Live Era '87 - '93



Data wydania: 29, 30 Listopada 1999
Miksowanie: Andy Wallace
Miksowane w: Skip Saylor Recording
Nagrane w: Na koncertach między 1987 a 1993 rokiem

Kilka faktów:

- W 2001 roku album otrzymał platynową płytę Recenzja:

Guns N' Roses przeszło do historii jako jeden z najlepszych zespołów na żywo. Ciężko się dziwić.Złożony ze świetnych instrumentalistów,oddanych temu co robią, wyznających tylko jedną zasadę- Sex Drugs & Rock n' Roll.Dlatego to właśnie oni są najniebezpieczniejszym zespołem świata. Dziwi fakt że na album koncertowy trzeba było czekać sporo lat. Przecież to nie było nic wielkiego skompilować te kawałki i wydać.Live Era została w końcu wypluta-czy to wytwórnia dba o fanów czy też po prostu chciała zmniejszyć koszta produkcji Chinese Democracy-zostawmy to im. Nas interesują w tym momencie 2 płytki-niebieska i różowa. Zaczyna się niebieską. I to w jaki sposób.Na pierwszy ogień idzie Nightrain w wersji która po prostu powala na kolana. Czuć od sameo początku że tu każdy wie co ma zrobić i robi to jak najlepiej. Następny poleciał Mr. Brownstone-ogólnie nie lubie tego kawałka.Tutaj akurat po prostu został odgrany bardzo fajnie,miło się słucha,ale nigdy mi nie pasował pomiędzy Nightrain i It's So Easy.Właśnie-It's So Easy.Kawałek który zawsze utwierdzał mnie w przekonaniu że Guns N' Roses było po prostu wielkim Fuck Off do każdego.Robili co chcieli,grali to na co mieli ochotę.Kawałek zagrany bezbłędnie,zyskał trochę więcej kopa w stosunku do wersji z Apetite. Utworek kończy się i Axl zaczyna coś tam pitolić o jakiś lasach państwowych(jungle jakieś:)).Chyba wszyscy znają ten wstęp do tego utworu.Sam kawałek-rewelacja. Znalezienie dobrej wersji przy tej piosence trudne zapewne nie było-jej się nie da spieprzyć(pomijam Tokyo i solówkę;)). Zawsze wolałem wersję Live bo gunsi mają trochę inne brzmienie ,już nie to ostre,szarpiące jak na Apetite.A Apetite się chwilowo kończy.Czas na pierwszego przedstawiciela Żółtej Iluzji. Zagrany przez Slasha na Talkboxie daje po prostu niesamowity efekt.Slash do tego efektu jeszcze powróci-nie dziwie się.Brzmienie jest wtedy świetne.Następne w kolejce jest My Michelle.Kawałek zawsze lubiłem,ale podkład pod solo to jest po prostu mistrzostwo świata. Chociaż ostatnio jakoś solówka mi się przejadła,wolę tą graną przez Bucketa.You're Crazy pomijam-zagrane dobrze i tyle.Natomiast po nim słuchamy jak to Axl się chwali że piosenka jest żartem o niewiernej drugiej połówce.Zagrana kapitalnie,całkiem inna od wersji z Lies,przesterowana z świetnymi solówkami. Patience-nie rozumiem szumu wokół tej piosenki.Ballada jak ballada,zagrana ok i tyle;).Po tym-It's Allright.Zagrane również ok,jest pewnego rodzaju intrem do następnego utworu.A ten zaczyna się piękną improwizacją na pianinie.Fragment jest po prostu genialny,i tutaj nie mam nic do dodania.A sam NR? No nie wiem, gdzieś ulotnił się jego klimat,zwłaszcza pogrzebowe solo już niebardzo przypomina to z albumu.Jest zagrane ok,Slash trzyma się podstawy i do niej improwizuje,ale to nie to samo.I tym sposobem-finito.Teraz czerwień:](czy tam róż:P).Out ta get me-kolejny świetny reprezentant Apetite,zagrany z ogromnym jajem,aczkolwiek słabszy od następnej piosenki-Pretty tied up.Również utwór z wielkim wykopem,zagrany świetnie.Po nim chwila spokoju-Yesterdays.Piękny spokojny utwór,w sam raz na kaca;) Po tym udajemy się do miasta.Move to the city jest tylko potwierdzeniem tego że Gunsi to nietylko balladki,ale głównie rockowe numery.Następny kawałek trochę niszczy mit Axla bo w porównaniu z wersją studyjną Axl nie przeciąga tak refrenu. Co nie zmienia faktu że kawałek boski,jeden z moich ulubionych numerów.A teraz powraca Slash z talkboxem w połowie Rocket Queen.Zawsze wolałem tą drugą część.Jest po postu cudna.Początek żywy,różnica spora do wersji ze studia-głośne klawisze których tm nie było wcale.Utwór po prostu piękny.Już tutaj słychać że Axl coraz bardziej popiskuje,ale to tylko dodaje kawałkowi uroku. Sam tekst jest równie piękny. A teraz utwór który zwiedzał chyba już wszystkiemożliwe rankingi-Sweet Child O' Mine.Wersja ze studio się chowa.Na żywo kawałek dostaje strasznego kopa. Główna solówka już nie urywa beretu-ona go łapie,skręca,odgryza i wyrzuca do rowu.Po prostu to solo to poezja.Słuchając tego za pierwszym razem ma się taki wyraz twarzy jakby indor nas złapał za wiadomo co i ciągał po wsi.Późniejszy fragment z pytaniem Gdzie pójdziemy też nie ustępuje.Tylko końcówka prełużana męczy mnie:/. A teraz mój faworyt-KOHD.Od razu mówię że mam zboczone podejście do tej piosenki,i dziwie się że nie dali wersji z paryża.Tam solo było cudne. Tu też,fakt, zwłaszcza jak Slash zaczyna skakać po swojemu i wydawać takie dźwięki szybko tłumiąc i puszczając.Ale ta płyta jest ich koncertową wizytówką,więc jednak mogli dać Paryż. Don't Cry nawet nie pisze,każdy zna,zagrane ok.Paradise City-mmm poezja.Wersja oczywiście świetna,wiadomo;)A teraz ogólniej-brak takich katów jak Live And Let Die, So Fine czy tak rzadko granego Right Next Door To Hell.I wolałbym chyba jeden koncert a nie zrzutkę;)Ale płytę polecam,świetny koncert i już.Ocena moja 4/5
Recenzję napisał: MasterShake

Komentarze

Brak komentarzy
Aby dodać komentarz musisz się zalogować