Wykłady dla mnie były rzeczą zbędną, może dlatego że polegały one na tym że przychodziła babka, włączała płytę DVD i wychodziła

No i wiadomo, każdy robił co chciał, nikt za bardzo nie uważał. Najbardziej powaliła mnie sytuacja, kiedy omawiane były wypadki, facet z nagrania potrącił kobietę i jego pierwsze słowa: "O kurcze, o nie, o nie

". To było takie autentyczne

W sumie uczyłam się w domu wszelkich przepisów i znaków.
Przed egzaminem, dzień wcześniej wykupiłam sobie jazdy z instruktorem i zawaliłam wszystko, co szło zawalić. Podczas ćwiczeń na placyku w łuk weszłam za 5 razem, pod górkę samochód mi zgasnął, na rondzie wymusiłam pierwszeństwo a kiedy przyszło mi cofać zastanawiałam się, który kierunkowskaz należy włączyć - trudno było mi skontaktować się z mózgiem, instruktor pożegnał mnie słowami "Boże, dziewczyno, ja nie wiem jak ty to zdasz

"

Także na egzamin szłam z nastawieniem - potraktujmy to jako ćwiczenie przed następnym egzaminem

Miałam szczęście, bo spośród tych wszystkich egzaminatorów - marud które chodziły po korytarzu i wywoływały ludzi trafiłam na bardzo sympatycznego, młodego faceta. Wszystko mi wyjaśnił, chociaż mało co przyswoiłam bo stres mnie paraliżował

Nie wymieniłam wszystkich świateł i już tam mógł mnie oblać, zamiast tego jednak mówił "Pani Kasiu, wszystko ładnie pani wymieniła, ale o czymś jednak zapomniała, no o czym?

" I w sumie sam mi powiedział że zapomniałam o światłach cofania

Łuk o dziwo zrobiłam, co biorąc pod uwagę doświadczenia z dnia poprzedniego było cudem

wzniesienie też, no a na mieście nie było już większych problemów. No, może za wyjątkiem "Pani Kasiu, dlaczego krążymy po rondzie a nie skręciliśmy tam gdzie mówiłem

?" i na koniec "Pani Kasiu, dlaczego minęła Pani bramę ośrodka egzaminacyjnego, w którą kazałem wjechać?

Ale to nic, zrobimy sobie jeszcze jeden manewr. "
Tak, udało mi się zdać za 1 razem
