Opiszę Wam sytuację, jaka przydarzyła się mojemu kumplowi. Uprzedzam, że historia jest mocna, mi normalnie ugięły się nogi jak ją usłyszałem.
Miejsce akcji - skrzyżowanie Jana Pawła II i Solidarności, Warszawa (dla nie warszawiaków - dosyć ścisłe Centrum, jedno z bardziej ruchliwych skrzyżowań w stolicy). Czas akcji - środa, koło godziny 15:00.
Kolega wchodzi do kiosku ala Kolporter w celu zakupu czegoś do picia. Kupuje Dr Peppera w puszce, wychodzi, otwiera i pije. Po chwili słyszy za sobą głos 'Kopsnij parę zeta, chyba że chcesz mieć HIV". Odwraca się za siebie, a za nim stoi jakiś wychudzony, blady typ. Kolega nie reaguje tylko idzie dalej. Po chwili słyszy - "No to masz!", na co kumpel odruchowo rzucił w niego tą puszką, trafiając prosto w mordę, i uciekł. Następnego dnia zgłosił to na policję. Na komisariacie dowiedział się, że w tej okolicy podobno jest fabryka metanolu i kręci się tam od c*uja narkomanów i tego typu elementu.
No żesz k***a ja p******e! Coś takiego w biały dzień, w centrum stolicy europejskiego kraju!?!? Wielokrotnie tym skrzyżowaniem przechodziłem, czasami zaglądam do piwiarni Warki, która się tam znajduje lub odwiedzam znajomych, którzy mieszkają w tej okolicy. Fakt, nie jest tam przesadnie bezpieczne, ale co najwyżej skroili by Was z kasy albo telefonu. No ale k***a HIV? Teraz już nie pojawię się tam chyba do końca życia.
Często Was zaczepiają takie łajzy na ulicach? Nie koniecznie tak hardkorowo, żeby od razu hivem straszyć, ale jacyś menele czy narkusy? 'E, kierowniku, poratuje pan 2 zeta do winka!'. Ja nigdy nie daję żadnym punkom ani pijusom kasy. Raz nieświadomie dałem jakieś narkomance około 1,50 zł. Sytuacja wyglądała tak, że czekałem na kogoś na Centralnym. Podbiega do mnie normalnie wyglądająca dziewczyna, cała zapłakana, i mówi że brakuje jej 2 zł do pociągu i czy mógłbym jej pomóc. Żal mi się jej zrobiło, więc coś tam dostała. Podziękowała grzecznie i poszła w swoją stronę. Jakiś rok później znowu ją spotkałem w tym samym miejscu, chudszą kilka kg i ubraną w jakieś poszarpane ciuchy. Znowu mnie poprosiła o 2 zł na pociąg, Tym razem nie dostała nic.
Innym razem poszedłem do pizzerii, siedzę w ogródku i zaczepia mnie jakiś menel, żebym dał mu kawałek pizzy albo kilka zeta. Mówię nie. Robi się agresywny, mijają jakieś 2 minuty, ja jestem nieugięty, a ten cały czas stoi i się doprasza. W końcu dostał ode mnie niedojedzony kawałek żeby się raz na zawsze odpierdolił. Byłem zbyt głodny, a bałem się że napluje mi do tej pizzy albo wsadzi tam swoją brudną łapę.
To były 2 takie przypadki żebym coś komuś dał. Teksty typu "przed chwilą wyszedłem z więzienia i nie mam za co wrócić do domu" nie robią na mnie żadnego wrażenia. Całe szczęście, że jestem wysoki i nie chudy, więc tacy ludzie raczej mnie nie zaczepiają. Choć czasami się zdarza. Raz byłem tak poddenerwowany po jakimś słabszym dniu, że jednego takiego 'więźnia' przegoniłem słowami "sp*******j, bo ci zajebię"
A jak Wy sobie z tym radzicie? Mieliście jakąś taką 'ciekawą przygodę'?