Izzy ma masę niewydanych piosenek Rick Richards, gitarzysta, który przez wiele lat współpracował z Izzym Stradlinem, twierdzi, że były muzyk Guns N’ Roses ma „masę” piosenek, których fani nie mieli dotąd okazji usłyszeć.
Richards zyskał pewną sławę jako członek Georgia Satellites. W 1990 roku wokalista Dan Baird postanowił jednak odejść z zespołu, zostawiając Ricka na lodzie. Wtedy Izzy pojawił się na horyzoncie i zaangażował muzyka do Ju Ju Hounds. Od tamtej pory współpraca układała się fantastycznie. Richards mówił o niej ostatnio w wywiadzie udzielonym Ultimate Classic Rock
. Ultimate Classic Rock - 7 listopada 2021 r. Nagrałeś z Izzym Stradlinem tyle rzeczy, że chyba można śmiało powiedzieć, że mało kto zna go tak dobrze jak ty. Co najbardziej ci odpowiada we współpracy z nim? Najbardziej lubiłem po prostu spędzać z nim czas. To świetny gość. Izzy Stradlin tańczy, jak… sam sobie zagra – jeśli wiesz, co mam na myśli.
Rozumiem.Po prostu robi swoje. Czy ci się to podoba, czy nie. Spędziliśmy razem szmat czasu.
Myślę, że niedostatecznie się go docenia. Co twoim zdaniem sprawia, że jest tak niepowtarzalny i intrygujący jako twórca? Powtórzę raz jeszcze: tańczy tak, jak sam sobie zagra
[śmiech]. Z muzycznego punktu widzenia jest… inny. Inny niż wszyscy. Kiedyś zapytano mnie o to, jak wyglądało przejście od grania z Danem [Bairdem] do współpracy z Izzym.
Cóż, skok nie był zbyt duży. Wiesz, Dan gra więcej solówek niż Izzy. Ale obaj są mistrzami rytmu. Gitara rytmiczna to ich żywioł. Dlatego przejście było łatwe. No i pomógł fakt, że stał za nami świetny zespół.
Przy pracy nad płytą „Wave of Heat” z 2010 roku spotykałeś się i z Izzym, i z Duffem McKaganem… Duff jest fantastyczny. Koncertowaliśmy z nim w Japonii. Ja, Izzy, Duff i pałkarz [Patrick] „Taz” Bentley, który wcześniej grywał z Reverend Horton Heat. Izzy widział koncert Reverend, zwrócił uwagę na Taza i rzucił coś w stylu: „Właśnie kogoś takiego nam brakuje”. I szczęśliwie okazało się, że miał rację.
Kiedy lecieliśmy do Japonii, siedziałem obok Duffa. Miałem wielką ochotę na drinka, ale też wiedziałem, że Duff wyszedł z nałogu. W końcu zapytałem: „Słuchaj, Duff, napiłbym się trochę wina. Masz coś przeciwko?”. A on na to: „No co ty, k***a! Mógłbyś nawet zażyć heroiny, gdybyś chciał; mnie i tak gówno by to obeszło”
[śmiech]. Duff to prawdziwy kozak, stary. Uwierz.
Czy sądzisz, że muzycznie Izzy jeszcze nas zaskoczy?Po raz ostatni gadałem z nim podczas pandemii. To było może osiem miesięcy temu. Powiedziałem wtedy: „Jeżeli jeszcze kiedyś będziesz miał ochotę coś razem zdziałać, wiedz, że jestem do dyspozycji”. A on na to: „Taak… w razie czego będziesz pierwszą osobą, do której zadzwonię”. Od tamtej pory nie mam od niego wieści, ale… wiesz, materiału jest całe mnóstwo. Izzy ma masę piosenek, które nigdy nie ujrzały światła dziennego… a powinny. Naprawdę ogrom. Nie wiem, czy zamierza je wydać, czy też nie.
Dlaczego twoim zdaniem lubił z tobą grać? Długo razem pracowaliście… W sumie… nie wiem. Sądzę, że podobał mu się sposób, w jaki gram. Z muzycznego punktu widzenia wiele nas łączy. Poza tym niczego nie próbowałem mu narzucać. No i nigdy nie zamęczałem go pytaniami o Guns N’ Roses. Gadaliśmy o GNR raz, może dwa. I tyle. Ten temat po prostu nie istniał. Myślę, że Izzy to doceniał. Wiesz, jest w Los Angeles sporo takich, którzy wiele by dali za możliwość grania z Izzym Stradlinem. To, że on wybrał mnie, jest dla mnie naprawdę cenne. Sądzę, że była między nami chemia. Śmialiśmy się razem, wygłupialiśmy się… i tak dalej. Lubiliśmy spędzać razem czas.
Czy Izzy był fanem Georgia Satellites?A jakże. Ktoś… zdaje się, że Duff albo Slash… powiedział mi, że Izzy zawsze miał przy sobie naszą taśmę. Facet pochodzi ze Środkowego Zachodu i choćby nie wiem jak wysoko zaszedł, jego korzenie zawsze będą tam. Miał typową dla tamtych okolic muzyczną wrażliwość. Myślę, że dostrzegł w nas południowe wpływy. I to go pociągało.
Tak, też się zastanawiam, na ile to przesądziło o waszej współpracy.Izzy był fanem [Georgia Satellites]. Spotkałem się z nim w Atlancie, gdzie [Guns N’ Roses] otwierali koncert Mötley Crüe. Kiedy spotkaliśmy się po raz kolejny, sądzę, że on był już zdecydowany odejść z Guns N’ Roses. Pogadaliśmy trochę przed koncertem i Izzy przyznał, że nie jest zadowolony z tego, co dzieje się w jego kapeli. Powiedziałem mu, że wiem, jak to jest.
Został na koncercie i potem znowu sobie porozmawialiśmy. Później kontakt się urwał i naprawdę nie przypuszczałem, że zechce nawiązać ze mną współpracę. Dowiedziałem się o tym dopiero kilka miesięcy później, kiedy zadzwonił do mnie Jimmy Ashhurst.
Co do Guns N’ Roses, to… nie chciałbym wydać się zarozumiały, mówiąc, że sporo nas łączyło. Ale oni w pewnym sensie pognębili w Los Angeles muzykę glam. Której zresztą nie byłem fanem. Przez jakiś czas wrzucało się ich tej szuflady, ale niezbyt długo.
Myślę, że powodem, dla którego wspięli się ponad to, był Slash. Swoją grą nawiązywał do takich muzyków jak Joe Perry i jemu podobni. Grał w stylu bluesowym, brytyjskim. A nie wiem, czy pamiętasz, ale ówcześni gitarzyści usiłowali naśladować Eddie’ego Van Halena. I to było w porządku. Sęk w tym, że Eddie jest jeden, więc ich próby były skazane na porażkę. A potem pojawili się Guns N’ Roses i… to był prawdziwy rock and roll. Żaden glam metal ani inny modny wówczas nurt. Chłopcy naprawdę wymiatali. A „Appetite For Destruction” była jedną z moich ulubionych płyt.
Bardzo dziękuję @sunsetstrip za linka i pomoc. Źródło