Zastanawiam się, (bo chyba od zawsze panuje taka tendencja), czy naprawdę wystarczy zagrać jakiegoś "wielkiego" człowieka, żeby dostać nagrodę? Wystarczy spojrzeć na tegoroczne zwyciężczynie - Maryl Streep i Michelle WIlliams, żeby stwierdzić, że reguła się potwierdza. Nie oglądałam ani "Żelaznej damy" ani "Mojego tygodnia z Marilyn" (ale zapewne to nadrobię) i nie mogę bynajmniej stwierdzić, że panie na nagrodę nie zasługują. Po prostu zastanawiam się, czy to nie jest przypadkiem jedno z najważniejszych (takich "cichych", do których nikt się nie przyzna
) kryteriów na podstawie, których przyznaje się nagrodę.