Autor Wątek: Bryan „Brain” Mantia – wywiad dla magazynu Rolling Stone  (Przeczytany 2618 razy)

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Offline naileajordan

  • Garden Of Eden
  • ********
  • Wiadomości: 3532
  • Płeć: Kobieta
  • "So never mind the darkness"
  • Respect: +3631
Bryan „Brain” Mantia – wywiad dla magazynu Rolling Stone
« dnia: Sierpnia 06, 2022, 10:37:34 pm »
+5
Bryan „Brain” Mantia – wywiad dla magazynu Rolling Stone




Sierpień 2022 r.
 


Na ile dobrze znałeś Guns N’ Roses w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych? Byłeś ich fanem? 

Nie byłem wielkim fanem ich muzyki. Za to byłem fanem Axla, jego osobowości. Wciąż pamiętam, jak zobaczyłem go w MTV, w szalu z piór. Choć Melissa zawsze powtarza, że to wcale nie był szal z piór… W każdym razie widziałem go w jednej z tych rzeczy, w których tak lubi pokazywać się Dave Navarro.   
Widziałem także nagranie, na którym Axl wrzasnął do publiczności: „Hej, czy ktoś może dorwać  tego gościa i zrobić porządek?! Nie?! Piep***ć to, sam go dorwę!”… po czym zanurkował między fanów. Pomyślałem wówczas: „Jasna cholera, przecież ten gość jest zaje***isty!”. 
Kiedy Bucket, który grał wówczas w Guns N’ Roses, oznajmił: „Josh Freese odszedł. Wspomniałem Axlowi o tobie. Byłbyś zainteresowany?”, mogłem tylko powiedzieć sobie: „O matko, serio?!”. 

Był rok 2000 i prace nad „Chinese Democracy” były raczej zaawansowane.

Josh zdążył już nagrać prawie wszystkie kawałki.

Josh to genialny pałkarz, ale nie ma go na płycie. To przede wszystkim ty na niej grasz. Jak podszedłeś do jego partii?

Bardzo różnię się od Josha. Podobnie zresztą jak różniłem się od Tima [Alexandra]. Zdarzało mi się dostawać wiadomości, w których fani zespołu Primus pisali, że zrujnowałem ich kapelę, że za bardzo uprosiłem jej brzmienie, że Tim był lepszym bębniarzem ode mnie… Mogę tylko powiedzieć, że w pewnym sensie był bardziej odpowiedni do tego, co robili.
Z Joshem było podobnie. Przyglądałem się, jak gra z [zespołem] Devo. Technicznie jest fenomenalny. Widziałem go także z Nine Inch Nails i to była jedna z najwspanialszych rzeczy, jakie kiedykolwiek miałem okazję oglądać – z technicznego punktu widzenia, ale nie tylko. Grał płynnie i po prostu doskonale. Ja bardziej ocieram się o hip-hop i funk. Technicznie jestem dobry, ale mam zupełnie inny styl. Axl powiedział: „Brain, nagraj te partie jeszcze raz, po swojemu”, a ja się zgodziłem.   

Na jednej z piosenek Josh grał w stylu Keitha Moona. Mnie bliżej było do Wu-Tang. Zagrałem  tamten utwór na modłę „Liquid Swords”. Axl przyszedł, posłuchał tego i rzucił: „Za dużo tu miejsca. Nie sądzę, żeby styl Braina się tu sprawdził”. Chciał, żebym zagrał to, co grał Josh, ale na własny sposób. Odpowiedziałem, że choć mógłbym to zrobić, to nie zamierzam przepisywać wszystkich partii Josha. Wzięliśmy więc tamte nagrania i zanieśliśmy je do Sony, a znalazłszy gościa, który był mistrzem transkrypcji muzyki orkiestrowej, powiedzieliśmy: „Stary, oto wszystkie piosenki, nad którymi pracuje Guns N’ Roses. Przepisz je”. 
Dostałem dokładne rozpisy, naświetlające grę Josha w najmniejszych szczegółach. Odegrałem jego partie wiernie, ale wedle własnego wyczucia. Pod koniec zaczęliśmy wyrzucać te rozpisy i mogłem grać po swojemu.

Axl działał na wielu ludzi onieśmielająco. Jak wspominasz wasze pierwsze spotkanie?

Stanowczo byłem onieśmielony. Mówiłem sobie: „Ten facet może się wściec”. Ale ponieważ moim największym marzeniem było granie z Milesem Davisem albo Prince’em, a zamiast tego trafili mi się Primus, Tom Waits i Guns N’ Roses, nie chciałem myśleć za dużo. Postanowiłem, że po prostu tam pójdę i pogadam o Wu-Tang. Sądzę, że Axlowi to się spodobało. Utrafiłem w jego gust. On zawsze patrzył na muzykę szeroko, a ponieważ była w moim zachowaniu szczerość, to zadziałało.   

W 2001 roku zacząłeś koncertować z Guns N’ Roses. Starałeś się naśladować Stevena Adlera i Matta Soruma, czy raczej odgrywałeś ich partie po swojemu?

Kiedy zacząłem odsłuchiwać ich stary materiał, pomyślałem: „Cholera, to bardziej złożone niż sądziłem”. Adler grał trochę jak Alex Van Halen. Odgrywał na bębnach partie gitary i gitary basowej… nie trzymał się ściśle perkusji. To było dość skomplikowane. Uwielbiałem tę jego skłonność. Wkładał serce w granie i to miało sens. To był jego materiał. Jego muzyka. To po prostu był on.
Sorum wniósł metronomiczną precyzję. Był jednym z tych gości, którzy myślą: „Grunt to odpowiednia fryzura. No i muszę się upewnić, że łańcuchy dobrze leżą”. Nie mam nic do niego. Jestem pewien, że to świetny facet. Po prostu bliżej mi było do Adlera, bo z jego grania przebijała miłość.     

Byłeś z Gunsami na scenie, kiedy grali pierwszy koncert od 1993 roku. Oczy wszystkich fanów i całej prasy były na nich zwrócone. Czy odczuwałeś presję?

Byłem nerwowy sam z siebie, bo uświadomiłem sobie, że muszę nauczyć się mnóstwa piosenek, które nie do końca mi leżą. Nie było tej samej swobody, którą oferował mi na przykład Primus. Tam nie mieliśmy setlisty. Po prostu Les zarzucał tytułami piosenek, a my zaczynaliśmy je grać.
A’ propos Guns N’ Roses martwiła mnie nie tylko strona techniczna, lecz także to, czy w ogóle nadaję się do zespołu. Nie myślałem w kategoriach: „Nie ma już Slasha, nie ma już Duffa. K***a, to musi być trudne dla Axla”. Bardziej zajmowało mnie to, jak sam wypadnę. Taki mechanizm samoobronny. Nie myślałem o otoczce. Dopiero po jakimś czasie uświadomiłem sobie z niedowierzaniem, że dałem, k***a, radę.   

Fani byli wściekli. Chcieli zespołu w starym składzie.

W stu procentach.

Trasa z 2002 roku była straszliwie chaotyczna. Zaliczaliście spóźnienia, w Filadelfii doszło do zamieszek… Czy dobrze pamiętasz tamte czasy?

Taaak, jasne. Jak już wspomniałem, dołączyłem do zespołu, bo podobał mi się panujący tam klimat. Trochę jak w Led Zeppelin. Uwielbiałem Gunsów za to. Wszyscy siedzieli jak na szpilkach i zamartwiali się. „Mój Boże, Axl spóźnia się już dwie godziny!”. A ja spokojnie jadłem lody i myślałem sobie: „No i co z tego? Może w ogóle nie zagramy. W sumie to nawet lepiej! Dopóki kasa się zgadza… kto by się tym przejmował?”. Lubiłem tamten wieczny chaos. Czułem się w nim dobrze. Axl mógł być genialny. Albo spanikować na scenie. Ja kupowałem go w każdej odsłonie.     
Świetnie pamiętam Filadelfię. Byłem w hotelu i wydzwaniałem do naszego tour managera. Chciałem wiedzieć, czy mam przyjechać, czy w ogóle zagramy i co się właściwie dzieje. A on kazał mi siedzieć tam, gdzie siedzę. Doszedłem do wniosku, że dzieje się coś dziwnego. 
Noc wcześniej odbył się koncert w Madison Square Garden i wymietliśmy. Byli tam Beyonce, Jay-Z, Chris Rock… i byli zachwyceni. Wypadliśmy znakomicie. A dzień później byliśmy w Filadelfii, nie wiedząc, czy Axl się pojawi i o co w ogóle jest grane. 
Byłem w swoim żywiole. Bawiłem się świetnie. Tamtego wieczoru supportował nas Mix Master Mike. W pewnym momencie dostałem wiadomość od jego żony. Pisała: „Brain, zamierzacie się pokazać? Ludzie rzucają w Mike’a różnymi przedmiotami i wrzeszczą. Gra od półtorej godziny…”. Odpisałem: „Właściwie to nie mam pojęcia”. W końcu zadzwoniono do nas z informacją, że Axl się nie zjawi. Usłyszeliśmy: „Idźcie do domu. To tyle, jeśli chodzi o koncertowanie”. Zrobiło się nieciekawie. 
Jeżeli Axl z jakiegokolwiek powodu nie miał ochoty wyjść na scenę, po prostu się nie pokazywał. Wiedział, że to może doprowadzić do zamieszek albo odwołania reszty trasy, ale zdawał się tym nie przejmować. 
Nie twierdzę, że to było w porządku, ale przywodził mi na myśl historie, które słyszałem na temat Bernie’ego Worrella czy George’a Clintona. Widziałem Bernie’ego pod koniec życia, kiedy był już chory. Poszedłem na jeden z jego ostatnich koncertów. Nie wiem, czy było warto.
W każdym razie teraz Guns N’ Roses wychodzą na scenę o czasie. Melissa mnie o tym upewnia. Grają po prawie cztery godziny i to jest naprawdę wielkie.

Wiem, że to trudne pytanie, na które nie można odpowiedzieć w kilku słowach… ale czy mógłbyś w skrócie wyjaśnić, dlaczego nagrywanie „Chinese Democracy” trwało tyle lat?

[Śmiech.] No cóż. Myślę, że to dlatego, że zespół rozpoczął prace jeszcze w starym składzie. Przez dobre dwa czy trzy lata panował totalny chaos. A potem Slash, Duff i Matt Sorum odeszli. Do Guns N’ Roses trafił Josh. I znowu minęło parę lat. Zmieniali się także producenci.   
Gdy dostałem angaż, nadal nie było do końca jasne, co chcemy robić, jaki styl obrać. Zespół był nowy. Axl też potrzebował czasu. Graliśmy w nowym składzie, więc to musiało potrwać dwa razy dłużej. A potem już było „z górki”. Na zasadzie: „Skoro zabrnęliśmy już tak daleko i wydaliśmy dwanaście milionów dolarów, to równie dobrze możemy wydać trzynaście i poświęcić dziesięć lat. Co tam, idźmy na rekord”. Coś w tym stylu [śmiech]

Wydatki szły w miliony. Piosenki wyciekały. Jak się czułeś, znalazłszy się w oku cyklonu?

To było czyste szaleństwo. Myślę, że żaden inny bębniarz nie miał sprzętu w Village tak długo jak ja. W tamtym studiu powstał album „Tusk” i wszystkie pozostałe płyty Fleetwood Mac. Sądzę, że moje bębny zalegały tam przez jakieś cztery lata. W międzyczasie zdążyłem pojechać w trasę z Tomem Waitsem.   
Uwielbiałem być w Guns N’ Roses, ale w międzyczasie robiłem także inne rzeczy. Na przykład każdego dnia brałem lekcje golfa, uczyłem się obsługi komputera, programowania i teorii muzyki. A kiedy w pewnym momencie rozdzwaniał się telefon i słyszałem: „Hej, Axl cię potrzebuje”, dochodziłem do wniosku, że to wspaniałe i bardzo w stylu Led Zeppelin. Nie dzieliłem włosa na czworo, przeciwnie, chciałem, żeby to trwało jak najdłużej. I strasznie się cieszę, że trwało dziesięć lat.   

The Beatles nagrali „Please Please Me” w jeden dzień – i to świetna muzyka.

[Śmiech]

Wielu fanów utrzymuje, że piosenki z „Chinese Democracy” są świetne, ale przekombinowane. Co o tym myślisz?

Taak. Pewnego dnia, kiedy byliśmy w studiu, pozwoliłem sobie nawet na żarty na ten temat. Graliśmy ten materiał nieskończoną ilość razy, zapełniliśmy dziesięć dysków… Wkład pracy był ogromny. 
W sumie zgadzam się z tą opinią. Ale ta płyta ma w sobie coś. Czy wywołuje we mnie podobne uczucia jak „Appetite”? Nie. Czy wywołuje we mnie podobne uczucia jak „Use Your Illusion” albo „The Spaghetti Incident?”? Nie. Ale ma w sobie coś. Jest bardzo gęsta, jest na niej sporo elektroniki… Stanowczo ma to coś.

Prace nad albumem obrosły legendą. Czy to prawda, że Bucket kazał sobie wybudować w studiu klatkę dla kurczaków?

Taak. Czuł się najlepiej, grając w klatce dla kurczaków, i wybudowano ją dla niego. Na tym właśnie polegał urok tego zespołu. Lepiej uważaj, o co prosisz, bo możesz to dostać…

Dlaczego Bucket odszedł z Guns N’ Roses?

Nie radził sobie z całą obudową. Był muzykiem i chciał po prostu grać. Pytał: „Po co tyle komplikacji? Czy ta płyta nie może po prostu się ukazać?”. Perswadowałem: „To część naszej pracy”, ale on tego nie łapał. Trochę się przez to posprzeczaliśmy. Twierdził, że podchodzę to tego za luźno, a ja uważałem, że skoro i tak nie jestem w stanie tego zmienić, to równie dobrze mogę czerpać [z pracy z GNR] tyle, ile się da.   

W 2006 roku zespół wznowił koncertowanie, a Izzy’emu zdarzało się do was dołączać. Wydaje się, że to było dobre czasy.

Owszem. Każda trasa miała jakieś smaczki. Wszystkie były chaotyczne. Graliśmy co trzy dni i nigdy nie było wiadomo, co się właściwie wydarzy. Jedne koncerty były zaje***iste, inne koszmarne. Zaliczaliśmy wzloty i upadki. I to sprawiało, że było ciekawie.

Niektóre koncerty rozpoczynały się po północy, co w niektórych obiektach wiązało się z dodatkowymi opłatami. Niezły sajgon.

Tak. Ale kiedy wychodziliśmy na scenę o pierwszej w nocy, koncert trwał do czwartej. A Axl dawał z siebie wszystko. Nigdy nie widziałem, żeby się oszczędzał. Czasem zaczynaliśmy o pierwszej, a kończyli o wpół do piątej. I nawet jeśli ktoś przysypiał, on nie przestawał krzyczeć.
 
Dlaczego odszedłeś z Guns N’ Roses?

Kiedy urodziła się moja córka, pomyślałem: „Nie wiem, czy nadal chcę jeździć w trasy”. Wciąż to uwielbiałem. Wciąż kochałem tamtych ludzi. Świetnie się dogadywałem z Tommym [Stinsonem]. Nigdy nie było żadnych kwasów pomiędzy mną a Robinem [Finckiem], Dizzym [Reedem] czy kimkolwiek innym w zespole. 
Chodziło o to, że… Radość Axla i jego dawne nastawienie przeminęły. W pewnym momencie odkryłem, że szukam w muzyce czegoś innego. Ludzie pytają mnie: „Co się stało? Czy [Gunsi] zachowali się jak palanci?”. Nic z tych rzeczy. Po prostu chciałem od życia czegoś innego.   

Mniej więcej w tym samym czasie poznałeś Melissę…

Tak. W tamtym okresie przyswajałem sobie sporo teorii. Interesowałem się muzyką klasyczną, jazzem, gatunkami eklektycznymi… Nauczyciel podsuwał mi różne dziwne książki. Dużo się uczyłem.
Potem poznałem Melissę. Miała przygotowanie klasyczne, słuch absolutny i słabość do tej samej muzyki co ja. Była znacznie młodsza i chętnie się uczyła. Pomyślałem, że będzie dla mnie znakomitą partnerką. A że była również seksowna, to powiedziałem sobie: „Ja też mogę dobrze wyglądać. To coś w sam raz dla mnie”.   
W tamtym czasie odbierałem sporo telefonów. Raz usłyszałem: „Josh właśnie rozstał się z Nine Inch Nails. Szukają kogoś”. Nawet Korn się ze mną skontaktował. „Terry Bozzio zażyczył sobie za granie z nimi dwóch milionów. Zdecydujesz się?”. Zadzwonił do mnie Serj [Tankian] z System of a Down. Zagrałem na jego płycie [„Elect the Dead”] i chciał, żebym pojechał z nimi w trasę. A wszystko to działo się naraz. Jednym słowem, gdybym został przy bębnieniu, miałbym sporo różnych możliwości. Ja jednak chciałem spróbować czegoś innego.   

Chyba każdy pałkarz na świecie chciałby otrzymywać takie propozycje…

[Śmiech.] Prawda. A ja je odrzucam. Marzyłem o tym, żeby być jak Marco Beltrami czy [Ennio] Morricone. Ale potem powiedziałem sobie: „Człowieku, jesteś pałkarzem. Musiałbyś ćwiczyć przez co najmniej dwadzieścia lat, zanim stałbyś się kimś innym”.

Zmiana dokonała się w zawrotnym tempie. Od koncertu z Guns N’ Roses w Pradze do komponowania muzyki do „Call of Duty”…

Taak. Chaos to część mnie. Słyszę: „Axl się dzisiaj nie pojawi”… i myślę: „Piep***yć to!”. Lubię takie zawirowania. Teraz jest inaczej. Mam określone obowiązki, muszę odpowiednio wcześnie odpowiadać na maile… Chodzi nie tyle o mnie, ile o wizję kogoś na górze. Trzeba dbać o pewne rzeczy. Muzyka schodzi czasem na drugi plan. 
Bywało ciężko. Przez trzy czy cztery lata miałem myśli w stylu: „Bębnienie to moja druga natura”. Pamiętam, że swego czasu powiedziałem terapeutce: „Co się dzieje? Kiedy byłem bębniarzem, otrzymywałem mnóstwo propozycji. A teraz, kiedy komponuję, wciąż mam pod górkę”. Dopiero się z tym oswajam. A przecież robię to już od dwunastu lat.

Czy to nie dziwne, że w 2006 roku odszedłeś z Guns N’ Roses, a dziesięć lat później dołączyła do nich twoja partnerka, Melissa?

Tak! Znasz, rzecz jasna, tę historię. To było niesamowite. Żadne z nas się nie spodziewało, że padnie taka propozycja. Ale okazało się, że to był świetny pomysł. 

Oboje wspominaliście o remiksach „Chinese Democracy”, o które Axl poprosił cię lata temu. Czy jest szansa na to, że pewnego dnia je usłyszymy?

Mam taką nadzieję. Właśnie za to kocham Axla. Pozwolił nam wziąć na warsztat ten materiał, zrekonstruować go, bawić się ścieżkami, a nawet jego głosem! Czy to się kiedykolwiek ukaże? Tu już wchodzą w grę inne, bardziej „korporacyjne” czynniki. A teraz Slash i Duff znowu są w zespole. Czy oni się na to zgodzą? 

Wiesz, co jest zabawne? Tom Waits, Axl Rose i Buckethead to bardzo różni artyści, ale każdego z nich otacza aura tajemnicy. Nie udzielają wywiadów i naprawdę niewiele wiadomo o ich życiu poza sceną. To niesamowite, ze miałeś okazję współpracować z całą trójką.

Faktycznie. Myślę, że to właśnie dlatego wokół nich orbitowałem. Bootsy też jest tym typem człowieka. Może udziela wywiadów, ale jego życie jest owiane tajemnicą. To samo Bill Laswell. Wygląda na to, że tacy są wszyscy ludzie, z którymi współpracuję.

Czy nadal kumplujesz się z Bucketheadem?

Owszem. 30 i 31 sierpnia gram z nim i z Billem Laswellem w Sony Theater w Nowym Jorku.

Bucket jest absurdalnie wręcz twórczy. Mimo że to dość niszowy artysta, nie przestaje tworzyć.

On po prostu uwielbia grać. Ma w sobie dziecko. Ilekroć z nim rozmawiałem czy współpracowałem, miał w ręku gitarę. Nawet kiedy przychodzi w odwiedziny, przynosi ze sobą instrument.

Dla ludzi zawsze będziesz „byłym perkusistą Guns N’ Roses”. Drażni cię to?

Nie. Szczerze mówiąc, raczej o tym nie myślę. Kiedyś z tym walczyłem, ale teraz jestem dumny, że byłem częścią tego zespołu. To było coś wielkiego.








Źródło



« Ostatnia zmiana: Sierpnia 07, 2022, 01:47:25 pm wysłana przez naileajordan »
"Robiłem to w najlepszej wierze, jak mówił jeden gentleman, który uśmiercił swą żonę, gdyż była z nim nieszczęśliwa."

Offline sunsetstrip

  • Scraped
  • **********
  • Wiadomości: 8691
  • 17000 postów
  • Respect: +4406
Odp: Bryan „Brain” Mantia – wywiad dla magazynu Rolling Stone
« Odpowiedź #1 dnia: Sierpnia 06, 2022, 11:59:44 pm »
+3
Podziwiam @naileajordan że jeszcze Ci się jako jedynej chce jakieś materiały wrzucać na to martwe forum, a sam wywiad bardzo ciekawy, czytałem w oryginale
NAJBARDZIEJ KONTROWERSYJNY

"I once bought a homeless woman a slice of pizza who yelled at me she wanted soup."
Axl Rose


Offline mafioso

  • Marketing
  • Street of dreams
  • *******
  • Wiadomości: 12096
  • Płeć: Mężczyzna
  • Respect: +2233
    • As Koncertowy
Odp: Bryan „Brain” Mantia – wywiad dla magazynu Rolling Stone
« Odpowiedź #2 dnia: Sierpnia 08, 2022, 09:45:16 am »
+2
Świetna robota.
Świetny wywiad.

Offline Douger

  • Garden Of Eden
  • ********
  • Wiadomości: 3995
  • Płeć: Mężczyzna
  • Dżentelmenel
  • Respect: +1246
Odp: Bryan „Brain” Mantia – wywiad dla magazynu Rolling Stone
« Odpowiedź #3 dnia: Sierpnia 23, 2022, 10:23:26 am »
+1
Dzięki za tłumaczenie
http://drwale.blogspot.com/

Powyższy komentarz ma formę żartobliwą. Proszę nie brać go na poważnie.

 

Ron dla AXS - 19.02.2016

Zaczęty przez Zqyx

Odpowiedzi: 0
Wyświetleń: 2483
Ostatnia wiadomość Marca 04, 2016, 06:55:56 am
wysłana przez Zqyx