Pierwotna wersja "Pana Tadeusza"
[img]http://www.joemonster.org/i/p/pt.jpg\' border=\'0\' alt=\'grafika zapastowana przez użytkownika\' /]
Było na całej Litwie kaznodziei bez liku,
Ale żaden z nich nie śmiał przemówić przy Rydzyku.
I nawet ksiądz Robak, choć biegle mową władał,
Widząc Ojca Rydzyka wnet na ławie siadał.
Zaiste, był Ksiądz Rydzyk krasomówcą znanym,
W Polsce, na Litwie i Żmudzi wielce poważanym.
Wiernego słuchacza miał ów ksiądz o ustach złotych
Śród szaraczkowej szlachty, pospólstwa i hołoty.
Dlatego zwykł on mawiać, że na zawołanie
Wnet za jego plecami tysiąc szabel stanie.
I gdy stał, głosząc wszem te słowa, władczy i stanowczy
Tedy zawsze ogień dziwny rozświetlał jego oczy.
Powiadała służba, że Pani Telimenie
Niezwykle się podoba to w oczach świecenie.
I także Gerwazy raz był zauważył, jak ona na
Kapłana widok zmienia się na twarzy…
I zdawać się mogło, że Telimeny myśli
Niczym konie w galopie toczą dziki wyścig.
Tak też i było, wygrała zaś taka: celibat
Jest okrutnym strażnikiem kapłańskiego świata.
Bowiem już od lat szukała męża takiego,
Co sprytny jest i przy tym nie lęka się niczego.
Prócz tego miał on być mężczyzną wysokim,
Hardym, śmiałym, stanowczym i w barach szerokim.
I gdy wreszcie stanęła oko w oko z tym jednym, wyśnionym,
Okazał się on być księdzem, Bogu przeznaczonym.
Nie mogła więc zrozumieć okrutnego losu,
Co z nią ciągle igra w tak perfidny sposób.
Dnia owego szlachta wieczerzać zaczynała,
I tylko na Ojca Rydzyka przybycie czekała.
Wtem, hen daleko na drodze, śród pól najżyźniejszych
Obłok kurzu wyrósł, coraz to był większy.
Tętent kopyt żwawych jemu towarzyszył,
Nie dając pokoju przedwieczornej ciszy.
Gdy Hrabia to zobaczył, zadumał się chwilę,
Lecz wnet ruszył do zamku, Telimenę zostawiając w tyle.
Zakrzyknął raźno: Ojciec Dyrektor przybywa!
Nuże, stawiać stoły, nuże piec mięsiwa!
Dalej, podczaszy, ruszże się wreszcie,
Dawaj na dziedziniec trunki najprzedniejsze!
Wiedział bowiem Hrabia, iż dla Ojca Rydzyka
Niezwykle są ważne rozkosze języka.
Tymczasem powóz Księdza u bram zamku stanął,
Szeroko mu dębowa wrota żwawo otwierano.
Osiem przednich koni, broń Boże Arabów!
Polskich pięknych koni parskało tam żwawo.
Wreszcie ruszył, na dziedziniec wjechał w kolasie,
Prezentując swój pojazd w pełnej jego krasie.
A rzec przy tym trzeba, iż powóz był niezwykły,
Jeden z dwóch takich na ziemiach Polski i Litwy.
Ci, którzy zaszczytu przejażdżki dostąpili
Niezwykle sobie komfort powozu cenili.
Pojazd był sporządzon wedle rzemieślniczych zasad
W słynnej manufakturze barona von Maybacha.
Dwadzieścia łokci długi, na osiem szeroki,
Miał mahoniowe deski, jedwabne powłoki.
Rzec zaś przy tym trzeba, iż krocie kosztował
Ów pojazd cudowny, co ksiądz nim podróżował.
Lecz cóż to dla Rydzyka: wór złota wyłożyć,
Skoro on musi swą osobę tak wygodnie wozić.
Zwykły bowiem powóz jest dla jego kości
Czym jest bat dla wołu czy młotek dla gwoździ.
Wysiadł tedy ksiądz Rydzyk z pojazdu cudownego
Przywitał go tam Hrabia, wielce kontent z tego,
Że skromne jego progi nawiedza ksiądz dobrodziej
-Zaiste, takie święto nie zdarza się codzień...
Tak rzekł klucznik Gerwazy, co najlepiej wiedział
Iż przy stole na zamku godniejszy nikt nie siedział.
Bo nie było w istocie w soplicowskich włościach
Nigdy persony ważniejszej, zacniejszego gościa.
Po skończonej uczcie jęli Księdza prosić
Aby dla nich raczył kazanie wygłosić.
Zrazu kapłan wielce się krygował
Lecz miodu popiwszy mówić zdecydował.
- Bracia Polacy, Rodacy najmilsi!
Niczym topór kata nad głową naszą wisi
Spisek pruski uknuty z Moskali udziałem
Ja przed zgubą niechybną nieraz ostrzegałem!
I w tej na pohybel Polsce uknutej pułapce
Siły wam wiadome maczają swe palce
Fałszywych proroków też widziałem licznych, co
W masona-Bonaparte wierzą plan prześliczny.
Tu spojrzał Ojciec Rydzyk na księdza Robaka,
Który wzrok ten widząc aż w sobie się zapadł.
-Dalej, co wam powiem, słuchacze najdrożsi
Do polskiej korony wielu królów rości.
Jest Donald herbu Tusk, jest i Jędrzej Smagły
Zaprawdę Wam powiadam, to wcielone diabły!!!
Nadziei powiew niosą w polską stronę
Wszechmłodzieży wszelkiej siły zjednoczone
Jest Młodzież Wszechpolska, Wszechlitewska, Wszechżmudzka,
Tylko patrzeć, jak stanie i Wszechbiałoruska!
Młodzi, krzepcy, choć włosów pozbawieni,
Wieszczą rychła odmianę naszej polskiej ziemi
Dla bliźnich swych mają otwarte swoje serca,
Choć nie jest dla nich bliźnim gej czy innowierca.
Jest Roman Koniotwarzy, jam mu raz zaufał...
On poczuwszy władzę zrazu mnie... nie słuchał...
Polski dobru jeden człowiek nigdy nie poradzi
Dlatego, mili moi, popieram dwóch braci.
Jeden prasłowiańskie nosi imię Lecha,
Drugi to Jarosław, hetman jak Sapieha.
Drwią z mych faworytów media liberalne,
Że herbu oni „Kaczor”; snują wizje czarne.
Jak tu stoję, powiem Wam najszczerzej
Miałem wczoraj wizję , gdym mówił pacierze!
Otóż bracia ci dobrobyt Wam dadzą jak trzeba,
Oni wam przyniosą nie gwiazdkę, a Księżyc cały z nieba!
A kłamliwe media za ich banialuki
Rozdziobią kruki, wrony, ale zwłaszcza kruki!
Jak wrócę do swych stron, do toruńskiej ziemi
Nie zostawię was mili, przecież tu samemi
Z wieży najwyższej toruńskiego grodu
Będę emitował fale dla narodu
Jam jest siłą słowa, jam prawdy anteną!
Jam jest już spragniony, dajcie wina jeno!