Slash: Historia mojego życiaArtykuł z 1 listopada 2016 roku
Slash najpierw podbił świat z Guns N’ Roses, potem grał w Velvet Revolver, żeby w końcu wrócić do Gunsów. Jednak pomimo oszałamiających sukcesów nadal mocno stąpa po ziemi. Kiedy i gdzie przyszedłeś na świat?Urodziłem się 23 czerwca 1965 w Hampstead. Mieszkaliśmy w Stoke, ale kiedy miałem sześć lat, przeprowadziliśmy się do Stanów Zjednoczonych. Mój ojciec uchodził w rodzinie za buntownika. Uczęszczał do szkoły artystycznej, poślubił czarną kobietę, obracał się w środowisku rock’n’rolla. Nic dziwnego, że Los Angeles wydawało mu się wymarzonym miejscem.
Czy właśnie to zdecydowało, że zainteresowałeś się muzyką?Tak. Zawsze słuchałem Stonesów, The Yardbirds, Cream i The Kinks. Potem, po przeprowadzce do Stanów, zafascynował mnie The Doors. Moja matka uwielbiała muzykę wszelkiego rodzaju – od Phoebe Snow po The Commodores, od Davida Bowie po Led Zeppelin.
Moi rodzice obracali się w środowisku muzycznym, dlatego muzyka towarzyszyła mi 24 godziny na dobę, przez siedem dni w tygodniu.
Kiedy muzyka stała się dla ciebie czymś, co chciałeś tworzyć, a nie tylko słuchać?To nie do końca było tak. Muzyki słuchałem, odkąd pamiętam, i było dla mnie oczywiste, że tak będzie zawsze. Wiedziałem, co mi się podoba, a co nie. Nie zastanawiałem się nad tym specjalnie: kiedy przyglądałem się sesjom albo chodziłem do Troubadoura na koncerty, wiedziałem, że wybiorę tę drogę. A potem Steven Adler, którego poznałem w szkole, pokazał mi swoją gitarę elektryczną… i wpadłem na dobre.
Rok 1982. Slash jest członkiem zespołu Tidus Sloan, który założył z kolegami ze szkoły średniejKiedy odkryłeś, że masz szczególne predyspozycje do gry na gitarze?Kiedy zacząłem grać, zakochałem się w gitarze tak bardzo, że talent stał się dla mnie sprawą drugoplanową. Ja po prostu miałem obsesję. Początkowo grałem na starej gitarze akustycznej, którą podarowała mi babcia. Już wtedy tworzyłem pierwsze riffy. A kiedy nabyłem moją pierwszą gitarę, pomyślałem: “O Boże, to jest to!”.
Kiedy zaistniałeś w muzycznym świecie Los Angeles?Zawsze byłem bardzo niezależnym duchem i już jako szesnastolatek nie mieszkałem w rodzinnym domu. Muzyczny świat Los Angeles zawsze był mi bliski, bo żyliśmy w samym jego sercu. W wieku zaledwie 13 lat włóczyłem się samotnie po Hollywood Boulevard, a wkrótce potem zacząłem zakładać pierwsze zespoły i spędzać mnóstwo czasu poza domem. Spałem kątem u przyjaciół itp.
Co powiesz o swoich pierwszych zespołach?Składały się one głównie z moich kolegów ze szkoły. Graliśmy rocka. Punk nigdy mnie nie wciągnął, zawsze miałem inklinacje rockowe. To znaczy... kochałem punkową „filozofię” i byłem przeświadczony, że pochodzące z Anglii i Nowego Jorku trendy są w porządku, ale w Los Angeles to środowisko wyglądało zupełnie inaczej.
Na samym początku grałem coś, co mógłbym określić jako własną interpretację rock’n’rolla. Wszyscy koledzy z zespołu uważali mnie za wariata, bo traktowałem muzykę śmiertelnie poważnie.
Jak poznałeś Axla, Izziego i Duffa?Najpierw poznałem Stevena. Początkowo grał on na gitarze i przymierzał się do gitary basowej, dopiero potem przerzucił się na bębny. Wyjechał do domu, a wkrótce po jego powrocie spotkałem Izziego Stradlina. Izzy pojawił się w sklepie muzycznym, gdzie podówczas pracowałem, żeby sprawdzić, czy to ja narysowałem plakat Aerosmith, który zwrócił jego uwagę. Potem puścił mi kasetę, na której był nagrany Axl. Pewnej nocy ja i Steven wybraliśmy się do Cazares, żeby go posłuchać. Chcieliśmy, żeby Axl dołączył do naszego zespołu, ale bez Izziego, bo wtedy myślałem, że druga gitara nie jest nam potrzebna.
Później daliśmy ogłoszenie, że poszukujemy basisty, i zgłosił się Duff.
Co działo się przed nagraniem Appetite For Destruction?Graliśmy razem od 1984 roku, kontrakt podpisaliśmy w 1986. Czas do 1987 cholernie nam się dłużył. Nikt nie chciał podjąć z nami współpracy, cieszyliśmy się fatalną reputacją, byliśmy po prostu bandą szaleńców. Wreszcie jednak pojawili się Tom Zutaut, Alan Niven i Mike Clinck. Ułożyliśmy piosenki. Wszystko działo się tak szybko, że nawet nie mieliśmy czasu, żeby się nad tym zastanowić.
Duff powiedział kiedyś, że spodziewał się, że album rozejdzie się co najwyżej w nakładzie 40 000 egzemplarzy. Jakie były twoje oczekiwania?Nie miałem żadnych oczekiwań. Nigdy nie liczyłem, ile egzemplarzy sprzedaliśmy. Tak, byliśmy przekonani, że jesteśmy najlepszym zespołem rock’n’rollowym, ale naprawdę nie miałem żadnych oczekiwań. Liczyło się to, że gramy świetną muzykę, która komuś się podoba.
Piłeś i zażywałeś narkotyki. Który moment wspominasz najgorzej?Miałem wzloty i upadki. Początkowo było ze mną źle, ale z czasem zacząłem wychodzić na prostą. Był taki okres po podpisaniu kontraktu, że nikt nie chciał zapraszać nas na koncerty. To był koszmar. Potem wyruszyliśmy w trasę i alkohol był dosłownie wszędzie. Picie wydawało się czymś zupełnie normalnym. Z narkotykami było trochę inaczej: raz lepiej, raz gorzej.
Jesteś znanym kobieciarzem. Z iloma kobietami byłeś na przestrzeni lat?Nie nazwałbym siebie kobieciarzem, ja po prostu uwielbiam kobiety. Ogólnie rzecz biorąc, zawsze starałem się być wierny, ale między jednym związkiem z drugim miałem różne przygody. Naprawdę nie chcę prowadzić takich rachunków, to byłoby głupie.
Jak wspominasz erę Use You Illusion?To było czyste szaleństwo. Z kapeli, która otwierała koncerty Aerosmith, zmieniliśmy się w wielki zespół. Nigdy tak naprawdę nie wiedzieliśmy, co to w gruncie rzeczy oznacza. Mieliśmy problemy z narkotykami, a tymczasem trzeba było znowu zacząć nagrywać. Daliśmy koncert na stadionie, kiedy album nie był jeszcze gotowy. 60 tysięcy ludzi przyjęło nas entuzjastycznie. To było niesamowite.
Kiedy i dlaczego powstał Slash's Snakepit?Snakepit był czymś w rodzaju odetchnienia po dwóch latach grania z Guns N’ Roses na stadionach. Potrzebowałem prostej, rock’n’rollowej muzyki, która przypomniałaby mi, dlaczego robię to, co robię. Zebrałem kilku chłopaków i razem tworzyliśmy. Początkowo chciałem, żeby zespół nazywał się po prostu Snakepit, ale ze względów prawnych musiałem dodać do nazwy słowo „Slash”. Poza tym powiedziano mi, że dzięki temu nasza muzyka będzie się lepiej sprzedawać. Wyruszyliśmy w trasę i naprawdę świetnie się bawiliśmy.
Czy spodziewałeś się, że Velvet Revolver osiągnie taki sukces?Byliśmy piątką kumpli i chcieliśmy stworzyć coś, co odpowiadałoby naszemu wyobrażeniu o zespole rockowym. Ja nosiłem się z zamiarem założenia kapeli, Duff grał w tamtym czasie w Loaded, Scott [Weiland] w Stone Temple Pilots… W pewnym sensie krążyliśmy wokół siebie nawzajem. Początkowo graliśmy w małych klubach i byliśmy naprawdę zaskoczeni własnym sukcesem.
Jak sądzisz, co leży u źródeł twojego sukcesu? To, że ufasz instynktowi?Nie umiem robić niczego innego: tylko wyjść na scenę i robić to, co lubię. Jeżeli to podoba się szerokiej publiczności, wspaniale, ale najważniejsza jest radość, jaką samemu się z tego czerpie.
Czy to, że prasa rozpisuje się o twoim życiu, jest irytujące?Nie pcham się na afisz. Do napisania książki skłoniła mnie w głównej mierze wymykająca się spod kontroli popularność Internetu, w którym ludzie wypisują niestworzone historie. To, co wypisywano o mnie i GN’R, było naprawdę frustrujące. Pojawiły się na mój temat nieautoryzowane książki i artykuły w czasopismach, które mnie – jako muzykowi – po prostu szkodziły.
Źródło:
http://teamrock.com/feature/2016-11-01/slash-my-life-story