The Living – wyimek z kariery Duffa sprzed GNR W ostatnim numerze magazynu
Kerrang! ukazał się wywiad ze Stone’em Gossardem.
Muzyk Pearl Jam przypomniał w nim, że po dwudziestu latach przerwy reaktywował wytwórnię Loosgroove Records i przymierza się do wydania kilku ciekawych jego zdaniem płyt.
Jednym z albumów, które niebawem mają ujrzeć światło dzienne, jest album The Living – kapeli z Seattle, w której na początku lat osiemdziesiątych, przed przeprowadzką do Los Angeles, grał (zaprzyjaźniony z Gossardem) Duff McKagan.
W roku 2011 światło dzienne ujrzała książka pt. „The Strangest Tribe: How a Group of Seattle Rock Bands Invented Grunge”.
Autor, Stephen Tow, opisuje w niej muzyczną scenę Seattle z lat 1975-1990 i rodzenie się grunge’u.
Historia byłej kapeli Duffa nie zmieściła się co prawda w książce, ale Tow opisał ją na swoim blogu.
* * *
The Living to jedna z wielu kapel, które przewinęły się przez muzyczną scenę rodzinnego miasta Duffa, Seattle, i chociaż jej działalność trwała bardzo krótko – bo od 1981 do 1982, może 1983 roku – to grupa mogła się pochwalić bardzo uzdolnionymi muzykami, a także całkiem zacnym gronem fanów.
W skład zespołu wchodzili wokalista John Conte oraz basista Todd Fleischman.
Co ciekawe, gitarzysta i bębniarz – czyli Duff McKagan oraz Chris Utting (alias Chris Crass) – początkowo… wymieniali się instrumentami.
„John był świetnym wokalistą”, powiedział kiedyś Todd. „Prawdopodobnie zbyt dobrym jak na kapelę punk rockową”.
Oczywiście Duff nie pozostawał w tyle.
„Duff jest niczym Brian Jones”, mówił John Conte. „Możesz zamknąć go w pokoju z instrumentem, którego nigdy wcześniej nie miał w rękach, a po trzydziestu minutach opanuje grę na nim”.
The Living zaczęli koncertować w rodzinnym mieście i rychło zjednali sobie sporo fanów. Niestety, równie szybko poznali także ciemniejszą stronę grania w klubach.
„Którejś nocy mieliśmy wystąpić na Pioneer Square”, opowiadał John Conte. „Krążyły słuchy, że kiedy człowiek rozstawia tam sprzęt, to nie może się nawet odwrócić, żeby ktoś go w tym czasie nie zwinął. I tak działo się weekend po weekendzie…
Bałem się, że i nas to spotka, i ciągle powtarzałem chłopakom: ‘Nie możemy wyjść na fajkę ani pod żadnym innym pozorem. Po prostu nie możemy opuścić klubu’.
No cóż, koncert miał zacząć się o dziewiątej wieczorem i ktoś rzucił myśl, żebyśmy wyskoczyli coś zjeść. Kiedy na pół godziny przed występem wróciliśmy do klubu, po naszym sprzęcie oczywiście nie było już śladu! Dorwaliśmy typka, który akurat tam się kręcił, i zagroziliśmy, że jeśli do pół godziny wszystko nie wróci na scenę, damy mu popalić. I co? Sprzęt jakimś cudem się znalazł. Odtąd nikt już nie ważył się z nami zadzierać”.
Wieść o tym, że muzykom nie warto wchodzić w drogę, szybko obiegła okolicę.
„Z Toddem Fleischmanem kojarzy mi się jeden epizod”, wspominał niegdyś Stone Gossard. „Byłem zalany w pestkę albo zamroczony valium czy czymś w ten deseń, kiedy spotkałem się z nim na jakiejś imprezie. Kazał mi się zamknąć, a potem zwyczajnie mnie znokautował. Co za gość!”.
Latem 1982 roku The Living otworzyli koncert Fastbacks. Ich kariera nabierała rozpędu, a brzmienie zaczęło się krystalizować.
„Uważam, że nasza muzyka przypominała Generation X [brytyjski zespół punk rockowy, w którym zaczynał karierę Billy Idol]”, powiedział Todd. „Co się tyczy Johna, to był trochę jak Roger Daltrey”.
Wkrótce potem zespół został zauważony przez postać, która miała okazać się kluczowa dla tamtejszej sceny.
„Koncertowaliśmy, ludzie nas lubili. Pewnego dnia na próbie jakiś facet podszedł do nas i zaproponował, żebyśmy nagrali płytę. Właśnie rozkręcał wytwórnię. Scena w Seattle rozrastała się i on chciał jakoś się w nią wpisać. Nie przejęliśmy się zbytnio tą propozycją, bo wydał nam się dość dziwny”.
Tą osobą był Bruce Pavitt.
Wybujałe ego i problemy z narkotykami sprawiły w końcu, że plany zespołu spaliły na panewce.
„Chłopaki o tym nie wiedzą, ale ludzie z Los Angeles zainteresowali się nami”, twierdził Conte. „Trzy razy zapraszali The Living do L.A., ale… zawsze wolałem stawiać sprawę jasno. Mówiłem wprost, że zespół się rozpadł. ‘Zbierz go znowu do kupy’, odpowiadali, ja jednak nie wierzyłem, że to się kiedykolwiek uda”.
Po rozpadzie kapeli John zrezygnował z kariery, Todd dołączył do Silly Killers, a Duff wyprowadził się do Los Angeles. Odpowiedział na ogłoszenie, które Slash zamieścił w gazecie, i jakiś czas później powstało Guns N’ Roses.
„Obserwując Duffa i jego zespół, widziałem i słyszałem pewne podobieństwo to The Living”, mówił potem John Conte. „To dotyczy zwłaszcza ‘Paradise City’… Pamiętam, że swego czasu Duff często mówił o Madison Park [park u wybrzeży Jeziora Waszyngton – przyp. tłum.], gdzie… the girls are pretty”.
„Ilekroć słuchałem debiutanckiego krążka Guns N’ Roses”, dodał Todd Fleischman, „przypominało mi się nasze brzmienie.
Gdybyśmy przetrwali kilka lat dłużej… kto wie, czy nie wspięlibyśmy się tam, gdzie wspięli się Pearl Jam i Nirvana”.
Źródło Źródło