Jest taki człek, całkiem sympatyczny nawet, powiedzmy, że to mój w miarę dobry kolega. Ale jest jeden problem. Na przykład na imprezach, czy w innych sytuacjach, w których się widzimy, ma cholerną tendencję do nieodpuszczania mnie na krok, dosłownie chodzi za mną wszędzie - nie jestem w stanie go zgubić nawet w tak oczywistych sytuacjach, jak szeroko pojęte okoliczności intymne. Do tego stopnia, że np. odchodząc z dziewczyną 'na stronę', założyliśmy się, czy przyjdzie ów gość. Daliśmy mu dziesięć minut, przyszedł po 7 i 30 sekundach. Na dodatek jest w grupie osób, z którymi za tydzień jadę nad morze. Dzisiaj w nocy już naprawdę miałem szczerą ochotę go zabić.
I teraz pytanie - jak rozwiązać tę sprawę w bardziej pokojowy sposób? Wszelkie delikatne sugestie nie działają.