszcze nie wiedzieliśmy. W końcu, że Jyn okaże się matką Rey. Nie dostałem nic. Dostałem historię, która kończy się idealnie w momencie rozpoczęcia Nowej Nadziei i jest historią zamkniętą, bo w końcu wszyscy bohaterowie dzielnie polegli na placu boju. Czy jednak szkoda mi było tych postaci? Niekoniecznie. Każdy z aktorów występujących w filmie ma zaledwie chwilę, aby nas do siebie przekonać i wzbudzić sympatię. Kiedy po chwili na ekranie giną od blasterów szturmowców... przechodzimy na tym do porządku dziennego. Dlatego właśnie Łotr to nie Szeregowiec Ryan, gdzie widzieliśmy śmierć bohaterów i za nimi płakaliśmy, bo byli oni z krwi i kości, byli autentyczni. Mam wrażenie, że porównywanie Łotra do Ryana to opinia wyrażona jeszcze przed zapoznaniem się finalnym dziełem Disneya, potem bezmyślnie powtarzana przez media w sieci. Największą sympatię wzbudza tutaj postać zwana jako Bodhi Rook, pilot imperium, który chce odkupić swoje winy i przechodzi na stronę Rebelii. Nie rozumiem zachwytów nad robotem K2-SO, który ma kilka fajniejszych scen, żadna jednak nie jest na poziomie inteligentnej wymiany "zdań" pomiędzy C-3PO i R2D2. Nie wspominając już o przesympatycznej żółtej kulce BB-8, która już samym zachowaniem zaskarbiła sobie więcej charakteru od marudzącego i sarkastycznego K2-SO.
Czytałem opinie, w których ludzie psioczą na pierwszą cześć filmu. Dla mnie początkowe sceny, z ukrywającą się małą Jyn to była najlepsza cześć widowiska. Twórcy w tym prologu obiecują nam film okrutny i ciężki. I rzeczywiście, Łotr jest pozycją, która z całego katalogu SW jest z pewnością najbardziej goryczkowa. I to dopiero pokazuje jak wielką moc oryginalnej serii ma poczucie humoru oraz wszystko to, co jest związane z MOCą. W Łotrze o mocy mówi jedynie ślepiec a stosują ją w jednej scenie Vader. Ja wiem, że taki był zamysł twórców, ale dla mnie to tak jakby z Przyjaciół wyciąć Chandlera. Niby dalej jest fajnie ale już tak mało fajnie.
Za kilka miesięcy obejrzę sobie Łotra raz jeszcze... na spokojnie, w domu, w kapciach. Może wtedy moja opinia będzie jednak trochę mniej emocjonalna. Przy drugim seansie Przebudzenia stwierdziłem nawet że... chyba trochę za wysoko oceniłem tamten film. Teraz może być odwrotnie