Autor Wątek: Slash dla Revolver Magazine  (Przeczytany 2169 razy)

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Offline mikus666

  • Moderator
  • Knockin On Heavens Door
  • *****
  • Wiadomości: 423
  • Respect: +441
Slash dla Revolver Magazine
« dnia: Stycznia 04, 2015, 11:09:17 pm »
+4

O Ozzym, Lemmym i Davie Grohlu
Pierwsza solowa płyta była wspaniałym doświadczeniem ponieważ miałem okazję pracowania z tak wieloma świetnymi ludźmi. Niektórzy z nich, np. Ozzy Osbourne byli moimi osobistymi bohaterami. Ozzy jest kimś kogo znałem już od dłuższego czasu, ale trochę bałem się wysłać mu instrumentalny kawalek muzyki by na nim zaśpiewał, ale on okazał się prawdziwym gentlemanem. Pojechałem do jego własnego, domowego studia gdzie pracował z Kevinem Churko, świetnym producentem i inżynierem. Ozzy ukształtował ten otwór, zawsze będę dumny z tego, że u mnie zaśpiewał.

Potem miałem okazję po raz pierwszy pracować z Lemmym, kolejnym długoletnim przyjacielem. Pamiętam, że kawałek jaki mu wysłałem był bardzo prostym, surowym rock n rollem, ale przez dłuższy czas nie miałem od niego żadnej odpowiedz, więc myslałem że mu się nie spodobał. W końcu zadzwoniłem do niego, a on na to „Ta, właśnie skończyłem pisać słowa“. W tamtym momencie nawet nie powiedział, że kawałek mu się podoba tylko „Będe gotowy nagrać go jutro“. Przyjechał do nas do studia, a my upewniliśmy się że mamy kilka butelek Jacka, coca-cole i chispy ziemniaczane. Wszedł i po prostu wymiótł na tym kawałku, z tego również jestem dumny.

Na płycie było kilka fajnych momentów, tak jak ten kiedy miałem okazję pracować z Duffem i Davem Grohlem. Nagraliśmy zupełnie na żywo instrumental w studiu. Wiesz, miałem już gotową aranżację, dałem ją Dave’owi a on bardzo szybko chwycił o co chodzi, dosłownie w 5 minut. Duff zrobił dokładnie to samo i pograliśmy ten utwór z 4-5 razy i jedno z podejść znalazło się na płycie. Dave Grohl jest prawdopodobnie najlepszym rock n rollowym perkusistą od czasów Johna Bonhama. Ma jakąś niesamowitą energię i naturalne wyczucie, styl w jakim gra utwory jest inny niż ktokolwiek kogo słuchałem. Jest również znakomitym wokalistą i świetnie komponuje. Uwielbiam Dave’a za to wszystko, jest prawdopodobnie modelową „gwiazdą rocka“ tego pokolenia, umie dosłownie wszystko a przy tym jest autentycznie fajnym gościem.

O byciu częścią labiryntu „Nawiedzone Halloween“
Universal Studios ma coroczną imprezę w Październiku, nazywa się to „Universal’s Haunted Halloween“. Udałem się tam rok temu i mieli tematyczny labirynt Black Sabbath w 3D. Przysięgam, to była najfajniesza rzecz jaką widziałem, przynajmniej do momentu obecnego, kiedy dysponujemy labiryntem z klaunami, ktory jest świetny. Wiesz, jestem wielkim fanem horrorów i sposób w jaki zaprojektowali cały ten park jest niewiarygodny, bardzo skupili się na wszystkich detalach. Spędzałem czas z Johnem Moodym, facetem który to wszystko zaprojektował i poskładał do kupy. Pytałem go o to, kto będzie nastepny, ponieważ były juz labirynty z Black Sabbath, Alicem Cooperem i Robem Zombie. 4 miesiące później zadzwonił do mnie, czy byłbym zainteresowany zrobieniem muzyki to ich pierwszego autorskiego labiryntu 3D. Wykorzystałem szansę, ponieważ pomysł zawierał w sobie klaunów-zabojców, a wielu ludzi cierpi przecież na koulrofobię, to ich najgłębsze skrywane lęki. Od razu wymyśliłem melodię i zagrałem mu ją. Spodobała się więc posklejaliśmy aranżację do przejścia przez cały labirynt i jest fajnie, głośno, a klauny są przerażające.


O Slasher Films
Na tę chwilę Slasher Films nabiera rozpędu. Wiesz, zrobiliśmy film „Nothing Left To Fear“ i to było dla mnie bardzo pouczające doświadczenie. Jest w tym filmie kilka fajnych elementów z których jestem bardzo dumny. Był to również film bardzo ciężki w nakręceniu, jak zresztą większość, ale tutaj mieliśmy do czynienia z naprawdę wieloma przeszkodami. Tak czy inaczej, pracuję teraz nad filmem który wyjdzie w przyszłym roku pt. „Cut Throats Nine“, który będzie thrillerem osadzonym w stylistyce lat 30-tych. To western gdzie krew leje się gęsto, bardzo ostry. 9 postaci to najbardziej diaboliczni mordercy i gwałciciele, którzy są właśnie w drodze na stryczek, ale coś idzie nie tak i odzyskują wolność. Poza tym projektem na realizację czekają jeszcze inne, ale to bardzo powolny proces. Z muzyką idzie dużo szybciej i lubię tak pracować, ale przemysł filmowy nauczył mnie czegoś o cierpliwości, matko jak to sie wszytko ciągnie!

O Guns N’ Roses
Miałem chyba 19 lat kiedy Gunsi tak naprawdę się zaczęli i patrząc na to z perspektywy, na formowanie się zespołu myślę, że byliśmy totalnym zaprzeczeniem ówczesnej sceny zdominowanej przez hair metal. Nienawidziliśmy wszystkich tych zespołów i byliśmy złymi chłopcami z sąsiedztwa. Wszystko przebiegało klasycznie, jak w podręczniku rock’n’rolla, nie sterowaliśmy tym. Po prostu tacy byliśmy i wszystko potoczyło się samo.
Uwielbiałem każdy moment w Gunsach i w końcu dostaliśmy kontrakt na płytę. Od początku sprowadzało się to do „my kontra oni“. Taka była specyfika Guns N’ Roses, zawsze. Branża próbowała na nas zarobić jednocześnie unikając skopania tyłków, ponieważ mieliśmy do nich bardzo złe nastawienie. Na szczęście wszystko wypaliło i odnieśliśmy sukces, z czego jestem dumny ponieważ zrobiliśmy to na własnych warunkach. Nie poddaliśmy się branży w żadnym aspekcie.
Utwory, które pisaliśmy były jakby widokówkami z naszego życia. Graliśmy ze sobą kiedy tylko znaleźliśmy jakieś miejsce, które się do tego nadawało. Axl zawsze skrobał teksty i kleciliśmy utwory to tu, to tam w zależności od tego co się nam przydarzało. Potem graliśmy to w The Troubadour i The Roxy, The Whiskey i innych klubach. W ten sposób utwory nabierały kształtu, poprzez granie ich przed publicznością. Było świetnie, jestem bardzo dumny z tego zespołu.
Kiedy pojechaliśmy na trasę z Appetite For Destruction, które było po prostu fajną rock’n’rollową płytą, myslałem że będziemy mieli małą, stabilną grupę fanów tak jak np. Motorhead. Nikt nie wiedział kim jesteśmy, kiedy koncertowaliśmy z The Cult w 1987 podróżując przez Kanadę i Północny-Zachód USA. Potem otwieraliśmy koncerty Alice’a Coopera, Motley Crue, Iron Maiden i w końcu Aerosmith. Wtedy nabraliśmy rozpędu, kiedy graliśmy z Aerosmith i mieliśmy singiel Sweet Child O’Mine.
Cała trasa była świetna i po niej polecieliśmy do Japonii i Australii po raz pierwszy. Następnie wróciliśmy do L.A i pomyślałem „cholera, przecież nie mam nawet mieszkania“. Zespół odniósł sukces, ale ja np. wcale nie chciałem wychodzić na miasto np. do The Rainbow. Więc uciekłem w narkotyki i inne używki. Bardzo ciężko było ponownie zebrać zespół do wspólnego grania. Kiedy to zrobiliśmy, pierwszy koncert odbywał się na jakimś wielkim festiwalu, czego kompletnie się nie spodziewałem. Reszta to już historia.

O koncertowaniu
Cóż, koncertowanie z The Conspirators to jest coś. To co trzymało nas razem podczas pierwszej trasy po debiutanckim albumie solowym to chemia jaka się momentalnie wytworzyła. Wszyscy są bardzo naturalni, nie ma żadnej choreografii, każdy robi swoje i nie ma problemów. Dodatkowo każdy z nich jest świetnym muzykiem, naprawdę dobrym rockmanem, a nie kimś kto kogoś udaje. Wtedy stwierdziłem, że jeśli mam z kimś nagrać kolejną płytę to będa wlaśnie ci goście. Tak narodziła się Apocalyptic Love i od tego wyszliśmy.
Właśnie skończyliśmy trasę z Aerosmith. Graliśmy kilka miesięcy i jest to najlepszy support jaki w życiu grałem. Nawet porównując to z latami 80-tymi kiedy supportowaliśmy ich jako Gunsi. Świetny zespół, świetna ekipa, znakomicie się dogadywaliśmy ponieważ znam ich już kupę czasu. Mamy nawet kilku wspólnych technicznych, tak to wszystko jest przemieszane. W listopadzie zaczynamy grać w Europie i odwiedzimy potem Amerykę Południową, Australię, Azję, Kanadę i wiosną wrócimy do Stanów.
Zagramy kilka koncertów w klubach w L.A - coś w stylu uczczenia wydania albumu i będą to koncerty 23, 25 i 26-go odpowiednio w The Troubador, The Roxy i The Whiskey. To główne kluby w jakich grałem. Nawet jako dzieciak spędziłem dużo czasu w The Troubadour z rodzicami oglądając koncerty Lindy Ronstadt, Neila Younga, Jamesa Taylora, Carly Simons i wszystkich artystów jacy obracali się na tamtejszej scenie muzycznej. W The Roxy byłem kiedy moja mama szyła ubrania dla „Rocky Horror Show“ - w tamtym czasie była to nadal produkcja czysto sceniczna. Przedstawienie zawitało do L.A i moja mama zajmowała się tym co weekend przez wiele miesięcy, więc bywalem tam również kiedy grali Cheech and Chong. The Rainbow też jest przecież obok, wystarczy sobie wyobrazić co działo sie tam w latach 70-tych. To były zdecydowanie najwazniejsze kluby dla Gunsów. W The Whiskey pracowałem przez jakiś czas jako techniczny i pamiętam swój pierwszy koncert Motley Crue, Y&T i innych zespołów. Pewna szalona artystka nazwiskiem Johanna Went zabierała na swoje wystepy łby świń i inne szalone rzeczy, było to całkiem popularne. Wszystkie te kluby mają fajną historię więc pomyślałem, że dobrze byłoby w tym momencie zagrać w nich wszystkich po kolei.


http://www.revolvermag.com/news/interview-slash-talks-ozzy-dave-grohl-lemmy-guns-n-roses-and-slasher-films-with-jose-mangin.html

Offline maxi023

  • Better
  • *******
  • Wiadomości: 2663
  • Płeć: Mężczyzna
  • Respect: +1106
Odp: Slash dla Revolver Magazine
« Odpowiedź #1 dnia: Stycznia 06, 2015, 11:44:34 am »
0
Dzięki za newsa - fajnie się to czyta. Chciałbym więcej wspólnych kawałków Kudłatego z Grohlem.  :D

 

Slash na "pikniku" rockowym

Zaczęty przez Zqyx

Odpowiedzi: 1
Wyświetleń: 5698
Ostatnia wiadomość Października 13, 2009, 03:47:12 pm
wysłana przez Meximax