Po co GNR nowa płyta?
(artykuł autorski)
Spróbujmy spojrzeć na kwestię nowej płyty od strony zespołu (a w zasadzie tych, którzy podejmują w nim kluczowe decyzje).
Zjednoczeniowa trasa rozpoczęła się pięć lat temu. Potrwa co najmniej do sierpnia 2020, a biorąc pod uwagę jak wyglądają ramy czasowe NITLT, może również trwać w latach kolejnych. Gunsi mogą też zrobić sobie dłuższą przerwę, nie liczoną w miesiącach. Nie mają raczej nad sobą żadnej presji, która zmusiłaby ich do kolejnego koncertowania, dopóki nie kończą się pieniądze, a przy trzech zielonych bańkach do podziału za jeden występ, można zakładać, że zabezpieczenie finansowe jest dość solidne. Oczywiście, tacy muzycy jak Richard czy Dizzy, mogą bardzo chcieć nagrać nowy album z GNR, ale ich decyzyjność w tym zespole jest niewielka, żeby nie powiedzieć żadna.
Każdy kto ma choć blade pojęcie o dzisiejszej muzyce rozrywkowej wie, że pieniądze w tej branży nie leżą już w studiach nagraniowych, tylko na koncertach. Wydawanie albumów stało się jedynie czymś na kształt hobby, a może narzucaniem sobie obowiązku by zapewnić fanom coś nowego, a sobie nowe wyzwania na kolejnej trasie. W przypadku GNR, nie ma zresztą konieczności wypuszczenia nowej płyty, by grać niepublikowane utwory, przykłady mieliśmy podczas wieloletniej Chinese Democracy Tour. Części fanom zapewne wydaje się, że GNR to zespół wyjątkowo o fanów nie dbający, grający od lat te same utwory, co najwyżej wprowadzający do setów nie wykonywane od dekad kawałki, lub nowe covery. Trudno się z taką opinią nie zgodzić, że kapela ta idzie po linii najmniejszego oporu, niemniej jednak koncertowanie bez wrzucania na rynek albumów, równie dobrze udaje się innym grupom, jak choćby System Of A Down czy The Cure. Są też jednak tacy, którzy uważają, że GNR nie są im nic winni, nie oczekując od tego zespołu żadnego wyjścia ze strefy komfortu, w końcu i tak kapela ta ma swoje wysokie miejsce w panteonie legend światowej muzyki. Korzystając w zasadzie z trzech mainstreamowych płyt, z których ostatnia została wydana 30 lat temu, nadal utrzymują się prawie na samym szczycie piramidy wybitnych ekip wszechczasów, na pewno poniżej takich tuzów jak Stonesi czy Aerosmith, ale całkiem możliwe że ramię w ramię z grupami typu Metallica czy Peppersi. Warto dodać też, że koncertowanie nie musi oznaczać już wypuszczanie się w kilkumiesięczne trasy, można przecież skupić się na występach na danych festiwalach, czy przy okazji wielkich imprez, albo nawet zagrać kilka bardzo dobrze płatnych prywatnych koncertów dla milionerów.
W przyszłym roku stuknie 30 lat od wydania bliźniaków UYI. Idąc za ciosem reedycji AFD na równie okrągłą rocznicę, może i tym razem doczekamy się także odświeżonego wydania Iluzji, z jednym niepublikowanym wcześniej utworem (jak Shadow Of Your Love na AFD). Uwaga: niepublikowany nie musi oznaczać, że jest nieznany fanom! Czy GNR mogą zaryzykować wydanie czegokolwiek innego? Z finansowych względów nie jest to opłacalne, spójrzmy zatem na inne aspekty.
Załóżmy, że nie byłaby to płyta z utworami z czasów ChD (jak to się brzydko mówi z „odrzutami”) bez dodania udziału Slasha i Duffa, zatem skupmy się na tym, że swoje partie, co najmniej dograć musiałoby tych dwóch muzyków. Co by to musiało oznaczać? No na pewno to, że Wielka Trójka potrzebowałaby siąść razem i zdecydować jak to ma wyglądać. Całkiem możliwe, że takiego wspólnego posiedzenia nie odbyli od lat 90-tych. Istnieje spore ryzyko, że spotkania tego typu skończyłyby się kłótniami czy nieporozumieniami na temat kierunku w jakim miałby ten „nowy” materiał iść, jak to już zresztą drzewiej bywało (rzucam hasło „It’s Five O’ Clock Somewhere”). Jeśli uznamy, że relacje między trzema panami są dzisiaj co najmniej poprawne, to dlaczego ryzykować ich popsucie, co mogłoby skutkować zarżnięciem kury przynoszącej złote jajka, na rzecz projektu pisanego palcem po wodzie?
Granie koncertów po kilku latach od 2016 roku, nie stanowi już żadnego wielkiego wyzwania, zwłaszcza dla Slasha i Duffa, którzy na początku musieli się zgrywać na próbach przez kilka miesięcy, głównie z Fortusem i Frankiem. Teraz, zapewne grają już na pamięć te same utwory. Rozleniwione syte kocury miałyby teraz brać się do ciężkiej roboty? Ryzykowna teza.
A co z oczekiwaniami fanów? Te są na pewno wysokie, choćby dlatego że to już naście lat od ukazania się ostatniej płyty pod szyldem GNR, już nie wspominając o tym że Wielka Trójka ostatnie pełno grające wydawnictwo stworzyła razem w roku 1993. Sporo fanów ma nadzieję na kolejne AFD lub UYI, coś na miarę tych wiekopomnych dzieł. Ryzyko braku spełnienia oczekiwań przy poświęceniu dużej ilości czasu i pracy jest naprawdę spore. Dodatkowo, weźmy pod uwagę perfekcjonizm Axla i może się okazać, że prace nad nowym albumem, mogą zając np. dekadę.
Oczywiście, pojawią się opinie uderzające w sentymentalne tony, że nie po to Axl zszedł się ponownie ze Slashem i Duffem, żeby z nimi już żadnej płyty nie wydać, że Wielka Trójka na pewno ma potężną potrzebę pokazania światu, że nadal potrafią wydawać dzieła znaczące. Może i tak jest, ale z drugiej strony, czemu zatem do tej pory nie byli w stanie choćby jednej takiej nowej piosenki wypuścić, albo nawet zagrać jej na żywo?
Kawałek Hard School, pochodzący z sesji Chd i jak można przypuszczać ogólnie pozytywnie oceniony przez fanbazę, w momencie udostępnienia jego demówki w sieci, trafił nawet na alternatywną setlistę koncertową. Nie został jednak nigdy wykonany na żywo, a teraz już go wśród tych nowych propozycji nie ma. Czemu nie zagrać go i tym samym wlać trochę nadziei w serca spragnionych „nowej” muzyki fanów? Pytanie pozostaje otwarte, na ile samym Gunsom zależy na tym by zadowalać fanów, a na ile by tylko żyć wciąż na wysokim poziomie podstarzałych milionerów odcinających kupony.