Na "La La Landzie" ("Kra kra kraj"? "Na na naród"?
) byłam w zeszłym tygodniu. Po wszystkich entuzjastycznych recenzjach nastawiłam się na efekt "wooow" i mam nauczkę, żeby nie czytać jednak żadnych wzmianek, recenzji, poleceń, pochwalań filmu przed seansem i nie nastawić na określony odbiór.
Miało być "woooow!!" a było po prostu "ej bardzo fajny był ten film". Pewnie jeszcze nie raz do niego wrócę (Canis kocha musicale!) i pewnie jeszcze pokocham go całym sercem, ale trochę żałuję, że nastawiłam się na trzęsienie ziemi i zostało mi to oszczędzone.
Śmieszy mnie natomiast, że wiele osób opiera swoje negatywne recenzje na "zaś leciała ta sama piosenka". Cóż. Każdy szanujący się musical posiada powtarzający się motyw muzyczny