Fragment książki Duffa McKagana „How to Be a Man (and Other Illusions)” w moim tłumaczeniu (strony 209-212; brak perspektyw na polskie wydanie kiedykolwiek).
Rzecz dzieje się w 2014 roku, Duff z kolegami (m.in. Jerrym Cantrellem z Alice in Chains) przybywa do NY na mecz o Super Bowl. Gra jego ukochana drużyna futbolowa, Seattle Seahawks.Wychodząc z apartamentu wpadliśmy na tego bardzo słynnego aktora. To była w zasadzie prywatna ulica, więc tylko mu skinęliśmy i poszliśmy w naszą stronę, by nie naruszać jego prywatności. Ed wspomniał, ten aktor jest czysty od jakichś 23 lat, ale dodał, że chodzą słuchy, jakoby od niedawna znów ćpał. Czy powinniśmy zawrócić i zaprosić gościa na kawę? Trwanie w trzeźwości to praca grupowa. Brnęliśmy przez chłód dyskutując na ten temat.
Tego popołudnia, wracając, znów go zobaczyliśmy. Widać było, że czeka na towar. Czy powinniśmy zaoferować mu naszą przyjaźń i bezpieczną przystań? To czasami dylemat dla niebiorących, wszyscy bowiem wiemy, nie można nikogo zmusić do przestania. Sam musi do tego dojść. Wróciliśmy do apartamentu [...]
Taksówkarz wysadził nas przed wejściem około 1:30 w nocy. Znów natknęliśmy się na tego aktora na ulicy. Znów czekał. Cholera, człowieku. Myśleliśmy, że może to już ostatni zakręt przed wyjściem z nałogu. Jak go zobaczymy rankiem, to coś już trzeba będzie powiedzieć.
No dalej, bracie. Znamy to, też w tym siedzieliśmy. Nie stój na tym zimnie. Rozumiemy, naprawdę, przeszliśmy przez to.Nazajutrz, 2 lutego 2014, w dniu Super Bowl, usłyszałem zamęt na zewnątrz. Wyszedłem, żeby sprawdzić. Zobaczyłem ambulans i policję oraz cały tłum dziennikarzy i fanów. Aktor przedawkował i zmarł niedługo po tym jak go widzieliśmy zeszłej nocy. (Ze względu na szacunek dla jego dzieci i skojarzenie ze „środowiskiem”, nie czuję się komfortowo by wymienić go z nazwiska).*
Zebraliśmy się w kuchni. Wszyscy w szoku. Przechodziłem to wcześniej z moimi przyjaciółmi albo przyjaciółmi przyjaciół, ale nigdy do tego nie przywyknę. Oczywiście, nikt z nas nie znał tego aktora osobiście, ale był on jednak jednym z nas. Wszyscy zrozumieliśmy, jak w każdej chwili, o jeden mały, łatwy krok, możemy być tacy jak on, czekający na ulicy na przybycie dealera. Gdy goście jak my są świadkami takiego wydarzenia, zmusza to do przemyśleń, na jakim etapie trzeźwości właśnie się znajdujemy [...]
Byłem na pokładzie samolotu z LA do Seattle razem z Kurtem Cobainem [1 kwietnia] 1994. Obaj byliśmy rozpie**oleni. Rozmawialiśmy, ale bez wnikania w szczegóły. Ja miałem swoje piekło, on swoje. Wydawało się, że rozumieliśmy się dobrze.
Kiedy po wylądowaniu udaliśmy się po bagaże, przeszło mi przez myśl, żeby zaprosić go do mojego domu. Naprawdę miałem wrażenie, że czuł się samotny tego wieczora, tak jak ja. Wokół nas tłoczyli się ludzie. Obaj byliśmy członkami wielkich rockowych kapel. Staliśmy tam wtedy obok siebie, gdy zebrało się mnóstwo gapiów. Na chwilę straciłem wątek, Kurt rzucił: do zobaczenia i udał się do czekającego auta. Jego nowy dom znajdował na tej samej ulicy, gdzie mój. Kilka dni później, zadzwonił do mnie mój menedżer i poinformował, że Kurt popełnił samobójstwo.
* Chodzi o Philipa Seymoura Hoffmana