Z archiwów ery ChD – wywiad z Robinem Finckiem (2014) Wywiad ze stycznia 2014 roku Robin Finck grywał w zespołach, w których to głównie wokaliści skupiają na sobie światło fleszy – czy jest to Axl Rose z Guns N’ Roses, czy Trent Reznor z Nine Inch Nails. Być może dlatego Robin umyka uwadze autorów zestawień najlepszych gitarzystów. Co nie znaczy, że nie jest znakomitym muzykiem, zdolnym zagrać wszystko – od „Hurt” po „Piggy”. Jak zaczęła się twoja przygoda z Guns N' Roses i „Chinese Democracy”?Nie znałem Axla. Nie byłem już związany z NIN i grałem koncerty z Cirque du Soleil, który był wówczas w Las Vegas mniej popularny niż obecnie. Jeździliśmy po Ameryce Północnej z dużym niebiesko-żółtym namiotem. Axl najzwyczajniej w świecie przyszedł zobaczyć ten cyrk
[śmiech]. Nigdy wcześniej się nie spotkaliśmy i on nie miał pojęcia, że tam będę. Jeden z gości, z którymi przyszedł, wskazał na mnie i powiedział: „Widzisz tamtego gitarzystę, Axl? To Robin z Nine Inch Nails”.
Mówisz to tak, jakby Axl nie wiedział, kim jesteś. Już po fakcie gadałem z nim o tym. Siedział tam i drapiąc się w głowę, myślał: „Co on tutaj robi?”. W tamtym czasie nie grał już ze Slashem, ale pozostali byli jeszcze w zespole.
Pewnego dnia siedziałem z resztą ekipy cyrkowej w moim mieszkaniu w Oakwood. Nie mieliśmy jeszcze komórek, ale na ścianie w kuchni wisiał telefon. Rozległ się dzwonek i ktoś rzucił do słuchawki, że któryś z ludzi Axla Rose’a chciałby ze mną pogadać. Czy będę pod tym numerem za piętnaście minut?
Zabrzmiało to bardzo oficjalnie… Kompletnie się tego nie spodziewałem. Miałem w głowie mętlik. Czułem się tak, jak gdybym pominął etap trzymania się za ręce i pierwszych pocałunków i od razu zabrał się do rzeczy. Powiedziałem: „Czy podałbyś mi swoje nazwisko i numer, a ja oddzwonię za kwadrans?”. Zwyczajnie mnie zatkało.
Ale w końcu pogadałeś z Axlem?Pogadaliśmy w dniu, kiedy poprosił, żebym zagrał z nim i resztą Guns N’ Roses w studiu, w którym tak naprawdę pomieszkiwali. Dla mnie to była fajna okazja do tego, żeby po prostu pograć. Przez rok czy nawet dłużej grałem z Cirque i taka odmiana dobrze mi zrobiła. Naprawdę dobrze się tam czułem. Choć byłbym w siódmym niebie, nawet gdyby woźny z cyrku powiedział: „Hej, mam sprzęt w garażu. Zagramy coś z AC/DC?”. Skorzystałbym z okazji. Toteż zareagowałem, jak zareagowałem, nie tylko dlatego, że w grę wchodzili Axl i Guns N’ Roses.
Jak wyglądało pierwsze wspólne granie?Zjawiłem się tam i zagraliśmy piosenki Gunsów, kilka coverów oraz to i owo z taśm, nad którymi pracowałem wówczas w moim mieszkaniu.
Zacząłeś wnosić do zespołu własną muzykę?
Zagrałem kilka piosenek. Wszystko działo się w poniedziałki, bo wtedy cyrk był zamknięty. Cirque du Soleil zawitał do miasta na raptem cztery – czy może nawet trzy – miesiące. Kiedy po tym czasie ekipa zaczęła zwijać manatki z zamiarem wyruszenia na północ, Axl powiedział: „Nie jedź z nimi. Zostań tutaj. Chcę nagrać płytę. Chcę wyruszyć z Guns N’ Roses w trasę”. Dogadaliśmy się więc co do szczegółów i zostałem. Przez głowę by mi wówczas nie przeszło, że to potrwa… ile?… dziesięć lat?
Czy praca z Axlem bardzo się różniła od pracy z Trentem Reznorem?Różnic było z pewnością więcej aniżeli podobieństw. Inna była dynamika działania zespołu, inaczej wyglądały próby… Jestem naprawdę wdzięczny, że mogłem poznać dwa tak krańcowo różne muzyczne światy.
Znałeś historię Axla?Jasne. Jedna myśl, która do mnie docierała, a której nie mogłem dać się zawładnąć, to to, że grałem z Axlem, nie będąc Slashem. [Dopuszczenie tej myśli] oznaczałoby koniec prawdziwego grania, koniec radości i swobody.
Starałeś się wyrzucić tę myśl z głowy? No cóż, nie powiedziałbym, że usiłowałem ją ignorować. Bardziej pogodziłem się z nią i przekonałem się na własnej skórze, że pewni dwaj goście raczej już nie zagrają razem
[śmiech]. Aczkolwiek czasem trudno było mi się odnaleźć w tamtym miejscu, stać tam, przed tłumem ludzi, którzy być może nie wiedzieli, że tamci dwaj szczerze nie mieli zamiaru kiedykolwiek razem wykonać tych piosenek.
Wspominałeś o twoich własnych pomysłach na piosenki. Czy takie utwory jak „Shackler's Revenge” albo „Better” były ich owocem? Taak. Dużo tego było. Jedne zostały rozebrane na części, inne zostały nagrane w całości i wciąż gdzieś są. Gdzie? Nie wiem.
W niektórych utworach z „Chinese Democracy”, na przykład w „Shackler's Revenge”, da się wyczuć wpływy rocka industrialnego. Ty za tym stałeś?Hm… nie tylko ja i nie ciągle. Myślę, że w Guns N’ Roses bliżej mi było do soulu. Na pewno miał na to wpływ ich repertuar. Grałem to, co wydawało mi się dobrym tłem dla wokalu Axla, i prawdopodobnie nie byłem w tym odosobniony. To głównie dlatego grałem tak, a nie inaczej.
Axl pracował z wieloma gitarzystami – Buckethead, Ron „Bumblefoot” Thal, Paul Tobias, Richard Fortus. Jak myślisz, dlaczego to robił?Gitarzyści pojawiali się sukcesywnie, nie wszyscy naraz. Bardzo dużo tworzyliśmy, ćwiczyliśmy i nagrywaliśmy, zanim odbył się pierwszy koncert. Trochę przypominało to… cyrk
[śmiech]. Czasami musiałem odpuścić i po prostu płynąć z nurtem, bo nie zawsze miałem kontrolę nad tym, co się działo. Aczkolwiek wszyscy gitarzyści, którzy przewijali się przez Guns N’ Roses, byli wielcy.
Wspaniali muzycy. Axla interesowały różne style?W ciągu wielu lat pojawiło się wielu gitarzystów, bo z każdym kolejnym etapem wiązały się określone wymagania.
Wiem, co masz na myśli.Ludzie przychodzili i odchodzili
[śmiech]. Według pierwotnych planów w Guns N’ Roses miały być dwie gitary. Kiedy wróciłem do Nine Inch Nails, Gunsi zaczęli szukać ludzi, którzy zastąpiliby mnie i Josha Freese, ich ówczesnego perkusistę. Moje miejsce zajął Buckethead. Chłopakom z zespołu naprawdę się spodobał, ale to ktoś w rodzaju gitarowego kaskadera. Robi bardzo specyficzne rzeczy i ma naprawdę genialne wyczucie. Ale rzadko dwa razy gra tak samo i takie kawałki jak „Nightrain” mogą w jego wykonaniu brzmieć trochę za bardzo… inaczej
[śmiech]. Dlatego Gunsi potrzebowali kogoś, kto zakotwiczyłby ich piosenki. Zatrzymali Bucketheada, żeby robił to, co robi, ale był im także potrzebny ktoś, kto grałby z nim.
W „Street of Dreams” zagrałeś świetną solówkę.Graliśmy to jak głośny zespół live’owy. Kiedy mówię „live’owy”, chodzi mi o to, że na próbach bardzo często graliśmy ten kawałek na cały regulator… i tak też go nagraliśmy
[śmiech].
Czy tak właśnie była nagrywana cała „Chinese Democracy”? Owszem, nagrania były głośne. Solówki nasuwały się dość szybko, a potem doszlifowywaliśmy to, co nazwałbym pierwszym wrażeniem, uderzając w struny dopóty, dopóki nie powstawała ta właściwa wersja. Tak naprawdę nie miałem żadnej metody.
Czy nagrywanie którejś z solówek utkwiło ci w pamięci? Kiedy dowiedziałem się, że dostałem angaż i nagram jedną z głównych partii „This I Love”, parę razy wysłuchałem tego kawałka bez instrumentu. Słuchając go, nie grałem na gitarze; po prostu starałem się usłyszeć, co zabrzmi najbardziej naturalnie: czy lepiej będzie wejść wolniej, czy może szybciej, gdzie powinienem zacząć i na czym skończyć. Zawsze lubiłem gitarzystów, którzy grają frazowo – trochę jak wirtuozi instrumentów dętych, którzy od czasu do czasu muszą złapać oddech.
Właściwie to zazwyczaj nie zastanawiam się nad takimi rzeczami; jeżeli teraz o nich myślę, to jedynie dlatego, że zapytałeś, czy to robię
[śmiech]. Szczerze mówiąc, [w czasie nagrań] niewiele się zastanawiałem.
Jak ogólnie zapatrujesz się na współpracę z Axlem przy nagrywaniu „Chinese Democracy”? Trudno opisać to w kilku słowach. To trwało tak długo… Jako gitarzysta szczególnie ciepło wspominam nocne sesje, których efekty nawet nie znalazły się na płycie. Byłem blisko z ekipą i blisko z samym zespołem. Byliśmy zgraną paczką i naprawdę świetnie się bawiliśmy. Jasne, nie bawiliśmy się co noc przez dziewięć czy dziesięć lat, ale z perspektywy czasu to właśnie te chwile pamiętam najżywiej.
*Bardzo dziękuję @sunsetstrip za pomoc w doborze źródła i tłumaczeniu. Źródło