Jak powstała „Welcome To The Jungle” Paul Elliott, Classic Rock Kiedy w późnych latach osiemdziesiątych Guns N’ Roses stali się największym zespołem hard rockowym na świecie, nikt tak naprawdę się tego nie spodziewał. A najmniej ich gitarzysta.
Slash miał 22 lata, gdy w 1987 roku ukazał się debiutancki album grupy, „Appetite For Destruction”. Płyta rozeszła się na całym świecie w nakładzie przekraczającym 30 milionów egzemplarzy, stając się tym samym najlepiej sprzedającym się debiutanckim albumem w dziejach amerykańskiej muzyki. A jednak, jak twierdzi Slash: „Gdyby ktoś powiedział mi, że tak to się potoczy, zaśmiałbym mu się w twarz”.
W przeciwieństwie do innych wielkich albumów rockowych z tamtego roku – takich jak „Hysteria” Def Leppard czy „1987” Whitesnake – „Appetite For Destruction” miało nowe, surowe brzmienie. Łączyło w sobie siłę uderzeniową wczesnych AC/DC, dekadencką aurę narkotycznych Aerosmith, ulotną energię Sex Pistols i pieprz***ce wszystko i wszystkich nastawienie, dobitnie wyrażone w niewyszukanych tekstach Axla Rose’a.
„Zawsze gwizdaliśmy na cudze oczekiwania, standardy i komercyjne wymogi”, twierdzi Slash. „Żadnych piep***nych sztuczek, po prostu rock and roll rodem z ulicy”.
W albumie, który wywindował Guns N’ Roses do statusu największego zespołu rockowego pokolenia, żadna piosenka nie była bardziej obrazowa niż otwierająca płytę ‘Welcome To The Jungle’”.
Był to jeden z pierwszych kawałków napisanych przez klasyczny skład zespołu, który uformował się w Los Angeles w czerwcu 1985 roku i stworzył „Appetite For Destruction”: Rose, Slash, Izzy Stradlin (gitara rytmiczna), Duff McKagan (gitara basowa) i Steven Adler (perkusja).
Slash nadal pamięta czasy, kiedy w 1985 jego matka zgodziła się, żeby Axl zamieszkał w piwnicy w ich domu. To właśnie tam „Welcome To The Jungle” nabrała kształtów.
„Miałem ten riff”, wspomina gitarzysta. „Pamiętam, że zagrałem go Axlowi na gitarze akustycznej. ‘Sprawdź to’, powiedziałem. Axlowi spodobało się to, co usłyszał i podczas naszej następnej próby riff przerodził się w pełną piosenkę”.
„To był pierwszy utwór, nad którym pracowaliśmy wszyscy”, dodaje Slash. „Każdy wniósł do niego coś od siebie”.
Piosenka miała brudny, drażniący groove, ale w środkowych partiach zespół jakby robił krok wstecz i łagodził napięcie. Jako inspiracja posłużył tutaj numer zatytułowany „The Fake”, który McKagan stworzył w roku 1978, kiedy grał w punkowej kapeli The Vains z Seattle.
„Nie chciałbym używać słowa ‘blues’”, tłumaczy Slash, „ale był w tym jakiś rodzaj smutku. Nie mieliśmy w zwyczaju niczego analizować, pisanie piosenek było czymś spontanicznym. Ale w ’85 i ’86, czyli w okresie, kiedy ‘odkrywaliśmy siebie’, żyliśmy z dnia na dzień i razem grali, narodziło się coś, co przytrafia się niewielu ludziom. A ta piosenka miała w sobie jakąś naturalność, i to było świetne”.
Tytuł i słowa narodziły się w głowie Axla, kiedy odwiedził przyjaciela o imieniu Tori, który mieszkał nieopodal Seattle. Opuściwszy Los Angeles, Axl przypomniał sobie uczucia, które towarzyszyły mu, gdy w roku 1982, w wieku lat dwudziestu, uciekł do miasta z prowincjonalnej Indiany, zwabiony – podobnie jak wielu marzycieli przed nim – blaskiem Hollywood. W piosence opisał swoją walkę o przetrwanie w nowym miejscu:
Ya learn to live like an animal/In the jungle where we play. W jednym z wersów zrobił aluzję do hedonistycznych ciągotek, które mogły skończyć się dla zespołu wykolejeniem:
When you’re high you never ever wanna come down.
„To był bardzo wymowny tekst”, mówi Slash. „Bezwzględnie szczery. Gdybyś mieszkał w Los Angeles, mógłbyś się w nim odnaleźć. Znając Axla, mógłbym dokładnie określić, skąd go zaczerpnął”.
Ostateczna wersja piosenki – nagrana w Rumbo Studios w Canoga Park i wyprodukowana przez Mike’a Clinka – była elektryzująca. Całe intro brzmi tak, jakby lada chwila miało się wydarzyć coś niedobrego. Złowrogi wydźwięk pierwszych nut, szybka sekwencja, wycie Axla jak zawodzenie policyjnej syreny. Riff jadowity jak grzechotnik. Wreszcie fantastyczne załamanie, które Nicky Wire, basista Manic Street Preachers, uznał za dowód geniuszu, który wyniósł Guns N’ Roses daleko ponad jednowymiarowe zespoły metalowe z Los Angeles lat osiemdziesiątych, takie jak Mötley Crüe czy Poison.
Dla Slasha ta piosenka jest świadectwem niepowtarzalnej chemii, która łączyła podówczas członków zespołu.
„’Welcome To The Jungle’ miała silne, potężne, uderzające przesłanie”, twierdzi gitarzysta. „Lecz było też w niej mnóstwo emocjonalnych subtelności. Tam, gdzie był Axl, był i zespół. Uwielbiałem to – mam na myśli zespół, muzykę i wszystko, co z tego powstało. Była w tym magia”.
Koniec końców, jak mówi Slash, „Welcome To The Jungle” jest esencją tego, czym byli Guns N’ Roses. A byli „jednym z najbardziej autentycznych i prostolinijnych zespołów rockowych w dziejach”.
ŹródłoLink wynalazł
@Hubik