Jak zapewne każdy z Was, mam takie sytuacje, w których przeklinam. W towarzystwie zdarza mi się to rzadko, gdyż rzucanie wulgaryzmami gdzie popadnie uważam za brak dobrego wychowania. Nie lubię, gdy ktoś w co drugim słowie opowiadając jakąś anegdotę używa tzw. łaciny podwórkowej. Irytuje mnie także pogląd, jakoby facetom przeklinanie przystało. Otóż nie ! - być może to dosyć konserwatywne,ale uważam, że facet rzucający non stop mięchem w dialogu z kobietą, jest płytki...Wulgaryzmy czemuś oczywiście służą i można w określonych sytuacjach ich używać, a nawet uzasadnić jakoś ich zastosowanie, ale nie oznacza to, że język nafaszerowany k****** i ch***** powinien być akceptowany w każdej wypowiedzi.
Człowiek, który ma bogate słownictwo, jest obyty i elokwentny, będzie potrafił w pewnych okolicznościach rozładować emocje także bez przekleństw. Przecież rzucanie wulgaryzmami to tak naprawdę najprymitywniejsza forma rozładowywania złości. Sama wiem, że w okolicznościach potężnego wzburzenia, pierwszą reakcją jest ulżenie sobie jakąś wiązanką. Zdarza mi się, że czasami przeklinam w pracy bądź w domu "pod nosem". Gdy rzucamy w przestrzeń tego typu wyrazy, doznajemy niemalże od razu swego rodzaju oczyszczenia. Nie uważam tego bynajmniej za złe, ale nikt nie powie mi, że to nie jest jakaś pierwsza - a przy tym najprymitywniejsza - reakcja obronna organizmu na stresy codzienności.
Wulgaryzmów używam od czasu do czasu także po to, aby podkreślić ładunek emocjonalny danej wypowiedzi. To taki werbalny wykrzyknik
Reasumując, przekleństwa nie powinny być nadużywane i stosowane w każdej rozmowie, ponieważ najzwyczajniej w świecie potrafią ją zrównać z rynsztokiem. Kiedyś usłyszałam stwierdzenie, że nawet przeklinać trzeba umieć z klasą... Więc tego się trzymajmy!