Idzie jeżyk polaną, pięknie świeci słonko, lekki wiaterek, cudowna wiosna... Nagle patrzy: Jabłko! "Ja pierniczę! Ale mam dzisiaj dzień! Jabłko!!" Nabił je sobie na kolce, idzie dalej szczęśliwy... Jak coś nie pieprznęło, ziemia się trzęsie, otwiera, gromy, pioruny, tornado i spod ziemi wychodzi nagle taka wielka włochata dupa, bierze to jabłko między pośladki, wraca do dziury, ziemia się zasuwa, wszystko cichnie, wraca do normy. "Co to k***a było?!?!" No ale nic. Idzie jeżyk dalej w lekkim szoku, nagle znowu ziemia się otwiera, tornado, śnieżyce, tsunami, wiatr wszystko porywa na każdą stronę, wychodzi ta wielka włochata dupa i mówi... "Antonówka!"
drugi, już bardziej z sensem...
Był sobie baca i za każdym razem jak szedł paść owce, żona robiła mu mały pakuneczek z jedzeniem na cały dzień. No i on kładł sobie ten pakunek na skałę, zostawiał go i szedł za zwierzętami na halę. Wracał, zjadał sobie co miał do zjedzenia no i wszystko spoko. Patrzy któregoś dnia, wraca po południu po jedzenie, a jak tu wszystko na 4 strony świata rozpieprzone, chleb, masło, szynka, kiełbasy, porozpierniczane na całą łąkę. "Co to ma być?!" No ale cóż. Może wiatr porwał czy coś, trudno. Na drugi dzień to samo. Znowu rozwalony cały pakunek po hali, nic z żarcia praktycznie nie zostało, zmasakrowane totalnie. No co jest grane? Baca postanowił schować się kolejnego dnia w krzakach i obserwować sytuację. Tak też zrobił. Siedzi, siedzi, nagle patrzy: Wielki orzeł szybuje wysoko, zatacza kręgi, podchodzi do lądowania, coraz niżej i niżej... ląduje, niesamowicie gigantyczny ptak, bierze pakunek między szpony, rozwiązuje swoim ogromnym dziobem te sznurki, dobiera się do paczki i zaczyna się tarzać w tym całym żarciu i mówi... "Jaki ja jestem pojebaaaaaany!"