Z Gilbym rozmawia Michele Bisceglia „Dowiedziałem się raptem kilka dni temu, że oni też są teraz we Włoszech.”
„Wiesz, że niektórzy fani liczą na to, że pojawisz się z nimi na scenie? Na Instagramie roi się od takich komentarzy…”
„Naprawdę?! Cóż, oni jutro będą w Rzymie, ale ja będę na Sardynii.” Oni to Guns N’ Roses, a on to Gilby Clarke, który w GNR – bo takiego skrótu zwykł używać częściej niż pełnej nazwy – grał od 1991 do 1994 roku, zastępując Izzy’ego Stradlina. Jest skwarne piątkowe popołudnie, a my siedzimy w Legend Club, lokalu w okolicach Mediolanu. Gilby właśnie przyleciał tu z Sardynii, gdzie wraz z żoną, Daniellą, jeździł na motorze. Bo motory to – oprócz gitary – jego największa pasja. Dzisiaj (tj. w piątek 7 lipca) Clarke zagra w Legend Club koncert. W roli supportu wystąpi włoska kapela punkowa Lizi and the Kids, której płytę Gilby wyprodukował. Twoja córka, Frankie, też gra w zespole punkowo popowym, Frankie and the Studs. Czy muzycznie wywarłeś na nią duży wpływ? Powiedziałbym, że bardziej niż na jej muzykę wpłynąłem na to, jak podchodzi do występów na żywo i odnosi się do publiczności. Od czasu do czasu chodzę na jej koncerty i słyszę, że mówi ze sceny rzeczy, których bez wątpienia nauczyła się ode mnie. Muzycznie żyjemy w odrębnych światach. Ona lubi Paramore, Green Day, współczesny punk rock. Nie przepada za takimi zespołami jak Guns N’ Roses czy Metallica.
Co myślisz o współczesnym pop punku. Jesteś za? Dzięki Lizi i mojej córce poznałem takie kapele jak Machine Gun Kelly. Rozumiem tę muzykę, ale to nie moja bajka. Mówiąc ogólnie, sądzę, że w muzycznym świecie za bardzo mnoży się kategorie. Słuchając płyt Queen, znajdziesz i country, i hard rock, i metal, i pop… wszystkiego po trochu. Dziś mamy zbyt wiele etykietek: albo gra się pop, albo punk, albo metal. Myślę, że przydałoby się ciut więcej wszechstronności.
Na twojej najnowszej płycie, „The Gospel Truth”, znalazła się piosenka pt. „Rock and Roll Is Getting Louder”. To niejako dowód na to, że rock and roll wcale nieźle się miewa. Czy zasługę należy przypisać również kapelom z kobietami za mikrofonem, takim jak zespół Lizi czy twojej córki Frankie?To prawda, jest sporo dobrych zespołów rockowych z kobietami za mikrofonem. Piosenka, o którą pytasz, dotyczy kondycji współczesnej muzyki. Kiedy jednak piszę utwory, nie chcę, żeby były nazbyt jednoznaczne. Wolałbym, żeby dawały słuchającym do myślenia.
Tak czy owak… owszem, zwykło się mawiać, że rock and roll jest martwy, że gitary są martwe, lecz zespoły pokroju Metalliki, Guns N’ Roses czy The Rolling Stones nadal wyprzedają koncerty na stadionach. To widomy znak, że rock and roll żyje, ba!, ma się całkiem dobrze.
Jak budujesz setlistę na taki koncert jak ten dzisiejszy?
Jestem tutaj z moim projektem solowym [poza Gilbym tworzą go Troy Patrick Farrell, perkusja, i EJ Curse, gitara basowa – przyp. red.]. Gram moje piosenki, ale też trochę coverów: Rolling Stones, Thin Lizzy, GNR… i znowu Rolling Stones
[śmiech].
Co się tyczy Stonesów… Czy miałeś okazję poznać ich osobiście czy też z nimi zagrać? Nie grałem z nimi, ale poznałem ich. No i zdarzyło mi się koncertować z Ronem Woodem.
Czy zagrasz dzisiaj jakiś numer twojej pierwszej kapeli, Candy?Nie, bo nikt o nich dzisiaj nie pamięta! To było tak dawno… Wolę grać inne kawałki, takie, do których jestem bardziej przywiązany. Na przykład „Monkey Chow” Slash’s Snakepit. Sam napisałem tę piosenkę. Albo „Knockin’ On Heaven’s Door”. Czy „Dead Flowers”. Występując z Gunsami, to ja śpiewałem ten numer.
A możemy liczyć na coś z repertuaru Kill for Thrills, zespołu, w którym grałeś przed angażem do Guns N’ Roses?Zamierzam zagrać co najmniej jeden utwór Kill for Thrills, „Motorcycle Cowboy”…
Bo to jest o tobie: jesteś kowbojem na motorze! Otóż to!
Przypominasz sobie swój pierwszy motor?To była Honda Trail 70. Jeździłem na niej do pracy, dorabiałem wówczas w sklepie muzycznym. Pierwszy prawdziwy Harley pojawił się w 1989 roku.
Ile masz ich obecnie?Cztery: z 1941, z 1965, z 1970 i jeden nowszy, z 2019 roku.
Czego masz więcej: motorów czy gitar?Gitar, bez dwóch zdań! Sprzedałem może z dziesięć i teraz mam ich około siedemdziesięciu.
Czy nadal masz swoją pierwszą gitarę?Nie. Moja pierwsza Les Paul została skradziona na scenie, gdy wymieniłem ją na inną. To było na początku lat osiemdziesiątych, na długo przed Candy. Jednakowoż czarna Les Paul, którą można zobaczyć w klipach do piosenek GNR, jest tym samym instrumentem, na którym grałem w Candy.
Czy przechowujesz gitary z czasów Guns N’ Roses?Kilka sprzedałem, ale owszem, mam niemal wszystkie.
Jak dobierasz kawałki Guns N’ Roses, które wykonujesz na koncertach? Fani prawdopodobnie czekają głównie na nie… Kryteria są bajecznie proste: Axl ma niewiarygodny, jedyny w swoim rodzaju głos. Jest znacznie, znacznie lepszym wokalistą ode mnie.
[śmiech] Ja mogę sobie pozwolić jedynie na te piosenki, które jestem w stanie zaśpiewać. Taka „Sweet Child O’ Mine” jest poza moim zasięgiem. Dlatego wykonuję „It’s So Easy”, czasami „Patience”, zdarzyło mi się mierzyć z „Civil War”… Z całą pewnością nie mogę się jednak porwać na hity pokroju „Welcome To The Jungle”. Niekiedy fani donośnym głosem domagają się „Sweet Child O’ Mine”… Cóż, w takich sytuacjach nakłaniam do śpiewu publiczność. Bo dla mnie ta piosenka jest doprawdy zbyt wymagająca.
Przypominasz sobie, jak grałeś z Gunsami we Włoszech? Przede wszystkim świetnie pamiętam koszulki, które na potrzeby tamtych występów zaprojektował dla nas Versace. To były zaje***iste ciuchy. Niestety, już ich nie mam. Przypominam sobie także, że jadąc na stadion, widziałem podrabiany merch, który wydawał się lepszej jakości niż ten autentyczny. Niekiedy podpytywałem sprzedawców:
Jak to robicie? A oni odpowiadali:
Woda w usta! [śmiech] Czy nadal jesteś w kontakcie z kimś z Guns N’ Roses? Ze Slashem? Duffem?I tak, i nie. Czasem wysyłamy do siebie wiadomości, na przykład życzenia urodzinowe i tym podobne…
Skoro już mowa o Guns N’ Roses… Matt Sorum napisał w autobiografii, że ty i Duff dokonaliście wymiany: twoja koszulka za samochód Duffa. Czy to prawda?Jasne!
[śmiech]
Co to była za koszulka?! Czarna, zrobiona z siatki… Nosiłem ją tuż po angażu do zespołu. Duffowi bardzo się podobała i często ją ode mnie pożyczał. Kiedy pewnego dnia poprosiłem o zwrot, odparł:
Dlaczego się nie wymienimy? Na próby pojechaliśmy wówczas moim samochodem. To był Mustang z ’65. Wielu uważało go za zacny wóz, ale Duffowi wydał się stary i zdezelowany. W pewnym momencie ktoś rzucił:
Poproś w zamian o nowe auto! Poprosiłem, a Duff dał mi swoją Corvettę.
Czy nadal ją masz?Nie, sprzedałem ją. Pamiętaj, że to było w 1993 albo 1994…
Jaka była najlepsza chwila przeżyta z Guns N’ Roses?Było wiele cudownych chwil, ale może wybrałbym dzień, kiedy po raz pierwszy zagraliśmy w Argentynie. Publiczność była naprawdę niezrównana. Traktowali nas, jak gdybyśmy byli The Beatles. Albo Elvisem… Wszystkie koncerty były świetne, ale te w Argentynie naprawdę nie miały sobie równych.
A najgorsza?Było wiele wspaniałych wzlotów, ale i sporo bolenych upadków. Najgorszy był chyba powrót do domu po trasie. Wszyscy byliśmy wyzuci z sił. To była potężna trasa, ale żaden z nas nie chciał, żeby się skończyła, ponieważ wiedzieliśmy, że razem z nią skończy się wszystko inne. I tak istotnie było, przynajmniej na jakiś czas.
Zastąpiłeś w zespole Izzy’ego Stradlina, który po odejściu z Guns N’ Roses praktycznie zniknął z pola widzenia. Jesteś z nim kontakcie? Masz pojęcie, co porabia?Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, co u niego. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz się kontaktowaliśmy. Musisz wiedzieć, że przyjaźniłem się z Izzym, zanim dołączyłem do zespołu. Był moim ulubionym członkiem Guns N’ Roses. Identyfikowałem się z nim. Mieliśmy ze sobą wiele wspólnego. Kiedy wydał pierwszy krążek solowy, od razu popędziłem do sklepu. Też dlatego, że bardzo podobał mi się gitarzysta, który z nim grał, Rick Richards z Georgia Satellites.
Skoro mowa o legendarnych kapelach… Grywałeś w przeszłości z Tommym Lee, a Nikki Sixx wystąpił gościnnie na twojej najnowszej płycie…Tak! Ja i Tommy graliśmy razem w Rock Star Supernova. Był tam również Jason Newsted z Metalliki. Ja i Nikki jesteśmy dobrymi kumplami.
Jako że znasz ich obu, pozwolę sobie zapytać. Kto twoim zdaniem jest bardziej szalony: Tommy czy Nikki?Tommy, bez dwóch zdań!
[śmiech] Teraz obaj są spokojniejsi, ale dawniej… trudno byłoby znaleźć drugiego takiego wariata jak Tommy.
Wróćmy jednak do twojej dyskografii. Która z płyt napawa cię największą dumą?Pierwsza, „Pawnshop Guitars”. Pracowałem nad nią na długo przed przystąpieniem do GNR. Zaproponowałem Gunsom, żeby nagrali kilka piosenek, które ostatecznie znalazły się na tym krążku. Slash był za; dość powiedzieć, że zagrał na mojej debiutanckiej płycie solowej. Jednak Axl powiedział „nie”.
Które piosenki odrzucił? Na przykład „Tijuana Jail”.
Fantastyczny kawałek. A propos tytułu… byłeś kiedyś w więzieniu? Tak, ale ta piosenka nie jest wyłącznie o mnie. Inspiracją była dla mnie pewna osoba, którą znałem. Powiedzmy, że to składanka różnych historii.
Ale serio byłeś za kratkami?Może na jedną noc. Za coś, co zmalowałem na motorze…
Zagrałeś na „The Spaghetti Incident?”. Podobają ci się te kawałki?Tak, zagrałem wszystkie partie gitary rytmicznej na tym krążku. Znałem te piosenki już wcześniej, najwyżej paru musiałem się nauczyć.
Czy wiesz, że na obecnej trasie Guns N’ Roses grają między innymi „Down on the Farm” UK Subs?Tak. Wyobraź sobie, że mnie też zdarzało się wykonywać ten utwór z moją kapelą! Dobrze robią, że to grają, to znakomity numer.
A co myślałeś o „Look at Your Game, Girl”, kawałku Charlesa Mansona, który trafił na „Spaghetti”? Nie wiedziałem, że ta piosenka tam się znajdzie, dopóki nie zobaczyłem jej na płycie. Nie byłem zwolennikiem tej decyzji, ale grając w zespole, człowiek nie zawsze ma wybór.
Występowałeś także w Kings of Chaos, grupie założonej przez innego byłego członka Guns N’ Roses, Matta Soruma. Czy zdarza wam się jeszcze grywać razem? Tak, we wrześniu zagramy duży koncert w Brazylii. To jednak głównie projekt Matta, ja nie zawsze z nimi występuję. Czasem moje miejsce zajmuje Billy Duffy z Cult albo Steve Stevens…
Patrząc na ciebie i słuchając twojej historii, trudno uwierzyć, żebyś był królem chaosu… Od ponad 30 lat jesteś szczęśliwym mężem. Jak udało ci się pogodzić małżeństwo z trasą z Gunsami? Często mnie o to pytają: jak godziłem życie z Guns N’ Roses… Sam nie wiem! Piłem na umór, rzadko byłem trzeźwy. Z drugiej strony, należę do ludzi, którzy wiedzą, kiedy przestać. Mówiąc „dość”, nie zawsze zyskuje się poklask, mnie się jednak udało.
Czy poza alkoholem sięgałeś też po inne używki?Lepiej to przemilczmy!
[śmiech] Czy jest szansa na to, że jeszcze zobaczymy cię na scenie z Guns N’ Roses? Albo przynajmniej z którymś z chłopaków? Nie ma między nami waśni ani zaszłości. Swego czasu zaproponowali mi gościnny występ, ale naprawdę musiałem odmówić, bo miałem inne plany. Już o tym kiedyś mówiłem.
[Chodzi o jeden z koncertów z 2016 roku. Gilby nie przyjął zaproszenia, ponieważ jego córka właśnie wtedy debiutowała na Lollapaloozie – przyp. red.]
Czy są rzeczy, których żałujesz? Naturalnie! Życie nie jest usłane różami. Czasem myślisz, że postępujesz słusznie, że zdajesz się na właściwego menedżera, na właściwą wytwórnię… po czym odkrywasz, że bynajmniej tak nie jest. Każdy z nas podejmuje niekiedy złe decyzje, to nieuniknione.
Jakie masz plany na najbliższą przyszłość?Mam nadzieję szybko przejść na emeryturę!
[śmiech] Nie wiem, ale na pewno chciałbym szybko nagrać kolejną płytę. Nagrywanie „The Gospel Truth” to była świetna zabawa i już nie mogę się doczekać powtórki.
Choć twoja kariera trwa od wielu lat, granie na żywo nadal sprawia ci wielką przyjemność, co?O tak, to dla mnie frajda. Uwierz mi, dzisiaj wieczorem nie zagram w Mediolanie dla pieniędzy.
Źródło