,,Guns N'Roses wydłużyli na żywo sześciominutową wersję płytową o jakieś pięć minut. Slash rozpoczął w połowie drugą gonitwę palcami po gryfie — plecy wygięte w łuk, jedna noga spoczywająca na monitorze. Bębny Stevena zaczęły wybijać długi, jak przedśmiertne rzężenie, rytm. Gitary ze zrozumieniem umilkły i zespól znikł za kulisami, pozostawiając na placu boju perkusję. Po chwili obok Stevena na podeście i perkusji pojawił się ponownie Izzy z pałkami w dłoniach i zaczął wybijać jakieś własne rytmy. Nagle po drugiej stronie zestawu ukazał się Duff, którego teraz przyszła kolej grzmocenia na dwóch werblach wreszcie z cienia wyłonił się buńczucznie Axl, ciągnąc za sobą bas Duffa, a Slash wślizgnął się ponownie na oświetlony punktówką środek sceny i pozwolił, by wszystko runęło na ziemię w gęstej ulewie tak wrednych dźwięków gitary, że poczułem, jak zimny pot spływa mi po plecach. To był podniosły moment i ostateczny dowód - o ile taki wogóle był jeszcze konieczny — że Guns N'Roses nie potrzebują zamkniętej, ściśle familiarnej atmosfery klubowej, by koncerty nabrały magicznego wymiaru. Te sukinsyny mogły dokonać tego wszędzie,. Ich misja zdawała się być taka: im większy jest tłum, tym większy staje się zespół. Tym też większy huk, gdy obie strony zderzą się ze sobą czołowo.''
Bardzo mnie to zaciekawiło i postanowiłam znaleść tą wersję ,,Rocket queen''. Znalazłam więc podzielę się z wami ;p Choć nie jestem pewna czy to to ale innej tak długiej nie znalazłam, czas i miejsce zgadzają się.