Co dalej z Guns N’ Roses? Guns N’ Roses zagrali ostatni koncert północnoamerykańskiej części trasy Not In This Lifetime
w Los Angeles. Wrócą w czerwcu i przez sześć tygodni będą gościć na europejskich festiwalach i stadionach. Jeżeli wliczymy w to ów powrót do Europy, okaże się, że trasa trwa od dwóch lat i trzech miesięcy. Zespół zagrał wszędzie – od Las Vegas po Osakę, od Dubaju po Tel Awiw – i przez cały ten czas nie mówiło się o żadnych wewnętrznych napięciach, spóźnieniach czy awanturach. Co stanie się teraz? Oto kilka hipotez. Dalsze koncerty Publiczność nigdy nie pogardzi okazją, żeby zobaczyć, jak Axl, Slash i Duff grają kawałki, które uczyniły z nich gigantów rocka. W ciągu ostatnich dwóch lat fani wydali niemal pół miliarda dolarów i jesteśmy pewni, że nadal byliby skłonni opróżniać portfele. Nie ma powodu, dla którego Gunsi nie mogliby dawać koncertów przez najbliższe trzy czy cztery lata. Trzy koncerty pod rząd na tym samym stadionie nie wchodziłyby, rzecz jasna, w grę, ale to nie znaczy, że machina ma się zatrzymywać.
Rozbicie obozu w Las Vegas Ostatnia „wersja” Guns N’ Roses znów zagrała w Las Vegas. Mogliby dać koncert w Colosseum w Caesar’s Palace, jak zrobili to Elton John i Celine Dion. Mogliby osiedlić się tam na stałe, nie zmieniać setlisty i każdego wieczoru sprzedawać tysiące biletów. W 1988 taki plan wydałby się szaleństwem, ale żyjemy w groteskowym świecie i dzisiaj coś takiego nie byłoby niczym dziwnym.
Nowy album Trudno w to uwierzyć, ale większość zespołów pisze i nagrywa nowe piosenki, które następnie prezentuje na trasie. Guns N’ Roses ma z tym pewien problem: od lat dziewięćdziesiątych ukazał się tylko jeden ich album, a jego produkcja była jednym z najbardziej kosztownych (i mozolnych) przedsięwzięć w dziejach rocka.
Trudno cokolwiek powiedzieć na temat płytowej przyszłości Axla Rose’a i spółki. Nie ma pewności, czy zespół byłby dzisiaj w stanie poradzić sobie ze stresem i niekończącymi się kompromisami, które nieuchronnie wiążą się z tworzeniem nowej muzyki.
„Prawdziwy” reunion NITL jest lansowany jako reunion Guns N’ Roses, ale to nie do końca jest prawda. Duff McKagan zagrał z zespołem kilka koncertów już w 2014. Prawdę mówiąc, „jedyna” zmiana polega na tym, że Slash zajął miejsce Bumblefoota (a Melissa Reese zastąpiła Chrisa Pitmana).
Koniec Nikt nie chce, żeby tak się stało, ale nie ulega wątpliwości, że Slash, Axl i Duff nie muszą dalej grać, żeby mieć co wrzucić do garnka. Gdyby rozwiązali zespół teraz, odeszliby, kiedy są u szczytu. Bo cóż jeszcze mogą zrobić? Wokalnie Axl wciąż daje radę, ale za niewiele ponad cztery lata stuknie mu sześćdziesiątka i nie można wykluczyć, że ta trasa jest dla niego czymś w rodzaju łabędziego śpiewu.
Powrót do czasów sprzed reunionu Axl i Slash wydają się świetnie dogadywać. W sieci krążą nawet filmiki uwieczniające ich zakulisowe pogaduszki. Lecz kto wie, jak rzeczy mają się naprawdę? Axl mógłby przecież zrobić krok wstecz. Ma prawo do nazwy zespołu i może zrobić z nim, co mu się podoba. Na przykład zebrać grupkę muzyków, kazać im wyjść na scenę i ochrzcić nowym GNR. Slash wróciłby do współpracy z Mylesem Kennedym, a NITL okazałby się tylko miłym przerywnikiem.
Oczywiście, trudno to sobie dzisiaj wyobrazić. Publiczność widziała ich znów na jednej scenie i udowodniła, że jest skłonna płacić, żeby taki stan rzeczy się utrzymał. Czy im się to podoba, czy nie, Axl i Slash wydają się skazani na to, żeby grać razem po wsze czasy.
Źródło:
http://www.rollingstone.it/musica/news-musica/cosa-ce-nel-futuro-dei-guns-n-roses/2017-11-29/#Tour