Mary Forsberg, żona Scotta Weilanda w latach 2000-2007, oraz matka jego dwójki dzieci, wydała w 2015 roku następujące oświadczenie po śmierci byłego wokalisty STP i VR.3 grudnia 2015 – to nie jest data, kiedy odszedł Scott Weiland. To jest ten oficjalny dzień, którego opinia publiczna użyje by go opłakiwać. To także był ostatni moment, żeby postawić go przed mikrofonem dla korzyści finansowych lub uciechy innych. Ogrom kondolencji i modlitw skierowanych do naszych dzieci, Noah i Lucy, był przytłaczający, doceniamy to, nawet znajdujemy w tym pocieszenie. Ale prawda jest taka, że jak wiele innych dzieciaków, nasze straciły ojca wiele lat temu. To, co straciły 3 grudnia, było nadzieją.
Nie chcemy umniejszać niesamowitemu talentowi, prezencji scenicznej Scotta, jego umiejętnościom rozświetlenia każdej estrady swoją energią. Tak dużo ludzi było na tyle łaskawych, żeby chwalić jego dar. Choć muzyka po nim zostanie, ktoś musi wystąpić i podkreślić, tak, to się znów zdarzy, ponieważ my, jako społeczeństwo, praktycznie do tego zachęcamy. Czytamy ohydne recenzje koncertów, oglądamy nagrania artystów, którzy przewracają się na scenach, zapominających swoich tekstów, mimo wyświetlania ich na teleprompterach, zaledwie parę metrów od nas. Potem klikamy „dodaj do koszyka”, ponieważ choroba zamiast trafić do szpitala, uznawana jest za sztukę.
Wielu z tych wykonawców posiada dzieci. Pociechy ze łzami w oczach, przeżywające napady paniki, bo nikt nie słyszy ich płaczu. Możecie spytać: „skąd mieliśmy wiedzieć? Czytaliśmy, że on kochał spędzać czas ze swoimi potomkami i że nie używał narkotyków od lat!”. W rzeczywistości, to, czego nie chcieliście zauważyć to fakt, że był paranoikiem, który nie mógł spamiętać tekstów swoich piosenek i którego raptem kilkukrotnie sfotografowano z córką i synem przez 15 lat ojcostwa.
Zawsze chciałam się podzielić czymś więcej, niż to, z czym inni czują się komfortowo. Kiedy pisałam książkę lata temu *, czasem bolało mnie, że tuszuję tak wiele smutku i bólu, ale robiłam to, bo uważałam za najlepsze dla Noah i Lucy. Wiedziałam, że pewnego dnia, zobaczą i poczują to wszystko, przed czym chciałam je uchronić i że w końcu znajdą wystarczającą odwagę by powiedzieć: „Tym bajzlem był nasz ojciec. Kochaliśmy go, ale połączenie głęboko zakorzenionej miłości i rozczarowań stanowiło podstawę naszej wspólnej relacji”.
Nawet po moim rozstaniu ze Scottem, spędziłam niezliczone godziny próbując uspokoić go podczas napadów paranoi, wpychając go pod prysznic i wlewając w niego kawę, żeby móc go wmieszać w publiczność na występie Noah czy musicalu Lucy. Te krótkie spotkania były moimi próbami dania dzieciom poczucia normalności z ich ojcem. Ale wszystko na dłuższą metę zmieniało się w coś dla nich przerażającego i krępującego. Wieloletnie przytłoczenie przez wiele chorób Scotta doprowadziło do mojej depresji. W pewnym momencie nawet zostałam błędnie zdiagnozowana, jako cierpiąca na psychozę maniakalno-depresyjną (choroba afektywna dwubiegunowa). Bałam się, że to samo czeka dzieciaki. Zdarzało się, że opieka społeczna nie pozwala mu być z nimi samemu.
Kiedy Scott rozpoczął nowy związek, miałam nadzieję, że zainspiruje go to do rozwoju. Często zachęcałam go do umówienia się z „normalną” dziewczyną, kobietą, która też jest matką, osobą, która będzie miała w sobie siłę by go kochać, czyli to, czego ja już w sobie nie potrafilam odnaleźć. Zamiast tego, po tym jak ożenił się ponownie, zapomniał o swoich dzieciach... Nie zaprosił ich na swoje wesele, a czeki za alimenty nie raz nigdy nie przychodziły. Nasz kiedyś słodki katolicki chłopiec odmówił oglądania kolegów w jasełkach, ponieważ stał się ateistą. Nigdy nie były w jego domu, nie pamiętają również, kiedy ostatnio widziały go w Dniu Ojca. Nie dzielę się z wami tymi historiami, po to, żebyście wydawali swoje osądy, ale dlatego że prawie na pewno znacie przynajmniej jedno małoletnie w tej samej sytuacji. Jeśli tak, to zrozumcie proszę ich doświadczenia. Zaproście do tańca jak ojciec córkę, albo nauczcie ich grać w piłkę. Nawet najodważniejsza dziewczynka czy chłopiec nie wykonają pierwszego ruchu, by o to poprosić, ze wstydu czy niechęci do wprawiania w zakłopotanie. Po prostu zaproponujcie im to, albo nalegajcie, jeśli będzie trzeba.
To jest ostatni krok w naszym długim pożegnaniu Scotta. Chociaż uważam, że nie było innego wyjścia, może nie powinniśmy byli pozwolić mu nas opuścić. A może te ostatnie lata separacji to był jego prezent dla nas, jedyny pomysł, na jaki wpadł, by złagodzić coś, co pewnego dnia złamie nasze serca. Przez ostatnie lata, słyszałam jego smutek i niepewność w głosie, gdy dzwonił do mnie w środku nocy, często płacząc, że nie potrafi uciec od negatywnych ludzi i złych wyborów. Nie powiem, że teraz może odpocząć, albo że jest w lepszym miejscu. Jego miejsce jest przy dzieciach na rodzinnym grillu albo podczas wspólnego oczekiwania na wyjście nowej wersji gry Notre Dame. Jesteśmy wściekli i smutni z powodu tej straty, ale przede wszystkim zdruzgotani, że postanowił się poddać.
Noah i Lucy nigdy nie szukały perfekcji w swoim tacie. Miały po prostu nadzieję zobaczyć że on choć trochę się stara. Jeśli jesteś rodzicem, który nie daje z siebie wszystkiego, to oczekuje się od ciebie, że chociaż wysilisz się bardziej i nie odpuścisz. Postępy, nie ideał, o to się modlą twoje maluchy. Nasza nadzieja związana ze Scottem umarła, ale nadal istnieje dla innych. Zdecydujmy, by po raz pierwszy, nie gloryfikować tej tragedii gadką o rock and rollu i demonach, które tak na marginesie, wcale nie muszą obok kroczyć. Nie zakładajcie depresyjnej koszulki z napisem „1967-2015”, te pieniądze zainwestujcie w dzieci, zabierając je na mecz czy na lody.
* Chodzi o autobiografię Mary Forsberg, "Fall to Pieces: A Memoir of Drugs, Rock 'n' Roll, and Mental Illness", gdzie opisuje swoją karierę modelki, walkę z problemami psychicznymi, oraz wspólnym (jej i Scotta) uzależnieniem od narkotyków Link:
https://www.rollingstone.com/music/music-news/scott-weilands-family-dont-glorify-this-tragedy-44427/