Moje pierwsze zmierzenie się z "dorosłością" było jedną, wielką porażką - mając 20 lat wzięłam ślub z kolegą z klasy, a nasze małżeństwo rozpadło się po kilku miesiącach i powróciłam do stanu beztroskiej młodości.
W międzyczasie, postanowiłam nie studiować (taki głupi, młodzieńczy bunt po tym, jak nie dostałam się na studia, bo zabrakło mi jednego punktu) - moja Mama uszanowała moją decyzję, ale kategorycznie odmówiła dalszego utrzymywania mnie, więc musiałam iść do pracy. Świetnie się odnalazłam w nowej sytuacji, bo wreszcie miałam własną kasę (dorzucałam do domowych rachunków symboliczne kwoty, ale Mamie to wystarczało) i żyłam sobie z dnia na dzień: praca, a po niej imprezy, imprezy, imprezy - jak za dawnych lat! Miałam 26 lat, mieszkałam z Mamą, o nic nie musiałam się martwić, nie wyobrażałam sobie innego życia i nie snułam żadnych planów na przyszłość - aż do czerwca 2001 roku... Wtedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży i zdałam sobie sprawę z tego, że za 9 miesięcy moje życie zmieni się diametralnie i że pora już dorosnąć naprawdę
A potem było jak u REBELA - wszystko przyszło naturalnie: dorosłam mentalnie, zmieniły się moje życiowe priorytety, wymagania, potrzeby i gładko weszłam w prawdziwie dorosłe życie
Maro2 - jeśli nie czujesz potrzeby bycia dorosłym, nie bądź nim tylko dlatego, że inni tego oczekują! Bo najważniejsze, to na zawsze zachować to "dziecko w nas"
We mnie też jeszcze ono jest i - chociaż bardzo głęboko ukryte - co jakiś czas daje o sobie znać