Przed meczem uważałem, że remis będzie sukcesem. Po meczu w zasadzie nadal tak uważam biorąc pod uwagę klasę przeciwnika, co nie znaczy, że nie miałem nadziei na zwycięstwo.
Przez pierwsze minut gra Polaków wyglądała fatalnie. Mniej więcej tak, jakby Niemcy byli sami na boisku, a polscy piłkarze byli jedynie patykami, które bez trudu się omija. Potem, na szczęście, było lepiej, ale i tak długimi
fragmentami gry zastanawiałem się, czy Polacy są na boisku.
Trzeba uczciwie przyznać, że Niemcy, podobnie zresztą jak Polacy, mieli swoje sytuacje i było ich całkiem sporo, o czym świadczą chociażby memy dotyczące Pazdana jako najlepszego gracza meczu według kibiców.
Jeśli najlepszym graczem był obrońca, to, logicznie rzecz ujmując, wcale nie było tak różowo, jak chcielibyśmy to pamiętać.
Ja wyczekiwałem na końcowy gwizdek niemal jak niegdyś redaktor Zimoch. Mam wrażenie, że nie byłem jedyny.
Mecz oglądało mi się o wiele lepiej niż poprzedni z Irlandią, ale Ukraińców nadal się obawiam. Niby nie mają już nic do zyskania, ale też nic do stracenia.
Jeszcze "niczego" nie osiągnęliśmy. I tak jak Milik był chwalony po meczu z Irlandią, a "mieszany z błotem" po meczu z Niemcami, tak może być z Polską, jeśli w meczu z
Ukrainą zawiedzie, a Niemcy stracą punkty z Irlandią.
Cieszmy się, bo dawno nie było takiego sukcesu w meczu o stawkę ( mówię o punktach w grupie, nie o samym meczu ), ale nie dzielmy skóry na nieupolowanym niedźwiedziu, bo wiadomo
łaska pańska na pstrym koniu jeździ, a pamięć kibica ... to już sami wiecie
Hurraoptymizm już niejednego zgubił. Oby za kilka dni polscy piłkarze dali radę.
Gorące głowy w tym nie pomogą, tak samo jak nie pomogły wczoraj Milikowi, który seryjnie marnował świetne sytuacje. Jednak dla mnie jest najważniejsze to, że w ogóle je miał, że Polacy je mieli.
All we need is just a little pattience