MH - Live 'N' Let Die



Metal Hammer 10-1991
GUNS N'ROSES - Live 'N' Let Die
Andreas Schowe/Peter Burtz

Zanim Guns'N'Roses przywlekli swój show do Anglii zdecydowali się na parę koncertów w Europie. Metal Hammer postanowił sprawdzić, co znaczy spektakl pod tytułem Guns'N'Roses na żywo i wybrał się do Mannheim w Niemczech na Open Air Festival. (koncert odbył się 24 sierpnia 1991). Wszystko było zapięte na ostatni guzik. Lasery i efekty specjalne mogłyby ośmieszyć wystrój Disneylandu. W przypadku Guns'N'Roses nie mogło też zabraknąć skandalu czy plotki, która natychmiast dostaje się na czołowe strony gazet. Natomiast sama, klasyczna muzyka to to, na co czekają rzesze fanów panów Rose'a, Slasha, Stradlina, Soruma, Reeda i McKagana. Rzecz jasna bilety były wyprzedane w rekordowo szybkim czasie.

Płacąc 20 funtów za bilet fani mogli oczekiwać nie tylko występu Guns'N'Roses, ale także Skid Row i ulubieńców tego miesiąca, Nine Inch Nails. Wszystko miało zacząć się dokładnie o 17.00, ale ci którzy pojawili się dokładnie o tej godzinie stwierdzili, że Nine Inch Nails (dokładnie 23 cm paznokci) zeszli już ze sceny, a Skid Row grają już Slave To The Grind. Nadruk na bilecie mówi jedno, a rzeczywistość jest zupełnie inna i zamiast trzech zespołów większość zobaczyła tylko dwa. Dlaczego tak się stało? Cóż, wszystko zostało przesunięte i Nine Inch Nails zamiast grać obserwowali już z boku sceny Skid Row czekając jak wszyscy na Guns'N'Roses. Pocieszeniem dla tych, którzy nie zdążyli na koncert Nails może być to, że zespół nie pokazał nic szczególnego. Nine Inch Nails grają industrialny pop połączony z techno-disco. Tak przynajmniej określa swoją muzykę lider zespołu, który twierdzi, że jest w niej dużo z Depeche Mode. Ta muzyka nie bardzo pasuje do tego, czego można się było spodziewać na rockowym spektaklu. Swoją drogą Nine Inch Nails dołożyli starań i zabrzmieli ostrzej niż na swojej debiutanckiej płycie. Wokalista brzmiał bardziej szorstko, a gitary ostro hałasowały, co miało wytłumaczyć obecność zespołu na wspólnym koncercie z Guns'N'Roses. Przykro nam, ale ten zespół był tak nie na miejscu, jak kawałek wieprzowiny podczas żydowskiego wesela.

Po Nailsach przygotowanie sceny na Skid Row trwało dobrze ponad pół godziny i wreszcie koncert zaczął się od tytułowego numeru z nowej płyty. Skid Row przygotował fantastyczny show świetlny, ale z powodu słońca publiczność nie mogła go nawet docenić. Na szczęście Skid Row to taki zespół, który wyglądał i brzmiał by dobrze nawet na kawałku sceny. Rock w najczystszej formie i szaleńcza energia to znane cechy szczególne Skid Row. Nic więc dziwnego, że już po paru minutach fani w pierwszych rzędach zaczęli szaleć. Wprawdzie nie było wątpliwości, że wszyscy przyszli zobaczyć inny zespół, ale Skid Row wciągnęli wielu fanów do zabawy! Skid Row wiedzą jak to się robi. Ten zespół wygląda i brzmi równie dobrze. Swoją drogą mając w repertuarze takie numery jak Monkey Business, Get The F..k Out, Riot Act, Youth Gone Wild i 18 And Lite trudno zagrać kiepski koncert.

Zdziwił nas tylko fakt, że Skid Row byli na scenie przez 50 min., a potem wrócili, by zagrać bis złożony z dwóch utworów. To wzbudziło falę plotek. Ktoś zaczął twierdzić, że Guns'N'Roses zagrają trzygodzinny koncert, bo skoro teraz była szósta, a scena będzie gotowa na siódmą to do dziesiątej pozostaje gwiazdom trzy godziny do wypełnienia. Ci, którzy w to uwierzyli srodze się zawiedli.

Ekipa techniczna potrzebowała aż dwóch godzin na przygotowanie sceny dla królów rocka. Wielu fanów miało wyraźnie dość czekania. Nie mamy nic przeciwko budowaniu nastroju, ale nie można przerwy ciągnąć w nieskończoność. Tak jednak było w przypadku Guns'N'Roses. Doprawdy trudno zrozumieć, co chcieli osiągnąć Guns'N'Roses, każąc publiczności czekać tak długo.

W końcu się zaczęło. Grupa nie mogła wybrać lepszego numeru na początek koncertu jak Welcome To The Jungle. Zmierzymy się z każdym, kto sądzi inaczej. 70 tys. ludzi było tego samego zdania co my i ten numer natychmiast podniósł ich na nogi. Trzeba przy tym przyznać, że te dwie godziny poświęcone na przebudowę sceny bynajmniej nie były stracone. Możliwe, że Guns'N'Roses brzmieli ciszej niż się tego wszyscy spodziewali, ale brzmienie było nienaganne. Nadto, nowy perkusista Matt Sorum okazał się wręcz rewelacyjny. Nigdy nie słyszeliśmy Guns'N'Roses w tak fantastycznej formie. Na scenie wszystko wyglądało jak zawsze. Izzy Stradlin i Duff McKagan zajmowali pozycje po obu stronach podium dla perkusji i jak zwykle mało się ruszali. Mimo to - jako sekcja rytmiczna pompowali rytm jak nikt inny na świecie. Dla odmiany Slash i Axl szaleli po scenie jakby płacono im za każdy kilometr przebiegnięty po estradzie, a nie za koncert. Slash jest zawsze bardzo ruchliwy, ale w pewien sposób taki sam. Wygląda tak samo w Chicago, jak w Londynie czy w Mediolanie. Co innego Axl, który zawsze wymyśla coś nowego. Tym razem był ubrany w czarującą szkocką spódniczkę i możemy się założyć, że wkrótce na scenach pojawią się skórzane spódnice noszone przez naśladowców Axla. Z Guns'N'Roses na klawiszach grał Dizzy Reed, ale był zupełnie niewidoczny, dla publiczności oglądającej koncert.

Wracając do koncertu to po Welcome To The Jungle pojawił się inny, stary kawałek Mr. Brownstone. Później zaczęła się prezentacja zawartości płyt Use Your lllusion l & II. Bad Obsession i Dust & Bones nie są wprawdzie, takimi klasykami, jak wymienione wcześniej utwory, ale mają w sobie magię typową dla Guns'N'Roses. Po jeszcze jednym nowym kawałku usłyszeliśmy klasyk The Wings Live And Let Die, który zabrzmiał tak, jakby skomponowano go z myślą o histerycznym wyciu Axla. Nie ma wątpliwości, że ten utwór stanie się klasycznym nagraniem Guns'N'Roses i jeśli kiedykolwiek ten zespół będzie miał zamiar nagrać składankę typu "Best Of", to Live And Let Die musi się na niej znaleźć.

Później nastąpiło to... Wygląda na to, że Judzie powoli przyzwyczajają się do małych fobii Guns'N'Roses. W 20 minucie koncertu Axl zszedł ze sceny. Reszta zespołu była tym faktem zaskoczona, ale jak jeden mąż, też opuściła scenę. O co chodziło tym razem? Jaki był powód przerwania koncertu? Cóż, tym razem był rzeczywiście poważny, bo okazało się, że odsłuchy odmówiły posłuszeństwa i żaden muzyk nie słyszał tego, co robili inni na scenie. Nie ma sprawy, ale takie przerwy robią się powoli integralną częścią koncertów Guns'N'Roses, nieprawdaż? Następnie na scenie pojawił się promotor, który wydukał do mikrofonu przeprosiny. Na szczęście, publiczność zachowywała się cicho i spokojnie. Bez problemu mogę wymienić kilka miast w których publiczność rozniosłaby w takiej sytuacji scenę, ale w Niemczech widownia zachowała się bardzo grzecznie. Nikt nie gwizdał, ani nie wył, kiedy Guns'N'Roses pojawili się na scenie znowu po 15 minutach. Być może ludzie przyzwyczajają się do ich coraz częstszych problemów technicznych, których im ostatnio nie brakuje.

Jesteśmy znowu na scenie i zespół pokazuje klasę w numerach Civil War i Double Talkin Jive, które po raz pierwszy wykonał na festiwalu w Brazylii. Fani natychmiast puścili w niepamięć 15 minutową przerwę i większość z nich wyraziła swój podziw dla zespołu w tak oczywisty sposób jak uniesienie do góry zapalonych zapalniczek. Usłyszeliśmy lt's So Easy, Patience i nowy utwór November Rain, które zostały potraktowane w podobny sposób jak poprzednie. Wygląda na to, że Axl, Slash i reszta znowu napisali kawałek, który dotrze na szczyt list przebojów. Rzecz jasna nie zabrakło You Could Be Mine z filmu "Terminator 2". Arnie Schwarzenegger byłby dumny tego wieczora ze swoich chłopców.

W chwilę później nastąpił wielki moment Soruma. Nie jesteśmy fanami solówek perkusyjnych, ale to było fantastyczne. Sorum dał z siebie wszystko i tym samym awansował do extraklasy światowych perkusistów. Widać było, że Slash nie może doczekać się swojej solówki i kiedy wreszcie przyszedł ten moment eksplodował prawdziwym wulkanem uczuć. Czy ten zespół można jakoś zatrzymać? Odpowiedź jest prosta - NIE. Jak zresztą negować grupę, która ma takie kawałki jak Sweet Child Of Mine, Nightrain, Yesterdays, 14 Years, My Michelle i ubiegłoroczną wersję numeru Knockin' On Heaven's Door. Jak się łatwo domyślać tłum wręcz oszalał z radości, ale nadal czekał na swe ulubione kawałki. Zespół zagrał numer Estranged, ale wszyscy nadal czekali na Paradise City z LP "Appetite For Destruction". Po tym tłum instynktownie wyczuł, że show skończył się na dobre. Jak jeden mąż, wszyscy ruszyli do wyjść, dumnie prezentując koszulki Guns'N'Roses na sobie.

Jeśli nie liczyć tej krótkiej przerwy, nie był to koncert, ale PRAWDZIWE WYDARZENIE. Guns'N'Roses to bez wątpienia żywa legenda i nie ma w tym żadnej przesady. Zespół zarobił krocie na koszulkach, a sądząc z reakcji tłumu, nowa płyta też się bardzo podobała. Jednakże najbardziej zadowoleni z tego wydarzenia byli ojcowie miasta Mannheim. Okazuje się bowiem, że za każdą godzinę koncertu po 22.00 Guns'N'Roses będą zmuszeni zapłacić 140 tys. dolarów kary. Grupa zagrała ostatnie akordy tuż przed 23.00.

Komentarze

Brak komentarzy
Aby dodać komentarz musisz się zalogować