Już pomijam fakt, że aktor grający Elvisa kompletnie nie przypadł mi do gustu w tej roli.
Coooooo?!
Wyrosłam w czymś w rodzaju kultu Elvisa, moja mama go słuchała. Elvis zawsze był "naj". Czy to spowodowało mój bunt nie wiem, faktem jest, że nigdy Elvisa nie słuchałam, nie lubiłam, nie uważałam nawet za przystojnego, nie widziałam żadnego film z nim ani o nim.
Austin Butler swoją rolą posadził mnie na karuzeli i zakręcił o 180 stopni. I nie, mój stosunek do samego Elvisa mimo wszystko się nie zmienił. Natomiast uważam, że chłopak był świetny, odwalił kawał dobrej roboty, na tyle, że pierwszy seans, (a mam za sobą cztery) oglądałam ze szczęką na podłodze. Akcent (opanował trzy różne akcenty Elvisa na przestrzeni jego kariery), głos, śpiew ("Trouble" oszukało nawet moją mamę, kiedy usłyszała bez wizji), taniec, ruchy ("Suspicious Minds" w Vegas!!!!), a do tego mniej posągowa uroda. Dla mnie bomba.
Tomowi Hanksowi też nie można odmówić, że się postarał, gdyż zwyczajnie za każdym razem miałam ochotę skręcić mu kark
Niemniej wiem, że filmy Baza Luhrmanna mogą nie każdemu przypaść do gustu. Jarmarczny, rozbuchany styl wydaje się być przytłaczający. Mnie jednak totalnie pasują.
Czy było tam za mało muzyki? Nie sądzę, zrobienie z tego filmu musicalu, na przykład, przechyliłoby go moim zdaniem w stronę karykatury (a przecież kocham musicale, pamiętam jednak, że zdziwiona byłam taką formą w Rocketmanie). Mnie chyba zupełnie nie o to chodzi, żeby chodzić i śpiewać. Jeśli to film o muzykach to niech faktycznie grają tylko na scenie lub w studiu.
Opowiedzenie historii z perspektywy Parkera było moim zdaniem dobrym pomysłem. Widz był świadkiem wszystkich jego manipulacji, można było Elvisowi zwyczajnie współczuć. Bo raczej nie ma wątpliwości, że jego życie to tragiczna i smutna historia...