Autor Wątek: Axl – wywiad dla Rolling Stone z 1989  (Przeczytany 5593 razy)

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Offline naileajordan

  • Garden Of Eden
  • ********
  • Wiadomości: 3515
  • Płeć: Kobieta
  • "So never mind the darkness"
  • Respect: +3608
Axl – wywiad dla Rolling Stone z 1989
« dnia: Września 21, 2018, 09:45:40 pm »
+6
Axl – wywiad dla Rolling Stone z 1989 





Bardzo dziękuję @sunsetstrip za pomoc w tłumaczeniu paru trudnych fragmentów. 



Del James

Sierpień 1989


Gitara została zniszczona, lustrzana ściana rozbita, kilka platynowych albumów połamanych, a telefon wyleciał z balkonu na dwunastym piętrze. Wygląda na to, że W. Axl Rose musiał dać czemuś ujście.

Jeszcze dwa tygodnie temu wszystko w eleganckim mieszkaniu Rose’a w West Hollywood w Kalifornii było w najlepszym porządku. W nietkniętym lustrze odbijało się wnętrze, w którym niemal wszystko – z lodówką włącznie – jest czarne. Platynowe płyty, wraz z dziesiątkami plakietek i nagród, schludnie wisiały na ścianie.   

Cóż więc się stało? Sądząc po pozorach, ktoś mógłby pomyśleć, że dwudziestosiedmioletni wokalista zjawiskowego Guns N’ Roses osiągnął, czego chciał. Ma nowe BMW, nowe mieszkanie, działkę w Wisconsin, na której zamierza wybudować dom swoich marzeń, i oczywiście uwielbienie milionów fanów. Ktoś mógłby pomyśleć, że życie Rose’a jest usłane różami. Lecz ten ktoś byłby w błędzie. 

Rose nie chce wyjaśnić, co dokładnie wytrąciło go z równowagi. Lecz w miarę jak mówi, staje się jasne, że ma to wiele wspólnego z nagłą sławą. 

„Kiedy dorastałem, nie cieszyłem się szczególną popularnością”, wyznaje. „Teraz każdy chce być moim przyjacielem. Lubię moją prywatność, lubię samotne życie w moim małym świecie. Mieszkam w chronionym budynku, wszystkie moje połączenia są monitorowane. Nawet nie znam własnego numeru telefonu!”.


Za kanapą jest schowany półautomatyczny pistolet maszynowy Uzi, obok leży pistolet 9 mm.
„Nie mam paranoi”, mówi Axl, odnosząc się do swojego zamiłowania do broni. „Po prostu wybrałem takie życie i jest mi z tym wygodnie”.

Nie zawsze było mu wygodnie. Rose jest najstarszym z trójki rodzeństwa. Wychował się w Lafayette, w Indianie. Pewnego dnia wyruszył autostopem do Los Angeles w nadziei, że tam spotka swojego starego przyjaciela, gitarzystę Izzy’ego Stradlina, i razem z nim założy zespół. On i Izzy przez kilka lat obracali się w miejscowych klubach, a w końcu spotkali gitarzystę Slasha i bębniarza Stevena Adlera. Potem Duff McKagan odpowiedział na ogłoszenie w sprawie basisty i narodziło się klasyczne Guns N’ Roses.


Wczesne koncerty były trudne. Na pierwszy „oficjalny” występ zespołu w Los Angeles przyszły… dwie osoby. W kolejnych miesiącach seria dzikich, „brutalnych” występów sprawiła, że Gunsi wylądowali na czarnej liście właściwie u wszystkich – właścicieli klubów, konkurencyjnych kapel i prasy nie wyłączając. Wszystkich z wyjątkiem fanów, których z każdym koncertem było coraz więcej. W marcu 1986, po mniej więcej roku wspólnego grania i dorobieniu się dużego grona wielbicieli, Guns N’ Roses ulegli namowom Toma Zutauta i podpisali kontrakt z wytwórnią Geffen Records.       

Debiutancki krążek „Appetite For Destruction” i wydany wkrótce potem „GN’R Lies” wyniósł Gunsów na szczyty. Nagrania rozeszły się w łącznym nakładzie 12 milionów egzemplarzy i równocześnie znalazły się w Top Five notowania „Billboardu”. W ostatnim dziesięcioleciu nikomu nie udał się taki wyczyn.
 


Wokalista siedzi na perskim dywanie, pali Marlboro, sączy piwo Corona i chętnie odpowiada na wszystkie dotyczące zespołu pytania. W miejsce scenicznej żylety pojawia się łagodny ton, ale odpowiedzi bywają brutalne w swojej szczerości. 





Kilka lat temu byłeś biednym dzieciakiem w starającej się przebić kapeli rockowej, a dzisiaj jesteś członkiem jednego z najbardziej popularnych zespołów na świecie. Jak radzisz sobie z sukcesem?

Radzenie sobie z sukcesem to gówniana robota. To naprawdę dziwne i trzeba się z tym oswoić. Nigdy wcześniej nie miałem własnego kąta, nie miałem też do czynienia z takimi pieniędzmi, jakie zarobiliśmy, nie musiałem się głowić, jakby tu nie dać się wykiwać, jakie podatki zapłacić i tak dalej. Nienawidziłem tego już kilka miesięcy temu, kiedy próbowałem jakoś się zorganizować, znaleźć sobie własny kąt i poradzić sobie ze wszystkim. Ale teraz wszystko dzieje się naraz. Przez całe życie chciałem być tu, gdzie jestem. 

Czy w najśmielszych marzeniach przypuszczałeś, że wasz debiutancki album, „Appetite For Destruction”, zrobi taką furorę?

Dużo o tym myślałem.

Abstrahując od marzeń, czy kiedykolwiek myślałeś, że sprzeda się 9 milionów egzemplarzy?

Nie, ale to było mniej więcej tak: miałem nadzieję, że przebijemy pierwszy album Boston. Ta myśl zawsze chodziła mi po głowie. Chcieliśmy sprzedać jak najwięcej płyt, a przy tym nie dopuścić do tego, żeby nasza muzyka straciła na wiarygodności. Naprawdę ciężko pracowaliśmy, żeby album dobrze się sprzedał. To nie był po prostu łut szczęścia. Może „Appetite” będzie jedynym dobrym albumem, jaki nagramy, ale to nie był po prostu łut szczęścia.

Czy „biznesowy” aspekt rock and rolla kiedykolwiek przeszkadzał wam w tworzeniu?

Nie. To jest muzyka, to jest sztuka. Interes zdecydowanie jest dochodowy, ale ten aspekt powinien być na drugim planie, nie na pierwszym. Zastanawiałem się nad tym. Jestem jak prezes firmy, której wartość waha się od 125 do 250 milionów dolarów. Jeżeli dodasz do tego dochody ze sprzedaży płyt, koszulek i tantiemy autorskie, wyjdzie ci jakieś 125 milionów dolarów, z czego do mnie trafia mniej niż dwa procent.
Lubię sukces. Dawniej wiecznie byłem głodny. Kiedy mówiono mi o bogaczach, przyjmowałem postawę w stylu: „Bogaty? Pierd***ć go!”. Ale potem opuściłem jedną grupę i przeniosłem się do innej. Uciekłem z grupy, w której traktowano mnie jak biednego dzieciaka, który gówno wie, i teraz jestem kimś w rodzaju bogatego, odnoszącego sukcesy dupka. To mi się wcale nie podoba. Nadal jestem po prostu sobą, a mój zespół z pomocą innych ludzi odniósł wielki finansowy sukces. Żaden z nas nie był w szkole lubiany – byliśmy wyrzutkami, którzy się zeszli i połączyli swoje talenty.

Czy o czymś z tego, czego się nauczyłeś, chciałbyś wiedzieć kilka lat temu?

Każdemu dzieciakowi w szkole średniej powiedziałbym: „Bierz klasę biznesową”. Nieważne, co jeszcze będziesz robił, czy zajmiesz się sztuką czy czymkolwiek innym, wybieraj klasę biznesową. Możesz mówić: „Nie chcę stać się komercyjny”, ale jeśli to, co robisz, robisz dla pieniędzy, jesteś komercyjny. Możesz nawet smażyć hamburgery w McDonalds, a i tak jesteś komercyjny.

Zespół niedługo zacznie prace nad następcą „Appetite” i „GN’R Lies”. Jak tam twój nastrój?

Jak mawia mój przyjaciel Dave, robię sobie dobrze. [śmiech] Staramy się znowu zejść. Jestem gotowy wziąć się do roboty. Tworzę, no i wreszcie mam odpowiednie warunki do pracy. Tego mi brakowało od dłuższego czasu, właściwie od trzech lat, kiedy to mieszkaliśmy wszyscy w jednym pokoju i razem tworzyli piosenki. Aż do niedawna nie miałem spokoju. Zawsze coś mnie rozpraszało, ale wydaje się, że wreszcie możemy przysiąść fałdów nad naszymi nowymi kawałkami.

Czy czujesz presję w związku z oczekiwaniami, że nowy album sprzeda się równie dobrze jak „Appetite”?

Wydaliśmy dwa albumy, oba znalazły się w Top Ten, i teraz wszyscy oczekują, że od razu wydamy trzeci. Wszyscy mówią: „Wydójmy tę krowę”. Byłoby super, gdyby płyta świetnie się sprzedała. Wiele zespołów o tym marzy. Wydaliśmy najlepiej sprzedający się album debiutancki w dziejach rock and rolla. W Ameryce na pewno, co do reszty świata nie mam pewności. Czytałem, że Bon Jovi powiedział, iż nikt nie przebije „Slippery When Wet”. Wiedział, że to jego szczytowe osiągnięcie, i nie był pewien, czy „New Jersey” mu dorówna. Oczywiście, fajnie byłoby go przebić, ale ja chcę po prostu rozwijać się jako artysta i być dumnym z nowych piosenek.

Jesteście jeszcze na etapie poprzedzającym produkcję, ale jak sądzisz, jak nowa płyta wypadnie na tle poprzednich?

Nowy album będzie zdecydowanie bardziej emocjonalny. Próbuję pisać tak, żeby ci, którzy będą tego słuchać, rozumieli moje emocje. Ale myślę też, że piosenki są zbudowane w taki sposób, żeby większość słuchających mogła odnieść je do własnych doświadczeń; nie są aż tak osobiste, to po prostu mój dziwny, pokręcony punkt widzenia. Mamy nadzieję zrobić naprawdę długie nagranie. Byłoby dobrze, gdyby to była ponad siedemdziesięciominutowa płyta, łącząca różne style. 
Najważniejsze piosenki to numery z fortepianem, ballady. Tak naprawdę jeszcze nie sprawdziliśmy samych siebie od tej strony. Tego rodzaju piosenki są najtrudniejsze – i nie mam tu na myśli grania, ale ich tworzenie. Piękna muzyka sprawia, że naprawdę czuję się artystą. Inne, cięższe numery też wymagają artyzmu i mogą być niełatwe do napisania, ale trudniej jest pisać o głębszych emocjach, opisywać je najlepiej, jak to tylko możliwe, niż tworzyć cukierkowe ballady jedynie po to, żeby płyta lepiej się sprzedała.

Możesz zdradzić, czy macie już jakieś tytuły do przyszłego albumu?

No cóż, mamy piosenkę pod tytułem „November Rain”, a także inną, zatytułowaną „Breakdown”. Jest też inny numer, wstępnie nazwany „Without You”. Ostatniej nocy napisałem do niego nowe intro. To pojawiło się znikąd, podobnie jak tekst. Po prostu do mnie przyszło.

W jaki sposób składasz piosenki z urywków i kawałków?

One po prostu się ujawniają. Przechowuję je w głowie, a potem łączę ze sobą. Na przykład szczotkowałem zęby i nagle, zupełnie niespodziewanie pojawił się fragment zwrotki. Zupełnie nie wiem, skąd i dlaczego. Mniej więcej rok później pojawił się bridge, a po kolejnych sześciu miesiącach – następna część. Zeszłej nocy pojawiło się całe intro. Kiedy je pisałem, nie zamierzałem włączać go do piosenki, ale nieoczekiwanie po prostu popłynęło. 

„GN’R Lies” był dla wielu zaskoczeniem ze względu na nacisk, jaki położyliście na materiał akustyczny. Nie obawiasz się, że część fanów się od was odwróci, ponieważ odeszliście od brzmienia, które wyniosło was na szczyty?

Nie odchodzimy od hard rocka, ale nie chcemy być szufladkowani ani przypisani do żadnego konkretnego gatunku. Nasze korzenie to hard rock, trochę cięższy niż u Stonesów, bardziej w stylu Aerosmith i ich „Draw The Line”. Uwielbiamy głośne gitary. George Michael wyznał mi, że kocha nasze melodie i dziwi się, dlaczego tak wiele z nich zagłuszany głośnymi gitarami. Odpowiedziałem: dlatego, że uwielbiamy głośne gitary. Poradziłem mu, żeby sam też częściej wprowadzał je do swoich kawałków. Ma wiele pięknych melodii i dobrze byłoby je usłyszeć przy takim akompaniamencie. Z drugiej strony, mam swoje ulubione kawałki symfoniczne. Czy, jeżeli wolisz, na orkiestrę.
Zawsze patrzyłem na muzykę wszechstronnie z powodu takich artystów jak Queen, ELO, Elton John, zwłaszcza wczesny Elton John, i tym podobnych. Co do Queen, to szczególnie lubię „Queen II”. Gdyby ukazał się ich nowy album i gdyby znalazły się na nim różne rodzaje muzyki, początkowo spodobałby mi się tylko ten czy ów kawałek. Ale po pewnym czasie osłuchałbym się z płytą i mój umysł otworzyłby się na różne style. Naprawdę ich za to cenię. Jest to coś, co zawsze chciałem osiągnąć. Ważne jest, żeby pokazywać ludziom różne formy muzyki, próbować poszerzyć ich horyzonty.

Skoro mowa o wszechstronności… Jesteś znany przede wszystkim jako wokalista, ale sporo też grasz na fortepianie.

Grałem na fortepianie przez całe życie. Brałem lekcje, ale to, co na nich grałem, grałem tylko w dniu lekcji. Przez całą resztę tygodnia po prostu zasiadałem do pianina i tworzyłem. Do dzisiaj nie potrafię dobrze grać cudzych utworów, tylko moje własne. Przez lata nie miałem fortepianu. Nie mogłem sobie na niego pozwolić. Nie wiedziałem, czy znajdę jakiś kąt do spania dla samego siebie, a co dopiero miejsce na fortepian. Musiałem więc odłożyć te marzenia na bok. Teraz naprawdę chcę sprawić sobie fortepian.   

Piosenką, która jak dotąd wywołała w waszej krótkiej karierze najwięcej kontrowersji, jest „One in a Million.” Jak powstawał ten kawałek?

„One in a Million” powstało, kiedy siedziałem w mieszkaniu mojego przyjaciela, Westa Arkeena, który jest kimś w rodzaju szóstego członka zespołu. Napisałem ten kawałek w jego domu, nudząc się i oglądając telewizję. Niezbyt dobrze gram na gitarze, właściwie gram tylko na dwóch strunach i tworzę kawałek po kawałku. Zacząłem pisać o tym, że chciałbym wyjechać z Los Angeles, wynieść się stąd na jakiś czas. Byłem na dworcu autobusowym L.A. Greyhound. Jeżeli nigdy tam nie byłeś, nie możesz pier***ć mi o tym, co tam się dzieje i jak ja to widzę. Tam roi się od czarnoskórych, którzy sprzedają kradzioną biżuterię, kokainę, heroinę i marihuanę. Większość tych narkotyków jest podrabiana. Naciągacze sprzedają miejsca parkingowe na bezpłatnych parkingach. Próbują oszukać każdego dzieciaka, który wysiada z autobusu i nie do końca wie, gdzie jest ani dokąd pójść, i zdzierają  z ludzi wszystko, co się da. Właśnie to zobaczyłem po przyjeździe do miasta. Sens „One In A Million” jest, ogólnie rzecz ujmując, taki, że my wszyscy jesteśmy jednymi na milion. Wszyscy żyjemy na tej ziemi. Wszyscy jedziemy na jednym wózku. Przestańmy robić się nawzajem w ch***ja.

Tekst piosenki wywołał lawinę protestów, przyjrzyjmy mu się więc linijka po linijce. Zacznijmy od „Police and niggers, that’s right/Get outta my way/Don’t need to buy none/ Of your gold chains today.”

Użyłem słów "police" i "niggers", ponieważ nie można używać słowa "nigger". Dlaczego czarni mogą zwracać się do siebie nawzajem per „nigger”, ale kiedy tego samego określenia użyje biały człowiek, od razu odbiera się je jak wielki afront? Nie lubię wszelkiego rodzaju ograniczeń. Nie lubię, kiedy mi się mówi, co mogę, a czego nie mogę powiedzieć. Użyłem słowa „nigger”, ponieważ oznacza ono kogoś, kto jest cierniem w boku, problemem. „Nigger” niekoniecznie znaczy „czarny”. Czy John Lennon nie śpiewał piosenki „Woman Is The Nigger Of The World”? Poza tym istnieje zespół raperów o nazwie N.W.A., Niggers With Attitude. Oni są z tego słowa dumni! Chwała im za to. To nie my jesteśmy tymi złymi, ale oni! Bob Goldthwait powiedział, że jedynym powodem, dla którego umieściliśmy ten tekst na płycie, było to, że wywoła mnóstwo kontrowersji, co z kolei pozwoli nam sprzedać miliony egzemplarzy. Piep***nie! Po co ten cyrk? Niczego nie robimy tylko po to, żeby wywołać w prasie kontrowersje.

A co z następną linijką? “Immigrants and faggots/They make no sense to me/They come to our country/And think they’ll do as they please/Like start some mini-Iran or spread some fuckin’ disease.” Skąd nawiązanie do imigrantów?

Kiedy używam słowa „immigrants”, mam na myśli to, co dzieje się w 7-Eleven czy Village Pantries. Ludzie z takich krajów jak Iran, Pakistan, Chiny, Japonia itd. znajdują pracę w sklepach i na stacjach benzynowych, a potem traktują cię tak, jak gdybyś to ty był tu obcy. Ja i Slash zostaliśmy wyrzuceni ze sklepu przez mierzącego sześć stóp wzrostu Irańczyka z nożem rzeźniczym w ręku, ponieważ nie podobało mu się to, jak byliśmy ubrani. Śmiertelnie mnie wystraszył. Mogłem myśleć tylko o tym, jak leżę zakrwawiony na ziemi, brocząc krwią. Kiedy jestem przerażony, tracę głowę. Chwyciłem przykrywkę jednego z tych dużych, pomarańczowych pojemników na śmieci i wróciłem z nią do niego jak z tarczą, krzycząc: „Dawaj!”. Nie chciałem dać za wygraną.
To stąd wziął się tekst o imigrantach. Może powinienem był być bardziej precyzyjny i napisać: „Joe Schmoladoo at the 7-11 and faggots make no sense to me”? To byłoby żałosne! Dlatego napisałem po prostu „immigrants”.

A co powiesz o użyciu słowa „faggots”?

Miałem z homoseksualistami bardzo złe doświadczenia. Kiedy po raz pierwszy przyjechałem do Los Angeles, miałem jakieś osiemnaście, dziewiętnaście lat. Podróżowałem autostopem i jakiś gość powiedział mi, że mogę przenocować w jego pokoju hotelowym. Poszedłem spać, a kiedy się obudziłem, ten facet próbował mnie zgwałcić. Pchnąłem go na podłogę, ale znowu zaczął się do mnie dobierać. Rzuciłem się do drzwi, ale mnie dogonił. Przygwoździłem go między drzwiami a ścianą. Miałem przy sobie brzytwę, więc ją wyciągnąłem i powiedziałem: „Nigdy więcej nie waż się mnie dotknąć! Nigdy nie myśl o tym, że mnie dotykasz! Nigdy nawet nie dotykaj samego siebie, myśląc o mnie! Nic z tych rzeczy!” Następnie wziąłem swoje manatki i uciekłem, chociaż nie miałem gdzie pójść, ani gdzie spać. To dlatego moje nastawienie jest takie, a nie inne.

Jesteś więc antyhomoseksualny?

Jestem proheteroseksualny. Nigdy nie mam dosyć kobiet i nie dostrzegam tego, co pewni mężczyźni widzą w innych mężczyznach. Nigdy nie miałem ani homo-, ani biseksualnych doświadczeń. Jednak jest to z mojej strony obłudne, bo patrzeć na dwie kobiety razem lubię bardziej niż cokolwiek innego. To taka osobista preferencja.

A co z agresją wobec gejów? Czy kiedykolwiek pobiłeś kogoś tylko z powodu jego orientacji seksualnej?

Nie! Nigdy. Co najwyżej zdarzyło się, że jadąc do Troubadoura przez Santa Monica Boulevard, krzyknąłem z okna samochodu: „Dlaczego nie lubisz cipki?”. Naprawdę tego nie rozumiem. Czy jestem antyhomoseksualny? Nie mam nic przeciwko homoseksualistom, dopóki to, co robią, nikogo nie rani, i dopóki do niczego mnie nie zmuszają. Nie potrzebuję ich przed oczami ani, wybacz dwuznaczność, przy dupie.

Fragment „One in a Million” o „faggots” [„pedałach”], którzy „spread some fuckin’ disease” [„roznoszą piep***ne choroby”], doprowadził do wykluczenia Guns N’ Roses z nowojorskiej imprezy charytatywnej na rzecz walki z AIDS przez Gay Men’s Health Crisis, czyli jednego ze współorganizatorów wydarzenia. Jak się w związku z tym poczułeś?

Nie jesteśmy w żaden sposób związani z Gay Men’s Health Crisis, jeśli nie liczyć tego, że David Geffen był jednym z organizatorów koncertu, a przy tym jest właścicielem naszej wytwórni płytowej. Poproszono nas, żebyśmy to zrobili, a my chcieliśmy dorzucić trochę grosza na walkę ze śmiertelną chorobą, które zabija ludzi wszystkich ras. Mój przyjaciel, który jest gejem i swego czasu sygnalizował nas różnym wytwórniom, wcale nie był z tego zadowolony, bo nawet nie dostaliśmy szansy na to, żeby poprawić nasz wizerunek i zrobić coś dobrego.
AIDS jest przerażające. Chcieliśmy zagrać ten koncert, czuliśmy, że to ważne, ale nie dano nam takiej możliwości. Nie dano nam nawet możliwości, żebyśmy cokolwiek o tym powiedzieli. Po prostu pojawiła się oficjalna informacja, że nie będziemy mogli wziąć w tym udziału, ponieważ Gay Men’s Health Crisis na to nie pozwoli. Nie sądzę, żeby mieli prawo odrzucać pieniądze czy uwagę, które mógłby im zapewnić nasz występ. To [z ich strony] przejaw dumy, ignorancji i dziecinnego zachowania.

Wydaje się, że kobiety to w Guns N’ Roses jeden z najpopularniejszych tematów. Jesteś typem romantyka?

Jestem człowiekiem, który wdaje się w wiele różnych związków. Naprawdę trudno jest mi wytrwać w związku z jedną osobą, jeżeli ta osoba nie pozwala mi na bycie też z innymi. Jeżeli chodzi o seks, to jestem otwarty i mam nastawienie hedonistyczne. To, że nie jesteś zakochany po uszy, nie znaczy, że nie podobają ci się inne kobiety. Możesz myśleć, że są pociągające, chcieć ich dotykać, zaznawać przyjemności. Może właśnie w tym momencie faktycznie odczuwasz miłość. Miłość i pożądanie chodzą w parze, jak dobro i zło. Jedno bez drugiego nie jest kompletne. Jednak nie deklaruję nikomu miłości, jeżeli rzeczywiście nie jestem zakochany. Nigdy tego nie robiłem.

Czy nazwałbyś samego siebie rozwiązłym?

Uprawiam seks tak często, jak to możliwe.

Nie obawiasz się AIDS?

Taak, ale też żyję w mieście, któremu każdego dnia grozi trzęsienie. Możesz zginąć w strzelaninie na autostradzie, jedzenie jest napromieniowane… jest tysiąc sposobów na to, żeby pożegnać się z tym światem. Seks przeważnie jest spontaniczny, ale staram się nie być zbyt nieostrożny.

Zatem praktykujesz bezpieczny seks?
Praktykuję bezpieczny seks… Lubię słowo „praktykować”. „Praktykować” znaczy często coś robić, powtarzać, udoskonalać. Praktyka czyni mistrza. Nie wiem, czy osiągnę doskonałość, ale mogę stać się znacznie lepszy. Trzeba tylko konsekwentnie praktykować.

A co z narkotykami? Wielu ludzi wiąże Guns N’ Roses z narkotykowymi ekscesami.

Nie jestem i nigdy nie byłem ćpunem. Ostatni wywiad dla „RIP Magazine” i to, co mówiłem tam o narkotykach, zostało wyrwane z kontekstu. To wydarzyło się ponad dwa lata temu i trwało zaledwie kilka tygodni, kiedy nie miałem nic do roboty. Poza tym byłem bardzo ostrożny. To nie znaczy, że w pewnym momencie naprawdę nie będę miał dość życia i nie posunę się za daleko. Ludzie powiedzą coś w stylu: „Przecież zawsze ćpał”. Nie jest to prawdą, ale możesz wierzyć w to, co chcesz, gówno mnie to obchodzi. Nikt tak naprawdę nie uwierzy w to, co powiem, czy ćpam, czy nie, bo to i tak jest temat tabu.     
Ostatnio piłem dla zabawy szampana, kilka piw… wiesz, o co chodzi. Narkotyki byłyby dla mnie obecnie przeszkodą w drodze do spełniania marzeń i realizacji celów. Naprawdę nie chcę widzieć wokół siebie narkotyków. Nie znaczy to, że jestem im całkowicie przeciwny, po prostu nie ma dla nich teraz miejsca w moim życiu.

Czy myślisz, że tego typu ekscesy mogą zaszkodzić twoim kolegom z zespołu?

Nie chcę, żeby narkotyki rozwaliły ten zespół. Jestem im przeciwny, jeżeli to posuwa się za daleko. Obecnie nawet wciąganie kokainy to dla mnie „za daleko”. Po jednej kresce koki mógłbym stracić głos na tydzień. Nie wiem, dlaczego. Może dlatego, że dawniej robiłem wiele różnych rzeczy i to nadal siedzi w moim gardle. Wiem tylko, że w tej chwili nie jest to dla mnie zdrowe. I jeśli ktoś mówi: „Patrz, on już nie lubi imprezować!”, odpowiadam: „Pie***rz się! Chcesz dostać nową płytę czy nie?”.

Spośród wszystkich nieporozumień, które nagromadziły się wokół Guns N’ Roses, te największe wydają się pochodzić z wywiadów, których sam udzieliłeś czasopismom.

Ci ludzie szukają sensacji. Nie wiedzą, co jest prawdą, a co nie. Wypowiedzi zawsze są modyfikowane albo wyrywane z kontekstu, ale niektóre czasopisma fałszują wywiady tylko po to, żeby lepiej się sprzedać. Ktoś napisał, jakoby Slash powiedział, że przejeżdżam psy. Nigdy nie przejechałem żadnego psa. Myślę, że coś jest nie tak, kiedy dziecko ma trzy dolce i wydaje je na batona, napój gazowany i czasopismo, bo jest fanem Guns N’ Roses, a dostaje złe zdjęcia i zafałszowany wywiad. To nie jest w porządku, ale niestety, prawdopodobnie to się nigdy nie zmieni.

Niektóre szkoły zakazały noszenia koszulek Guns N’ Roses, a organizacje w rodzaju Parents Music Resource Center (PMRC) zarzuciły zespołowi gloryfikowanie zdegenerowanego stylu życia. Czy kiedy śpiewasz dla młodej publiczności, myślisz o tym, że jako na ich idolu ciąży na tobie pewna odpowiedzialność?

To tylko płyty… Nie wiem. Człowiek musi zmieniać się i dorastać. Nie staram się wywierać na nikogo złego wpływu. To nie ja wychowuję twoje dzieci. Ty jesteś rodzicem. PMRC? Kim oni są? To jakiś program telewizyjny, jak AM/PM?

Gdybyś miał syna, powiedzmy Axla Rose’a II, i on przyniósłby do domu płytę z tekstami o „niggers” i „faggots”, co byś poczuł?

Na chwilę obecną nie chcę mieć dzieci, ponieważ nie mógłbym im poświęcić wystarczająco dużo czasu. Ale chciałbym, żeby [mój syn] rozmawiał ze mną o tym, czego słucha; chciałbym, żeby pokazywał mi nowe rzeczy, i sam chciałbym pokazywać nowe rzeczy jemu. On mógłby mi puścić Screaming Banshees From Hell, a ja mógłbym mu puścić Jimiego Hendrixa albo coś innego. Moglibyśmy rozmawiać o muzyce. Moglibyśmy rozmawiać o różnych rzeczach. Myślę, że wychowywanie dzieci jest obowiązkiem rodziców. Mój ojciec lubi „Welcome to the Jungle”. Gdyby dziesięć lat temu tego rodzaju piosenka pojawiła się w naszym domu, rozpętałoby się piekło. Ale nie mogę wściekać się na niego o to, jak kiedyś czuł.

Wróćmy do twojego dzieciństwa. Byłeś złym uczniem?

Nie. W testach zawsze plasowałem się w pierwszych trzech procentach. Rzuciłem szkołę w jedenastej klasie, wróciłem do niej, a potem znowu ją rzuciłem.

Dlaczego rzuciłeś szkołę?

Bo to nie było dla mnie. Musiałem czytać książki, śpiewać piosenki albo rysować rzeczy, które nie działały na moją wyobraźnię i nie kręciły mnie. To nie było mi do niczego potrzebne. Dlatego rzuciłem szkołę i zacząłem rysować i malować w domu oraz spędzać dużo czasu w bibliotece. Zwięźle mówiąc, zacząłem po swojemu uczyć się przedmiotów, które mnie interesowały. 

Dorastałeś w Lafayette, w Indianie. Jak sądzisz, jaki wpływ miało małe miasteczko na kształtowanie się twojej osobowości?

Wpoiło we mnie pogardę dla ludzi o zaściankowej mentalności. A także chęć ucieczki.

A jakie są zalety małych miasteczek?

[Małe miasteczka] to gówno.

Często byłeś w tarapatach?

Ja i moi przyjaciele zawsze byliśmy w tarapatach. Pakowaliśmy się w tarapaty dla zabawy. W pewnym momencie zdałem sobie jednak sprawę, że mogę wylądować w pudle, bo zadarłem z piep***m systemem. Wdałem się z jednym gościem w bójkę. Po jakimś czasie zaprzyjaźniliśmy się i on wycofał oskarżenia przeciwko mnie, ale państwo się przy nich upierało. Jedne zarzuty nie zadziałały, więc próbowali innych. Spędziłem w pudle trzy miesiące, zanim w końcu wyszedłem. Ale kiedy wkurzysz detektywa, on wsadzi cię z powrotem za kratki.   
Próbowali wszystkiego. Aresztowali mnie nielegalnie na moim własnym podwórku za to, że piłem. Chcieli mnie przyskrzynić jako notorycznego przestępcę, co mogło się skończyć dożywotnim więzieniem. Mój prawnik niczego w sądzie nie wskórał. Wyjechałem do Kalifornii. Mówili mi, żebym nie wyjeżdżał, ale zrobiłem to tak czy owak. Mój prawnik się wszystkim zajął. Nie wracałem tam przez długi czas. Teraz, kiedy wracam, żeby spotkać się z moją rodziną, omijam miejscową policję szerokim łukiem. Zresztą staram się omijać szerokim łukiem policję w ogóle.

Jak to wygląda teraz, kiedy wracasz tam jako gwiazda, a nie wyrzutek?

Sytuacja trochę wymyka się spod kontroli. Tak naprawdę nigdzie nie mogę pójść. Bywam w domach moich przyjaciół, ale ludzie, których nie znam, pojawiają się i prosząę o autograf. Ludzie, z którymi chodziłem do szkoły, ludzie, którzy mnie nie cierpieli, teraz chcą, żebym inwestował swoje pieniądze w to czy tamto. Opowiadają piep***ne bzdury w stylu: „Axl myśli, że jest za dobry, żeby z nami imprezować”. Ale dawniej to oni nie chcieli imprezować ze mną. I jeśli ktoś czuje się urażony tym komentarzem, to właśnie tak ma być.

Jak tłumaczysz swoje nieprzewidywalne usposobienie?

Kiedy jestem zestresowany, staję się agresywny wobec samego siebie. Chciałem się pociąć, ale później dotarło do mnie, że posiadanie blizny jest gorsze niż nieposiadanie stereo. Wolę kopnąć w stereo niż pociąć sobie ręce. Wolę kopnąć w stereo niż przywalić komuś w twarz. Kiedy jestem zły, przygnębiony albo wzburzony, wychodzę albo gram na fortepianie. 

Stacje radiowe często grają skrócone wersje waszych kawałków. Co czujesz, kiedy twoje piosenki są cięte, żeby zmieściły się w ramówce?

Nie chciałbym robić porównań, ale myślę, że gdybyś usłyszał okrojoną wersję „Layli”, byłbyś wkurzony, zwłaszcza jeśli masz ochotę posłuchać końcowej partii fortepianowej. Nie cierpię tego, jak obchodzą się ze „Sweet Child O’ Mine”. Radiowcy powiedzieli: „Przecież twoje partie wokalne nie zostały wycięte”. Tylko że mój ulubiony fragment tej piosenki to solo Slasha. Wycięto ją wyłącznie po to, żeby zrobić więcej miejsca na komercję, a tym samym zapewnić kierownictwu stacji więcej forsy z reklam. Jeżeli dostajesz okrojoną wersję „Paradise City” albo połowę „Sweet Child” i „Patience”, to znaczy, że zostałeś oszukany.   

Jaki rodzaj muzyki i które zespoły podobają ci się najbardziej?

To zawsze jest najtrudniejsze pytanie. Ostatnio słuchałem Derek and the Dominos, Bar-Kays. Naprawdę lubię wczesną Patti Smith. Zaczynam też odkrywać The Cure. Bez przerwy staram się wynajdować rzeczy, które poszerzają moje horyzonty. Chętnie słucham Sound Garden. Jestem pod urokiem ich wokalisty. Ten gość śpiewa genialnie. Jeżeli chodzi o granie klubowe, to bardzo lubię Saigon Saloon.
Dzisiaj moja ulubiona płyta to „Something/Anything” Todda Rundgrena. Ostatnio się nią zainteresowałem. Mam swoich ulubieńców, lubię Pistols, ELO, Queen. Dwa albumy, które zawsze kupuję, kiedy mam pod ręką magnetofon, ale nie mam w torbie kaset, to „Never Mind The Bollocks” i „Queen II”. Myślę, że byłbym w kropce, gdybym musiał zdecydować, który z nich zabiorę ze sobą na bezludną wyspę. Może postawiłbym na Pistolsów, żeby ktoś mnie usłyszał, kiedy ich puszczę.           

Jesteś także fanem Rolling Stonesów. Krążą słuchy, że Guns N’ Roses będą otwierać koncerty podczas ich zbliżającej się trasy. Co dokładnie się stało?

Nikt niczego nam oficjalnie nie zaproponował. Naprawdę chciałbym otwierać koncerty Rolling Stonesów, ale też bardzo mi zależy na nagraniu płyty. Prawdopodobnie wrócimy na trasę w przyszłym roku, jednak nie wiem dokładnie - kiedy.

Czy uważasz się za lidera zespołu?
To dobre pytanie. Robię to, co chcę. To może być samolubne, ale nie ma lepszego sposobu na to, żebym dał z siebie to, co we mnie najlepsze. Kiedy piszemy piosenki, nikt w zespole nie gra tego, czego naprawdę nie chce grać. Kiedy tworzymy nowy numer, basista gra swoje partie i jest to dokładnie to, co chce grać. To zwyczajnie się sprawdza i zazwyczaj kończy się na tym, że piszemy piosenki, które każdemu odpowiadają. Nie nazwałbym siebie liderem w takim sensie, że inni robią to, co ja im mówię. To nie jest tak. 

Wcześniej wspomniałeś o wizerunku gwiazdy rocka i o tym, że ludzie słuchają pewnego rodzaju muzyki po prostu ze względu na określone zachowania i wygląd. Co w takim razie powiesz o długowłosym, wytatuowanym Axlu z piercingiem na sutku?

Co z nim?

To tylko kwestia wizerunku?

To część mnie. Gdy zakładam ubrania albo pozuję do zdjęć, chcę wyglądać najlepiej, jak to możliwe. Kiedy idziesz na randkę, chcesz wyglądać dobrze dla osoby, z którą się spotykasz, albo dla siebie samego. Mam teraz dość pieniędzy, żeby kupić sobie garnitur, który mi się podoba, i nosić go tak, jak mi się podoba. Nie noszę garniturów każdego cholernego dnia. Może będę się golić, malować i tapirować piep***ne włosy. Zdecydowanie przykładamy wagę do naszego wizerunku. Myślę, że gdyby Izzy pojawił się na sesji zdjęciowej w stroju klauna, zapytalibyśmy, co ma na swoje usprawiedliwienie [śmiech]. Ale gdyby zdołał nas przekonać, że ma ku temu dobry powód, nie byłoby problemu. Nie mogłoby być inaczej. Steven ma własny sposób ubierania się, powiedzmy: rockowo-komercyjny. Świetnie się z tym czuje, podczas gdy ja i Slash za nic nie chcielibyśmy zostać przyłapani na tym, że coś takiego nosimy. Z kolei ja i Slash nosimy ciuchy, w których Steven nie chciałby zostać przyłapany. Mamy różne osobowości i tyle.
Kiedy mamy grać koncert, zakładam bandanę, bo włosy opadają mi na twarz. Kiedy mamy sesję zdjęciową, też często zakładam bandanę, ponieważ noszę ją na scenie. Jeżeli czuję się naprawdę dominujący i dekadencki, wkładam buty z wysoką cholewą i tego typu rzeczy. Staram się wyrażać samego siebie poprzez ciuchy. To też rodzaj sztuki. Nie martwię się tym, co ludzie sobie pomyślą o moim wyglądzie. Robię to, co chcę. 

Czy bywanie w różnych miejscach w Los Angeles jest bardzo uciążliwe?

Tak naprawdę chodzę jedynie do tych klubów, gdzie znam personel i mogę liczyć na odrobinę prywatności. Nie jest miło, kiedy idziesz do klubu, w którym jest 600 osób, i kończy się na tym, że musisz zamienić parę słów z 400 z nich. Nie starcza ci czasu na to, żeby samemu spędzić miłe chwile. Gdybym przez cały tydzień siedział w domu, może potem poszedłbym do Cathouse, bo mam tam kilku przyjaciół. Chcę przebywać z przyjaciółmi, nawet gdybyśmy mieli o niczym nie gadać. Po prostu tego potrzebuję. 
Mnóstwo ludzi prosi mnie o autografy i to zaczyna być krępujące. Nie chcę być dupkiem, który mówi komuś: „Spadaj”, ale nie bawi mnie bywanie w lokalach tylko po to, żeby przez cały czas rozdawać autografy. To wynika z popularności, ale czasem sytuacja naprawdę wymyka się spod kontroli, a ludzie naprawdę potrafią być bezczelni i nieprzyjemni. Zdarzyło się, że wdarli się do mojego pokoju hotelowego z aparatem, zbudzili mnie i robili zdjęcia. Ludzie dowiadują się, gdzie mieszkam, i zjawiają się pod drzwiami. Ja sam nigdy nikogo nie poprosiłem o autograf.   

Konieczność rozdawania autografów nie wydaje się być najgorszą rzeczą na świecie. Czego w swoim życiu żałujesz najbardziej?

Tego, że nie porozmawiałem z Toddem Crewem, zanim pojechał do Nowego Jorku. [Crew, basista Jetboy, był bliskim przyjacielem zespołu; zmarł z powodu problemów alkoholowych.] Bardzo chciałem z nim pogadać w trosce o jego zdrowie. Ale nie zdawałem sobie sprawy z tego, że zabraknie nam czasu. Myślałem, że pogadamy później…

Wydaje się, że jesteś niezwykle przywiązany do twoich przyjaciół. Czy twój system wartości zmienił się, odkąd stałeś się żyjącą w dostatku gwiazdą rocka?

Zeszłej nocy widziałem na plaży pewnego gościa. Był bezdomny. Nienawidzę żebraków, sam nigdy nie żebrałem. Nie mógłbym, to byłoby zbyt dziwne. Przeszedłem obok niego i nagle zdałem sobie sprawę, że mam trochę grosza w kieszeni. To nie jest tak, że rozdaję pieniądze każdemu, kogo widzę. W ogóle tego nie robię. Jednak dałem mu dwadzieścia dolców, a on powiedział coś w rodzaju: „Dzięki, bracie, doceniam to”. Jutro może zjeść śniadanie.
Mogłem po prostu przejść obok, ale powiedziałem sobie, że być może dobrze spożytkuje tę kasę. Nie próbował wciskać mi kitu. Wyglądał, jakby nazajutrz rano miał wstać i poszukać sobie pracy czy czegoś, co pozwoliłoby mu przeżyć. Dobrze się z tym czułem i zastanawiam się, czy wszystko z nim dzisiaj w porządku. Tego nie wiem. Mam tylko nadzieję, że nie kupił za tę forsę koki.












Źródło:
https://www.rollingstone.com/music/music-news/axl-rose-the-rolling-stone-interview-3-184068/
« Ostatnia zmiana: Września 22, 2018, 09:47:38 am wysłana przez naileajordan »
"Robiłem to w najlepszej wierze, jak mówił jeden gentleman, który uśmiercił swą żonę, gdyż była z nim nieszczęśliwa."

Offline sunsetstrip

  • Scraped
  • **********
  • Wiadomości: 8661
  • 17000 postów
  • Respect: +4381
Odp: Axl – wywiad dla Rolling Stone z 1989
« Odpowiedź #1 dnia: Września 21, 2018, 10:49:41 pm »
+1
dzieki @naileajordan, ale co ja tam zrobilem ?
wszelkie tantiemy dla tlumaczki

Cytuj
Abstrahując od marzeń, czy kiedykolwiek myślałeś, że sprzeda się 9 milionów egzemplarzy?
Nie, ale to było mniej więcej tak: miałem nadzieję, że przebijemy pierwszy album Boston

I przebili, 30mln do 25 na stan dzisiejszy.

Cytuj
Wydaliśmy najlepiej sprzedający się album debiutancki w dziejach rock and rolla. W Ameryce na pewno, co do reszty świata nie mam pewności.

jest pewnosc

Cytuj
Jest też inny numer, wstępnie nazwany „Without You”.

czyli Estranged

Cytuj
Nie nazwałbym siebie liderem w takim sensie, że inni robią to, co ja im mówię.

sytuacja sie zmienila, jeszcze owego roku [1989] podczas koncertow przed Stonesami

Cytuj
Crew, basista Jetboy, był bliskim przyjacielem zespołu; zmarł z powodu problemów alkoholowych.]

RS sie myli, Crew sie zacpal
NAJBARDZIEJ KONTROWERSYJNY

"I once bought a homeless woman a slice of pizza who yelled at me she wanted soup."
Axl Rose


 

Chris Vrenna o GNR sprzed „Chinese Democracy” [gunsnroses] [axl]

Zaczęty przez naileajordan

Odpowiedzi: 1
Wyświetleń: 3136
Ostatnia wiadomość Października 29, 2018, 05:37:12 pm
wysłana przez sunsetstrip